Tak, jestem wiedźmą, jestem suką i nie dbam o to , co o mnie sądzisz
Mój głos to głos prawdy, mój głos jest prawdziwy
Wiem - nie pasuję do dróg, którymi podążasz
Nie zamierzam umierać dla ciebie – mówię ci to w twarz
Tak, jestem wiedźmą, jestem suką i nie dbam o to....


Yoko Ono jest trendy. A ten jakże modny pomysł, to...recycling. Tak – nie przesłyszeliście się. Muzyczny recycling. W oczekiwaniu na nową płytę Ono otrzymaliśmy stare utwory w nowym opakowaniu. Ale zdziwiłby się ten, kto traktuje Yes, I’m a Witch jako trochę szalone, lekko podrasowane best of. To raczej uwłaczałoby Ono. Poza tym, to żadne best of. Płyty artystki nie sprzedawały się w przeszłości zbyt dobrze, raczej nie zawojowały list przebojów i kierowane były do garstki cierpliwych słuchaczy.

To bardzo kobieca płyta. Typowo kobieca, z całymi naszymi babskimi emocjami. Od czułości, miłości, aż do antymęskich wyziewów. Trzeba powiedzieć, że ten feministyczny jad sączy się z ust Ono dość szeroką strugą. Ale nie jest to album dla kobiet, które traktują feminizm jako „coś fajnego i właśnie trendy”. Bo być świadomą swej kobiecości, praw i tego całego genderyzmu kobietą - to więcej, niż machanie flagą podczas kolejnej Manify.

Ale do rzeczy. Na albumie znalazły się utwory Ono w nowych, czasami zaskakujących interpretacjach. Do pracy nad albumem, czy może nad odświeżeniem (recyclingiem) artystka zaprosiła całe grono, młodych liczących się w szeroko rozumianej alternatywie, muzyków. Lista płac jest bardzo długa. Od Peaches, Le Tigre, DJ Spooky, Porcupine Tree, Antony’ego Hegarty , po The Flaming Lips. No nie ma przebacz! Zestaw znakomity! Dla większości z nich Ono stała się drogowskazem w muzycznych poszukiwaniach. Zaproponowana przez nich formuła dekonstrukcji/rekonstrukcji/patchworku/recyclingu/destylacji* spodobała mi się bardzo. Nikt z tego szerokiego grona artystów nie odstawił fuszerki. Taśmy wyciągnięte gdzieś z przepastnych archiwów Ono, stały się punktem wyjścia do stworzenia zupełnie nowej jakości, nowych utworów. Brzmienia, style mieszają się niczym w tyglu: elektro, rock, country, new-wave, disco, cokolwiek chcecie. Mówisz i masz. Nad tym wszystkim unosi się niewidzialna, pociągająca za sznurki dłoń Ono. Jest oczywiście bardzo kobieco i feministycznie. Dwie „naczelne” walczące artystki sceny alternatywnej (Peaches i Le Tigre) rozprawiły się ze spuścizną Ono we właściwy sobie sposób. Znakomite taneczne Kiss, Kiss, Kiss oraz Sisters O Sisters mogłyby stanowić ozdobę niejednej alternatywnej imprezy tanecznej. Death of Samantha opowieść o kobiecej samotności i strachu wzbogacona o płaczącą gitarę, Stevena Wilsona. Tak – tego Wilsona. Jaki byłby z tego przepiękny utwór Porcupine Tree. Świetny moment tego albumu. Jest też trochę...beatlesowsko w uroczej i bardzo namiętnej Revelations. Gorąco się robi. Krew w żyłach pulsuje. Dalekie ślady Fab Four słychać też w You and I. Przepiękna partia trąbki jednoznacznie kojarzyć się może z All We Need is Love. No i psychodelia w stanie czystym: Walking on Thin Ice, które na warsztat wziął Jason Pierce (Spiritualized). Moc, potęga i klimat. Cudowne zwolnienie mamy w ToyBoat, w którym Ono towarzyszy Antony Hegarty (te przepiękne i jedyne w swoim rodzaju chórki).

Yes, I’m A Witch to mocny punkt w dyskografii Ono. Lubię takie muzyczne hybrydy. Ci, którzy za Ono nie przepadają, może powinni wreszcie przełamać niechęć. Album jest po prostu znakomity.

* niepotrzebne skreślić