ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Let Me Introduce You To The End ─ A Love Of The Sea w serwisie ArtRock.pl

Let Me Introduce You To The End — A Love Of The Sea

 
wydawnictwo: selfmade 2006
 
1.A Love of The Sea [4:12]/ 2. Dust In My Eyes [3:26]/ 3. Trail in The Dust [3:47]/ 4. Upon Ending [3:51]/ 5. Between The Sky And The Sea [3:43]/ 6. Times Of Growing Grimmer [8:05]/7. Who Will Save Me [2:30]/ 8.As You Sink [4:19]/ 9. Sitting Alone [4:35]/ 10. A Love Of The Sky
 
Całkowity czas: 41:09
skład:
skład zespołu: Ryan Socash – concept, lyrics, vocals, guitars, photos/ Matt Nelson – keyboards, harmonies, aux percussion/ Matt Nischan – drums, guitars, harmonies/ Jay Johnson – guitars/ Graham Czach – basses/ Mandy Matz – violin,vocals on track 10
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,2
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,7
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,6
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,7
Arcydzieło.
,20

Łącznie 43, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
28.07.2007
(Gość) , (Recenzent)

Let Me Introduce You To The End — A Love Of The Sea

Lothien:
Od czasu do czasu moi znakomici koledzy po piórze podrzucają mi namiary na ciekawe, obiecujące zespoły. I tak, pewnego wieczora dowiedziałam się o istnieniu Let Me Introduce You To The End. Usłyszane wówczas majspejsowe próbki spowodowały, że zastrzygłam uszami i powiedziałam „acha! Bierze mnie to! Warto się tym zespołem bardziej zainteresować”. Następnego dnia kupiłam płytkę. Od kilku dni słucham i odnoszę wrażenie, że dobrze wydałam swoje pieniądze.

Lorak:
I to jest właśnie piękne: dzielenie się muzyką. Ja LMIYTTE poznałem za sprawą audycji „Poeci rocka” prowadzonej przez Adama Droździka, w polskim radiu PiK – zauroczył mnie nostalgiczny, jesienny i pełen uczuć klimat tej muzyki. Z przyjemnością poleciłem ją Lothien. Z radością także chciałbym zachęcić do zapoznania się z nią czytelników artrock.pl.

Lothien:
LMIYTTE (w skrócie Let Me End) to zespół, w którym główne skrzypce gra Amerykanin zamieszkały w mieście Kraka - Ryan Socash. A Love Of The Sea to drugi album grupy. Od kilku tygodni jest dostępny na terenie całego kraju w tak zwanych dobrych sklepach muzycznych.

Lorak:
Cały proces powstawania krążka zajął (bagatela!) 5 lat. Płyta nagrana została w USA – Ryanowi towarzyszyli w studio amerykańscy muzycy. Efektem jest 10 nagrań. Około 40 minut nieśpiesznych, kołyszących dźwięków. Krążek najpierw wydany został „niezależnie”, własnym sumptem w październiku 2006 roku. Do rąk szerszego odbiorcy trafia więc ze sporym opóźnieniem – w tym miejscu mamy pierwsze (i nie ostatnie) podobieństwo do Aeon Spoke.

Lothien:
Liryki oscylują wokół tematyki starej, jak świat: Miłość, rozpad, zaufanie/brak zaufania. Pomimo prostoty niosą ze sobą dość sporą wartość i dużo mówią o spiritus movens całego przedsięwzięcia czyli Ryanie Socashu.

You were the part of me that held my strength.
Strength can mean nothing when our lives are raped.
Remember the last time I held your hand?
Walking together down the trail with no bitter ends.

Co można napisać o muzyce? Może nie jest to „klasyczny” rock progresywny, ale z pewnością dźwięki zawarte na A Love Of The Sea należą do ciekawych. Muzyka jest spokojna, bardzo „wieczorna”, niosąca ze sobą wiele ciepła i onirycznej atmosfery. Przysłuchując się dokładnie albumowi wypisałam sobie pierwsze skojarzenia muzyczne, które się pojawiły w związku z Let Me End: odrobina Blackfield, nieco Aeon Spoke (Upon Ending oparty jest na podobnym schemacie, jak Emanuel Aeon Spoke) i bardzo, bardzo dużo Antimatter (A Love of The Sea to taki utwór nigdy nie nagrany przez Duncana Pattersona i Mike'a Mossa), szczypta Riverside (tak NASI stają się powoli cytowanymi klasykami), jakieś dalekie echa akustycznych utworów Porcupine Tree.(a ja do tej kompanii dorzucę jeszcze Anathemę - dop. Lorak) Takie granie po prostu lubię! Jak zatem widać, nie jest to dzieło przełomowe. Nie można jednak Ryanowi Socashowi odmówić umiejętności pisania ładnych, delikatnych, eterycznych melodii. Owszem na pierwszy „rzut ucha” te utwory mogą sprawiać wrażenie monotonnych, opartych często na „ogranych” schematach kompozycyjnych. Mogę jednak zaryzykować stwierdzenie, że ta (pozorna) monotonność kompozycji, czasami repetycje służą odbiorowi albumu. O miłości można mówić cicho, szeptem – bez krzyku i sfuzzowanych gitar.
W nastrój wyciszenia i melancholii znakomicie wpisuje się delikatny i subtelny (może czasami nieco przypominający Roberta Smitha) wokal Ryana Socasha. A Love Of The Sea to spójny, kameralny i intymny album.

Lorak:
Wokal Ryana Socasha może się też niektórym skojarzyć z głosem frontmana, nieistniejącego już dziś niemieckiego zespołu Autumnblaze, Marcusa B. – bardzo podobny styl śpiewania. Zresztą muzyczne klimaty również pokrewne, choć Letmeend (bo tak popularnie mówi się o krakowskiej grupie) gra od Niemców trochę łagodniej.
A Love Of The Sea, jak przystało na concept album, jest dziełem bardzo spójnym. Świetnie broni się jako „całość”, ale warto wyróżnić kilka perełek: Trail In The Dust (za ślicznie przenikające się skrzypce i akustyczną gitarę), As You Sink (jeden z bardziej przebojowych fragmentów płyty) i według mnie najlepszy utwór na płycie Sitting Alone (senna, zgrabna melodia, kołyszący klimat).
Ciekawe jak A Love Of The Sea brzmi na żywo... Te nuty są niemal stworzone do kameralnych, małych klubowych koncertów. Nie miałem jeszcze okazji takiego występu obejrzeć, ale jako że Ryan stworzył polski skład grupy i skład ten ma już na koncie kilka koncertów, liczę, że kiedyś się uda.


A Love Of The Sea powinno być zauważone nie tylko przez miłośników melancholijnej, tzw. „klimatycznej” muzyki (dla nich to pozycja obowiązkowa). To bardzo wyciszona, „minimalistyczna” płyta, kryjąca w sobie ogromne pokłady emocji. Szczere teksty, fajny koncept, intrygująca okładka (zdjęcie autorstwa samego Ryana Sochasha, który poza muzyką zajmuje się także fotografią – niektóre z jego prac można obejrzeć na stronie zespołu) . I, co rzecz jasna najważniejsze, garść całkiem niezłych dźwięków.
Polecamy.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.