ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Lazuli ─ En avant doute… w serwisie ArtRock.pl

Lazuli — En avant doute…

 
wydawnictwo: Musea Records 2006
 
CD: 1. En avant doute (3:02)/2. Laisse courir (5:11)/3. Le repas de l'ogre (5:07)/4. Capitain coeur de miel (part II) (5:03)/5. La valse à cent ans (4:20)/6. Film d'aurore (4:26)/7. Ouest terne (3:32)/8. L'arbre (4:18)/9. Cassiopée (6:36) DVD:Live Theatre de l'Odeon (Nimes): 1. L'impasse/2. L'arbre/3. Le repas de l'ogre/4. Laisse courir/5. Mal de chien/6. Chansons nettes/Bonus: Petite histoire de la Léode + "un printemps" - Video clip "le repas de l'ogre" - "Amnésie" live (Bergerac) - Derrière la scène - Photo galery
 
Całkowity czas: 41:35
skład:
Claude Leonetti–Leode/Sylvain Bayol-Warr Guitar, Chapman Stick/Frédéric Juan-Vibraphone, Marimba, Percussion/Gédéric Byar–Gitarre/Yohan Simeon-Percussion, Metallophon, Gitarre/Dominique Leonetti-Gesang, Gitarre
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,5
Arcydzieło.
,6

Łącznie 15, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
22.08.2007
(Recenzent)

Lazuli — En avant doute…

Nie należę do osób, które w muzyce permanentnie poszukują czegoś oryginalnego, przełamującego pewne konwencje. Czasami wystarcza pochodzić dobrze już wydeptaną, aczkolwiek sprawdzoną ścieżką, prowadzącą jednak do muzycznego spełnienia. Wstyd się przyznać, ale choć nie jestem jak inżynier Mamoń „umysł ścisły”, blisko mi chwilami do jego już słynnej teorii, uznającej za dobrą muzykę taką, którą się już raz słyszało. Na szczęście zdarzają się chwile, w których całkiem przypadkowo do moich uszu dociera coś niesztampowego i na swój sposób oryginalnego, co zmusza do myślenia i szerszego otwarcia szarych komórek. Funkcjonuje to pewnie na zasadzie tak zwanej odskoczni lub po prostu chęci udowodnienia sobie, że „…ja jednak też potrafię”.

Tym razem w przypadkowym poznaniu nowych dźwięków pomogła przyjaciółka, która zajeżdżając do mnie z bardzo daleka, zamiast znakomitej szarlotki w jej wykonaniu, przywiozła płytę francuskiego zespołu Lazuli. Spróbujesz? Spróbowałem. Danie, choć za francuską kuchnią nie przepadam, okazało się całkiem smaczne i to z wieloma bakaliami.

Lazuli jest kolejnym wynalazkiem francuskiej firmy Musea. To ich trzeci krążek w dyskografii, dla mnie będący pierwszym kontaktem z ich twórczością. Odniesień do wcześniejszych dokonań zatem być nie może. Nie zmienia to postaci rzeczy, że jest o czym pisać.

Zacznijmy od pierwszego smaczku. Grupa „przemawia” do nas w swoim ojczystym języku. Wiem, że nie jest to pierwszy zespół z kraju nad Sekwaną, który wypływając na szersze wody posługuje się językiem Moliera. Musicie jednak przyznać, że śpiewna francuszczyzna, choćby się jej kompletnie nie rozumiało, potrafi pobudzić wyobraźnię.

Rzecz druga to wokalista. Wierzcie mi, że gdybym nigdy nie przeczytał informacji zawartej w książeczce bądź nie obejrzał dołączonego na drugim krążku koncertu, byłbym święcie przekonany, że wokalistą Lazuli jest… kobieta. Tymczasem to Dominique Leonetti ze swoim specyficznym i bardzo żeńskim głosem. Pamiętacie kultowy Pavlov’s Dog? Gdy po raz pierwszy odpalałem ich muzykę, miałem tę samą rozterkę, chociaż barwa męskiego głosu w obu wypadkach jest zdecydowanie inna.

Kolejną sprawą, o której warto wspomnieć jest nietuzinkowe instrumentarium. Obok tradycyjnych akustycznych i elektrycznych gitar oraz perkusji mamy jeszcze chapman sticka, marimbę, wibrafon i instrument o wdzięcznej nazwie leode. Ten ostatni, brzmiący niemalże jak slide guitar, został wymyślony przez Cloude’a Leonettiego, ze względu na niesprawność jego ręki po wypadku. Możemy się o tym dowiedzieć zresztą w odrębnej sekcji zawartej na dodanej płytce DVD (choć sprawa ma charakter bardzo przykry, cała historia przedstawiona jest w dosyć zabawny sposób – polecam szczególnie fragment, w którym jest mowa o tym, jakie elementy łączy w sobie wspomniany leode).

No i odpowiedz teraz szanowny czytelniku na pytanie – czy mikstura elementów, o których powyżej napisałem mogła przynieść muzykę zwykłą i oklepaną? Nie.

Można powiedzieć, że cały czas balansujemy na granicy muzycznego eksperymentu. Już pierwsze dwie kompozycje – „En avant doute” i „Lassie courir” – silnie operują kontrastem. Delikatny śpiew z lekko zasygnalizowanym muzycznym podkładem co rusz zderza się i przeplata z dźwiękowym zgiełkiem, podczas którego „wariacyjnie” zostaje wykorzystany wspomniany leode. Bardziej konwencjonalnie robi się w „Capitaine coeur de miel (part II)” – utworze w sam raz dla artrockowych purystów. Są w nim emocje, wzniosłość, długie, ładne solo i wzruszająca melodia. W „Ouest terne” niektóre dźwięki przenoszą nas w klimat muzyki Angelo Badalamentiego zaś przedostatni „L’abre” swoimi orientalizmami przywołuje atmosferę muzyki Petera Gabriela zdobiącej niezapomniane „Ostatnie kuszenie Chrystusa”. Krążek kończy najdłuższa piosenka w zestawie, niespełna siedmiominutowa „Cassiopee”, z refrenem, który możemy nawet zanucić i kolejnym ekwilibrystycznym „leode’owym” solo w jej drugiej części.

Jak wynika z tekstu wydawnictwo zawiera dodatkową płytę DVD, na której znajdziemy niespełna półgodzinny występ Lazuli (z bardzo solidnej jakości dźwiękiem i obrazem), zarejestrowany w Nimes w 2004 roku. Możemy dzięki niemu się przekonać, że muzycy grupy to nie tylko świetni technicznie instrumentaliści, ale także oryginalnie wyglądające osobowości. Do tego dołączono 40 – minutowy filmik z koncertowego i studyjnego życia grupy (niestety... to jedyna rzecz schodząca poniżej pewnego poziomu przyzwoitości), wspomnianą historię powstania leode, dwa klipy i galerię fotografii.

Nie jest to płyta łatwa w odbiorze, tym bardziej, że pomysłów na fajną melodię jest na tym krążku jak na lekarstwo. Trzeba się w nią wgryźć i poświęcić troszkę czasu. Najlepiej wciskając klawisz „repeat”. Co ważne – płyta nie jest długa i trzyma się „winylowej granicy” czterdziestu minut z małym hakiem.

No to co? Spróbujecie? Warto, bo Lazuli ma własny pomysł na muzyczny byt.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.