No-Man. No tak. Zastanawiałem się, kiedy wreszcie jakaś płyta tej grupy ukaże się w wersji wielokanałowej. Znając podejście do tej sprawy Stevena Wilsona, należało się tego spodziewać raczej wcześniej niż później, boć on sam swego czasu powiedział (ku niepocieszeniu swoich fanów niestety), że kręcą go takie wydawnictwa. Przy okazji powiedział chyba również, że wie, iż fani – przynajmniej ci niektórzy – są w stanie kupić każdą wersję danej płyty. Toć wystarczyło poczekać na No-Mana i wreszcie jest.
Na temat wartości muzycznej świetnie napisał przede mną swoje zdanie Citizen Cain. Zgadzam się z nim zupełnie, zatem nie ma sensu, aby dalej zajmować się opisywaniem zawartej na Together We’re Stranger muzyki. Bo muzyka również w moim przekonaniu zasługuje na ocenę 9. Kilka słów trzeba jednak poświęcić samemu wydawnictwu.
Wydana w ładnym digipaku płytka zawiera krążek CD oraz krążek DVD-Audio. Opakowanie jest bardzo przyzwoite, jedyne, czego można się czepiać to plastikowe wkładki do przetrzymywania płyt wklejone w digipak – oby były lepszej jakości, niż te, które znalazły się w kartonowych wydaniach koncertów Depeche Mode. Dlaczego? Bo zbyt częste używanie powoduje, że po pewnym czasie w ogóle nie trzymają płyt. Na okładce zachowano motyw fotograficzny użyty w pierwotnym wydaniu, tyle, że zmieniono kolorystykę. I dobrze, ci co mają TWS już na półce w wersji żółtej będą mieli kolejny digipak na szczęście odróżniający się od pierwowzoru. No dobrze, a teraz muzyka. CD pominę z wiadomych względów (choć zgodnie z opisem nagrania poddano masteringowi), a słów kilka trzeba poświęcić płytce DVD-Audio. Tu konieczne jest drobne wyjaśnienie. Płyta DVD-Audio „chodzi” w większości odtwarzaczy DVD, nawet tych, które nie mają opcji odtwarzania płyt nagranych w tym systemie. Sprzęt posiadający system do odtwarzania płyt DVD-Audio po prostu od razu „czyta” nagrany krążek w systemie MLP, pozostałe odtwarzacze DVD zapewniają dostęp do dźwięku wielokanałowego poprzez wybór pomiędzy DD 5.1. oraz DTS. Zatem dla każdego coś miłego, nie ma się do czego przyczepić.
A teraz dźwięk. Mix został zrobiony bardzo dobrze. Soczyste, przestrzenne (z naciskiem na to drugie słowo) brzmienie zespołu wyeksponowano tu naprawdę w pierwszorzędny sposób. Muzyka otacza nas, różne smaczki i przeszkadzajki brzmią niezwykle świeżo i selektywnie. Sam początek płyty – ten zgiełk w Together We’re Stranger wręcz atakuje swoim jazgotem, by po chwili zupełnie mgliście wyciszyć się i przejść do tego księżycowego blasku, jakim jarzą się kompozycje No-Man.
Dzięki nowemu formatowi dźwięku nagrania zyskały jeszcze bardziej na wartości. Photographs In Black And White gdy trzeba brzmi monumentalnie, a w innych momentach spokojnie, cicho, wręcz minimalistycznie. Back When You Were Beautiful nadal uskrzydla lekkością melodii, a partia banjo zagrana w środku utworu przez Stevena Wilsona wręcz wywołuje dreszcze. No i nie sposób nie wspomnieć o znakomitych Davidzie Pickingu oraz Benie Castle. Zwłaszcza ten drugi ogromnie dużo zyskuje dzięki nowemu zgraniu dźwięków. Po prostu rewelacja.
Na omawianej przeze mnie płycie umieszczono dwa dodatkowe nagrania. Pierwsze z nich Bluecoda JEST CUDOWNE. Harmonia Rogera Eno, flet Bena Castle, no i ten śpiew Bownessa. Niby dwie minutki, a ileż ekspresji! To znakomite nagranie. Aż wstyd nie znać. Drugi dodatkowy utwór to nowy mix nagrania The Break-Up For The Real. Niestety mniej udany niż poprzednik. W ogóle nie dorasta wersji płytowej do pięt. No, ale pamiętajmy, to taka ciekawostka tylko. I na koniec warto jeszcze wspomnieć, że wśród dodatków jest video do nagrania Things I Want To Tell You. Fajnie się toto ogląda.
Podsumowując – znakomity pomysł, by taką muzykę zgrać na nowo. W tym wydaniu, to już bezapelacyjnie „arcydzieło”. Zmiana oceny jak najbardziej uzasadniona.
Polecam. Wstyd nie mieć.