Media się zagotowały, religijne organizacja kipią, rodzice plombują swym pociechom odtwarzacze… Slayer znów zaatakował! Na „Christ Illusion” przyszło czekać fanom Slayera 5 lat, ale tytani mosiężnego thrashu powrócili na tron w pełni formy i skandalu. Wszystko wróciło do normy…
„Christ Illusion” to tradycyjny Slayer, jaki fani wielbią od ćwierćwiecza. Choć momentami słuchamy niemal puzzli z poprzednich krążków, to i tak jest pięknie. Nie ma tu bombastycznych motywów na miarę „Tormentor”, „Seasons In The Abbys”, lub „Skeletons of society”, ale i tak nowa płytka jest wyśmienita. Już fakt, że Lombardo znów jest w składzie, gwarantuje szybsze bicie serca. Jeden z najlepszych perkusistów świata, przekłada się na niesamowitą prędkość i gęstość gry.
Gitary na „Christ Illusion” to esencja Slayera. Zimne, miażdżąco brutalne i odhumanizowane riffy, karkołomne solówki, a wszystko to pędzące z prędkością światła i nasycone niepohamowaną wściekłością. Dodajmy do tego jeszcze frontmana, który skanduje linijki bluźnierczych tekstów z młodzieńczą werwą. Opatulmy to psychodelią, histerią, mrokiem, porażającą agresją i mamy przybliżony obraz „Christ Illusion”. To 40 minut furiackiej masakry na najwyższym thrashowym poziomie. Młodzi grajkowie niech wrócą do mamusinej piersi i siusiania do nocnika, bo choć potrafią łoić bardziej brutalnie to tak wstrząsającego klimatu nie osiągną. Stara gwardia dyktuje warunki! Tu nie ma ani sekundy zwolnienia. Jest tylko walcowaty i bezlitosny podmuch nienawiści, dźgający w samo sedno uczuć religijnych i system wartości, przekonań zwolenników LPR i kobiet z „nocnikami” na głowach. Czyż nie apetycznie? To właśnie Slayer w pełnej krasie…