ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Recoil ─ Unsound Methods w serwisie ArtRock.pl

Recoil — Unsound Methods

 
wydawnictwo: Mute Records 1997
 
1. Incubus (07:07)
2. Drifting (06:37)
3. Luscious Apparatus (06:03)
4. Stalker (06:43)
5. Red River Cargo (08:16)
6. Control Freak (05:40)
7. Missing Piece (05:32)
8. Last Breath (06:21)
9. Shunt (06:48)
 
Całkowity czas: 58:57
skład:
Alan Wilder / Hepzibah Sessa / Magie Estep / Siobhan Lynch / Oliver Kraus / Douglas McCarthy / Hilidia Cambell
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,16

Łącznie 24, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
20.05.2007
(Recenzent)

Recoil — Unsound Methods

Recoil, projekt Alana istniejący od lat osiemdziesiątych, jakoś tak naturalnie musiał zostać aktywowany po jego rozstaniu z Depeche Mode. No, pewnie że nie stało się to z dnia na dzień. Raczej proces, który do wznowienia działalności Recoil doprowadził był znacznie bardziej rozciągnięty w czasie, ale motywacją do działania z pewnością był fakt opuszczenia zespołu. I całe szczęście, że do tego doszło, choć być może narażę się w ten sposób fanatykom Martina Gore’a. Moim zdaniem jednak, gdy zestawi się powstały mniej więcej w tym samym okresie Unsound Methods, z Ultrą DM, to właśnie nagrania projektu Wildera można uznać za lepszy i bardziej wartościowy.
 
Chyba nie tylko ja uważam, że Wilder odchodząc z Depeche Mode zrobił pewnie najlepszą i najgorszą rzecz w życiu. Najlepszą – bo zrzucił z siebie to odium pracy na rzecz zespołu, który niesie na sobie oczekiwania wytwórni, fanów, krytyków i kogo tam byśmy jeszcze nie wymienili. Oczekiwania sukcesu, sprzedaży, przebojów granych we wszystkich stacja radiowych itd. Pozbycie się tego ciężaru to było zdecydowanie dobre posunięcie i nie dziwię się, że Wilder czuł się przytłoczony tymi „oczekiwaniami”. Jednak, żeby tak różowo nie było, to zawsze musi być jakieś ale. Negatywne skutki jego decyzji z pewnością mają wymiar materialny – w końcu DM to uznana marka, wręcz maszynka do zarabiania pieniędzy.
 
Jak powszechnie wiadomo, pieniądze szczęścia nie dają, toteż decyzji Alana należy jedynie przyklasnąć. Tym bardziej, że to właśnie Wilder był w macierzystym zespole odpowiedzialny za całą tą otoczkę mrocznej, czy może raczej ciemnej strony muzycznej poszczególnych albumów. Dzięki niemu Black Celebration czy Music For The Masses brzmią tak jak brzmią. Byłoby zatem szkoda, aby swój talent marnował w cukierkowatych produkcja typu Free Love. Dobrze, zatem koniec nawijania o kontekście kulturowym, posłuchajmy muzyki.
 
Płytę rozpoczyna Incubus – frapujące brzmienie instrumentów klawiszowych, dołująca gitara i wokal, balansujący na granicy śpiewu i melorecytacji aż wywołują dreszcze. Artysta serwuje nam zderzenie z własnymi lękami, narzucając zderzenie cukierkowatej rzeczywistości z mrocznym pogłosem otaczającego świata. Wszystko to, ubrane w muzykę opartą na wyrazistej linii basu i agresywnej perkusji wprowadza taki nastrój, aż strach obejrzeć się za siebie w pustym mieszkaniu, że o spacerze w ciemnej uliczce nie wspomnę.
 
I am too alive…
You know my name. My name is Death.
And I am alive..
 
Te słowa, pojawiające się w tekście pierwszego nagrania chwytają za gardło. Wyobraźcie sobie, że idziecie przez wielkomiejską dżunglę, pełną czyhających na wasze mizerne życie oprawców. Wokół ryczą silniki samochodów, szum informacyjny zlewa się w całość z upupiającą muzyką z supermarketów. Czy jest ratunek? Nie ma, bo powrót do domu, to powrót za kraty zoo; wyjście do pracy do marsz przez mękę.
 
Ta płyta, to bogactwo, czasami wręcz nadmiar kontrastów. Surowość brzmienia Incubusa, ta zamglona melorecytacja mrocznego tekstu szorstkim męskim głosem niewiarygodnie lekko łączy z kolejnym na płycie, cukierkowato zaśpiewanym Drifting. Klawisze, jakby wyjęte żywcem ze studia 4AD, wpasowano w to nagranie z równą gracją, co różnego rodzaju odgłosy. Począwszy od zawodzenia arabskich muezzinów, przez szumy czarnych płyt analogowych, a na operowych śpiewach kończąc. I dalej jest jeszcze tajemniej. Jeszcze bardziej niesamowicie. Nowofalowe brzmienie w Luscious Apparatus (ach ta krocząca, surowa gitara basowa!), gabrielowsko – bondowski (tak, tak, TEN Peter Gabriel i TEN Bond, … James Bond!) Red River Cargo – co apogeum napięcia, tak umiejętnie podsuwanego nam przez Wildera. Wszystko w tych nagraniach jest takie nieprzewidywalne. Zmiany tempa, klawiszowe wstawki łudząco podobne do James Bond Theme, radiowe i telewizyjne sample. Nastój zmienia się z każdą sekundą, aż w końcu usiądziesz drogi słuchaczu z otwartymi ustami i w bezruchu będziesz chłonął każdą nutę. Aż nadejdzie gospelowy finał i … pozamiatane.
 
Kwintesencją brzmienia naszych czasów jest jednak zdumiewający Stalker. Klaustrofobia, jaką artysta narzuca nam w tym nagraniu zupełnie niweczy resztki zdrowego rozsądku. Prawie siedem minut porażającego (że użyję modnego obecnie słowa) grania. Szczęk mechanicznych trybów maszyny, w której mielące wirniki zostaliśmy wtłoczeni. Po prostu musicie tego posłuchać.
 
I tak już do końca. Gdzie się obudzimy? Nie wiadomo. Wiadomo, że niebo będzie miało stalowoszary kolor, wiatr będzie smagał kikuty drzew, a spuchnięte czerwone słońce spali nam twarz na brązowy wiór, aż zaschniemy na poboczu pylistej drogi, podobni do trzydziestoletniej zapomnianej piękności, której nadmiar solarnych lamp pomarszczył skórę o kolejne czterdzieści lat.
 
Unsound Methods to przestroga. Uważajcie, granica jest bardzo cienka i łatwo ją przekroczyć. A powrotu niestety nie ma…
 
Muzyka dla wymagających.
 
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.