ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Adiemus ─ Songs of Sanctuary w serwisie ArtRock.pl

Adiemus — Songs of Sanctuary

 
wydawnictwo: Virgin Records 1995
 
1. Adiemus 3:48
2. Tintinnabulum 10:57
3. Cantus Inaequalis 3:13/ 4. Cantus Insolitus 5:35/ 5. In Caelum Fero 7:45/ 6. Cantus Iteratus 6:36/ 7. Amaté Adea 5:12
8. Kayama 8:06
9. Hymn 2:37
 
Całkowity czas: 54:18
skład:
Karl Jenkins, Miriam Stockley, Mike Ratledge and The London Philharmonic
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,5
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,4
Arcydzieło.
,1

Łącznie 18, ocena: Dobra, godna uwagi produkcja.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
08.09.2007
(Recenzent)

Adiemus — Songs of Sanctuary

 

Każdy z nas ma takie płyty, o których nie pytany, nie opowiada. Stoją sobie na półce w miejscu niezbyt eksponowanym i zwykle kurzem nie zarastają. Na zewnątrz to my jesteśmy tacy ambitni, że ho ho, czego my to nie słuchamy. A w zaciszu domowym idą w ruch różne Madonny, Pet Shop Boysy albo George Michaele . Złapani na gorącym uczynku – “To ty tego słuchasz?” - przyznajemy się jednak bez większych oporów. Zdaje się, że obecnie poziom obciachu wyznacza Rubik. Tak mi się teraz skojarzyło, że płyta , o której chcę pisać, może mieć coś wspólnego z tym tlenionym blondynem. Brrr. Wstrząchnęło mnie. Na szczęście tylko tyle, że w obu wypadkach artyści wspierają się muzyką klasyczną. I na szczęście to żadne pokrewieństwo.

Cała sprawa z Adiemusem zaczęła się kilkanaście lat temu, kiedy Karl Jenkins, kompozytor muzyki z kręgu new-age (a wcześniej muzyk doskonałego Soft Machine) dostał fuchę polegającą na napisaniu muzyki do reklamówki linii lotniczych Delta Airlines. Poszło mu tak zgrabnie , że ten utwór zaczął żyć swoim życiem. Najpierw trafił na składankę “Pure Moods”, a potem wypączkował w całą płytę projektu Adiemus, zatytułowaną “Songs of Sanctuary”.

Jak wspomniałem Jenkins , który był najważniejszym członkiem Adiemusa oparł się na muzyce klasycznej, dokładnie na jej chorałopodobnych formach. Ale partie wokalne zostały potraktowane jako kolejny instrument. Pieśni zaśpiewane w wymyślonym języku (tzw. sylabicznym), którego “słowa” dobrano tak, żeby dobrze współbrzmiały z resztą instrumentów i pasowały do melodii. Poza tym planowo miały być bardziej w stylu “world music”. Główną osobą odpowiedzialną za wokale była Miriam Stockley, pochodząca z RPA klasycznie wykształcona śpiewaczka, której folklor z tej części Afryki nie był obcy i sporo z tego “przemyciła” do muzyki zespołu. Składu dopełniał Mike Ratledge, współproducent i człowiek odpowiedzialny za instrumenty perkusyjne.

I takie coś – dość intrygujący melanż muzyki klasycznej, world music, new age, było na tyle atrakcyjne, że spodobało się to sporej grupie słuchaczy i odniosło poważny sukces komercyjny. Ale czy artystyczny? Myślę że trochę tak, chociaż dorabianie do jednej reklamówki całego muzycznego przedsięwzięcia może przypominać dobudowywanie do jednej fontanny całego ogrodu i pałacu. Co trzeba jednak przyznać – na początku to się sprawdziło. Wydaje mi się , że Jenkins nie miał zbyt wygórowanych ambicji – nie da się ukryć, że “Songs of Sanctuary” to zbiór atrakcyjnych i efektownych melodii, dosyć łatwo wpadających w ucho. Natomiast sprawy techniczne związane z powstawaniem tej muzyki potraktowano bardzo poważnie - do nagrań zaangażowano orkiestrę The London Philharmonic. Między innymi dzięki temu powstała muzyka o oryginalnym brzmieniu, nowatorska w swojej formie, szalenie atrakcyjna, zaaranżowana i zagrana wielkim rozmachem. Tym razem Jenkins do fontanny dobudował bardzo udany pałac. Nie była to konstrukcja awangardowa, ale ładna i efektowna.

Słynny “Adiemus” rozpoczyna całą płytę, po nim następuje doskonały “Tintinnabulum” – najdłuższy i najlepszy utwór na płycie, z pięknymi soulowymi zaśpiewami w finale. A z całej tej uroczej całości wyróżniłbym jeszcze “In Calem Fero”, Cantus Iteratus” i “Kayama” – wychodzi na to , że im dłuższe tym lepsze.

Jenkins nie zostawił sobie zbyt dużego pola do manewru i Adiemus szybko stał się zakładnikiem własnej formuły. Konsekwencje nie dały na siebie długo czekać. Druga płyta – “Cantata Mundi” była już słabszą kopią debiutu, a potem zaczęło się zdecydowane obniżanie lotów – “Dances of Time” było o wiele gorsze od “Cantata Mundi”, ale i tak znacznie lepsze od czwartego krążka “Internal Knot” (nomen omen J ), który swoim poziomem zaczął ocierać się o granicę słuchalności, nawet dla mnie, zagorzałego fana tego zespołu. Piątej płyty nie znam, pewnie jest jeszcze gorsza, ale pewnie i tak ją kupię przy najbliższej okazji. I znowu Agnieszka będzie patrzeć na mnie z politowaniem...

Co było przyczyną, że Jenkinsowi tylko dwa razy udało się nagrać pod szyldem Adiemus dobre płyty. Właśnie same założenia programowe projektu, taka a nie inna formuła tej muzyki. Ponieważ w zakresie brzmienia i aranżacji wszystko było tu precyzyjnie określone i nie było miejsca na większe kombinacje, niezbędny był “dowóz” świeżych i dobrych pomysłów na nowe utwory. I to zaczęło szwankować, praktycznie już od drugiej płyty.

(Teraz nade mną stoi Agnieszka i się śmieje, że można tyle napisać na temat Adiemusa, bo to przecież nuda okrutna. Ale to nie moja wina, że mi się to podoba. Bo to taka miła i pogodna muzyka, pełna wewnętrznego ciepła, kojąca nerwy)

Jednak “Songs of Sanctuary” jest moim zdaniem bez zarzutu. Często jej słucham i nieomal rozkoszuję się każdym dźwiękiem. Samo jej brzmienie bardzo mi się podoba – miękkie , lekko rozmyte (pewnie trochę pogłosu dodano) – monumentalne , ale delikatne.

Debiut formacji Adiemus kilkanaście lat temu był sporym wydarzeniem na rynku muzycznym. Udało się połączyć atrakcyjne melodie z zupełnie unikalną formą. I nawet jeśli była to sensacja jednego sezonu, a następne płyty były li tylko powielaniem wcześniejszych pomysłów, to “Songs of Sanctuary” zasługuje na pamięć.

 

 

 

 

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.