Polska scena muzyki, nazwijmy ją umownie, pozostającej-poza-głównym-obiegiem-medialnym, z roku na rok prezentuje się coraz okazalej. Powstaje wiele młodych zespołów i – co ważniejsze – prezentują one naprawdę wysoki poziom twórczy i wykonawczy. Ostatnie osiem miesięcy przyniosło już kilka niezmiernie ciekawych premier płytowych, z których numerem jeden pozostaje jednak dla mnie debiut grupy Alamut.
Muzykę na nim zawartą określić można jako etno-jazz, ważne jest jednak odpowiednie rozłożenie akcentów przy odczytywaniu owej etykietki. Etniczność objawia się tu bowiem przede wszystkim w wymiarze estetycznym, kreowana przez egzotyczne brzemienia fletu ney, nietypowe perkusjonalia, czy orientalne wokalizy. Cała ta otoczka nadaje twórczości Alamut pewną dozę tajemniczości, zarazem jednak wydaje się dla muzyków raczej punktem wyjścia, niż celem samym w sobie. Sposób traktowania przez nich dźwięków jest bowiem w swej istocie jazzowy, a więc przede wszystkim intuicyjny, dialogiczny, polegający na nieustannej, wzajemnej interakcji. Proszę się jednak nie obawiać rozwichrzonych improwizacji i ekstatycznych kakofonii – z muzyki Alamut emanuje przede wszystkim głęboki spokój i porozumienie. Artyści doskonale wiedzą, dokąd zmierzają i chyba właśnie ta pewność nadaje muzyce ów niespieszny, a zarazem nasycony emocjami charakter.
Właściwie każda z osób zaangażowanych w powstanie tego krążka zasługuje na najwyższe słowa uznania: od muzyków, którzy swą wyważoną, szanującą czas i przestrzeń grą nadali wyjątkowość każdemu z pojawiających się tu dźwięków, po producentów, którzy potrafili doskonale uchwycić ducha tej muzyki i nadać jej wspaniałe, „żywe” brzmienie. Debiut Alamut będzie bez cienia wątpliwości jedną z moich płyt roku i gorąco polecam tę pozycję wszystkim tym, którzy lubią spokojnie i z namysłem wsłuchiwać się w dźwięki.