Nic bowiem nie jest tak naturalne dla człowieka, jak to, że słodkie tony działają nań kojąco, a te, którym brak słodyczy, budzą niepokój. (Boecjusz)
Dlaczego pewne dźwięki brzmią dla nas harmonijnie, a inne ranią nasze uszy? Zależy to, mówili starożytni, od zgodności między rytmicznymi drganiami, jakie powoduje instrument lub głos, a naszym wewnętrznym rytmem, który z kolei odpowiada rytmowi kosmosu - słynnej Muzyce Sfer. Melodia duszy i melodia planet oraz gwiazd to jedno. Muzyka stworzona przez człowieka odzwierciedlać ma tę idealną, przedwieczną harmonię mikro- i makrokosmosu. Z nastaniem chrześcijaństwa stosunek do muzyki stał się bardziej rygorystyczny. Miała ona sławić już nie tyle kosmos, co jego stworzyciela, zwanego przez Ojców Kościoła- Wielkim Harmonistą lub Pierwszym Kompozytorem. Kościół uznał, że w dysonansach - dźwiękach, które brzmiały chropawo, nieharmonijnie - mieszka sam Książę Ciemności. Bóg mógł się przejawiać jedynie w "słodkich" brzmieniach. I tylko takie były dozwolone w kościele. Wyrzucono tym samym poza bramy chrześcijańskich świątyń całe bogactwo "pogańskiej", a więc inspirowanej przez Szatana muzyki. Wyrzucono "diabelskie" dźwięki i "diabelskie" instrumenty, za jakie uznano między innymi bębny, a pojęcie „diabolus in musica” na stałe weszło w kanon brzmień zakazanych.
Alfons X Mądry (Alfonso El Sabio) 1221- 1284 – Król Kastylii i Leonu zapisał się w historii jako mecenas nauki i sztuki. Z jego inicjatywy spisano Historię Hiszpanii (Estoria de Espana, ok. 1260) obejmującą okres od niepamiętnych czasów do XIII wieku. Poza tym uczeni pod jego przewodnictwem zajęli się kodyfikacją prawa zapisanego w tzw. Las Siete Partidas. Na podstawie tego kodeksu można wysnuć wniosek, że Alfons odznaczał się wyjątkowym jak na tamte czasy liberalizmem i tolerancją w odniesieniu do zamieszkujących półwysep muzułmanów oraz Żydów. Był także autorem ok. 450 cantigas, czyli pieśni religijnych ku czci Matki Boskiej (Cantigas de Santa Maria), zawartych w 4 rękopisach.
Po tym przydługawym, jak mawia mój Przyjaciel (dziękuję zapamiętam), wstępie czas na konkrety.
Maciej Maleńczuk, enfant terrible naszego muzycznego poletka, śpiewający średniowieczne pieśni maryjne? Czemu nie! Pamiętam szok tzw. „środowiska muzyczno-dawnego” (środowisko bardzo niszowe, chyba nawet bardziej niż zwolennicy rocka progresywnego z przyległościami), kiedy „rozniosła się wieść”, że Maleńczuk weźmie udział w projekcie poświeconym nowej interpretacji średniowiecznych pieśni hiszpańskich o tematyce maryjnej.
Interpretacji pieśni autorstwa Alfonsa El Sabio jest od przysłowiowego „groma”. Zatem skąd pomysł na całość? I to jeszcze dla niektórych w „obrazoburczym wykonaniu”. Na szczęście Maleńczuk uniknął cenzurowania twórczości czy też nalotów moherowych brygad. Wolność słowa, Panie – wolność słowa:-).
Zacznijmy od okładki: ciekawa trawestacja niderlandzkiego malarstwa. Taka w stylu Rogera van Der Weyden czy też Hansa Memlinga. Stary, oklepany temat modlącego się i kontemplującego świętego mędrca, ale fajnie podany. Tym razem zamiast św. Jana na Pathmos, na okładce jawi się nam dość „potworna” facjata rozmodlonego Maleńczuka.
Pod względem muzycznym jest to bardzo ciekawy pomysł. Frapujący niesamowicie i na bardzo wysokim poziomie artystycznym. Zresztą na naszym polskim poletku „Cantigas” nie mają żadnej konkurencji w obszarze muzyki dawnej czy też muzyki religijnej (nie przyjmuję do wiadomości pseudotwórczości pana P. Rubika). Czytałam ostatnio, że jak na polskie standardy sprzedaży, płyta radzi sobie zupełnie nieźle. To dobrze. Opisując niedawno najnowszy album Stinga, wyraziłam zdanie, że cieszy mnie taki sposób popularyzacji muzyki dawnej. Podobnie jest w przypadku Cantigas de Santa Maria. Maleńczuk jest medium pomiędzy quasi popową kreacją, a wysublimowaną, hermetyczną muzyką o niesamowitej sile rażenia. Nie jest to, jak w przypadku „pieśni z labiryntu” tylko nowa interpretacja muzyki dawnej. Poszczególne „cantigas” stają się punktem wyjścia do dalszych poszukiwań muzycznych. Niektóre utwory są tylko zainspirowane poszczególnymi „cantigas”, inne zaś po lekkim rearanżu brzmią bardzo nowocześnie. Nie można zapomnieć o świetnych muzykach towarzyszących Maleńczukowi. Znakomite partie wokalne Wandy Laddy. Świetna „rockowa” pulsacja instrumentów perkusyjnych Kuby Rutkowskiego. Fajne gitarowe smaczki autorstwa samego MM. Dodatkowo należy wspomnieć o warstwie tekstowej. Cantigas w oryginale są bardzo monolityczne w tekstach ( w przeciwieństwie do pieśni z Benediktbeuern czyli Carmina Burana) i dotyczą tylko siły sprawczej Marii Panny. Nie są to w naszym przypadku dokładne tłumaczenia pieśni Alfonsa Mądrego. Część z nich nosi piętno, charakterystycznego „maleńczukowego”, bardzo przewrotnego stylu. Maleńczuk pisze wprost o całej ohydzie życia, a jednocześnie tej ohydzie przeciwstawia piękno świata „poza życiem”. Modlitwy kieruje do Matki Bożej. Nie są to jednak kiczowate modlitwy a’la stare dewotki, ale właśnie coś więcej.
Nieprzypadkowo wspomniałam na początku recenzji o pojęciu „diabolus in musica”. Bo czyż nieprzypadkowe jest włożenie modlitwy w usta człowieka, o którym można powiedzieć skandalista? Oj przewrotny jest ten Pan Bóg:-).