Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena:
6 Dobra, godna uwagi produkcja.
Battlelore — Evernight
Finowie z Battlelore swą muzykę określają „Tolkien metalem”. Już wszystko wiadomo? Epicki heavy/power metal, opiewający szczęk oręża, bitność, honor, itd. Maniacy takich klimatów zapewne już wojują w sklepach na topory o każdy egzemplarz krążka „Evernight”. A jeśli kogoś zawsze mdliło takie granie, to przed słuchaniem Barttlelore, lepiej niech nie je za dużo…
Przywdziałem zbroję, pożegnałem się z rodziną i ruszyłem do bitwy z „Evernight”. Po akustycznym wstępie, gruchnął we mnie znakomity motyw gitarowy o symfonicznych ciągotach. Aż z wrażenia opadła mi przyłbica! Jak na power metal, riffy są bardzo ciekawe i ostre, bez zbytniej patetyczności, ckliwości i zadęcia. Szkoda tylko, że płyta zawiewa nieco monotonią. Można wyjść po pierwszy kawałku i wrócić na ostatni, a i tak wszystko będzie wiadomo. Battlelore wyróżnia się w szufladce z napisem „połer”, ale to nie oznacza jeszcze geniuszu…
Wokale na „Evernight” to strzał samobójczy. Połączenie delikatnych kobiecych partii (najciekawszy punkt wydawnictwa) i męskiego growlingu, w wykonaniu Battlelore, jest przewidywalne jak fryzura Józefa Oleksego. Teksty również wołają o pomstę do nieba. Nie psuje to jednak klimatu płyty, spójnego i adekwatnego do etykietki. Jednak przy takiej muzyce wątpię, czy można nabrać bitewnego zapału. Prędzej furii, do rozgromienia odtwarzacza, ale to tylko dla najbardziej wybrednych wojowników…