skład:
Devin Townsend – gitara, śpiew
Brian Waddell – gitara/
Mike Young – bass/
Dave Young – klawisze, mandolina, gitara w “Sunshine”/
Ryan Van Poederooyen – perkusja
Co by nie napisać, na temat tego Devina Townsenda, to i tak zaraz kogoś ręce swędzą. Jedno złe słowo i lecą pomidory. W końcu nie każdy młodzieniec ma okazję debiutować w wieku 19 lat na płycie Steve’a Vai’a. Ale cóż, nie każdy jest też tak zdolny... Akurat Devinowi talentu nie brakuje, co udowadnia zarówno w szeregach Front Line Assembly, Straping Young Lad, Stuck Mojo, jak i karierze solowej. Townsend to artysta otwarty na wiele horyzontów, nie tylko ciężkie granie mu w głowie, co poniekąd znajduje odzwierciedlenie na płycie„Synchestra”, a ja czuję się bezpieczniej, gdyż z czystym sumieniem mogę wystawić wysoką notę...
Otwiera płytę akustyczny „Let It Roll”. Dalej mamy „Hypergeek”, zaczynający się również akustycznie, ale o znużeniu mowy nie ma, gdyż zaraz uderzają nas siarczyste riffy i Devin zahaczający o growling. Reszta utworów to żonglerka nastrojami i muzycznymi fascynacjami, oparta na specyficznym poczuciu humoru. Na progresywno – psychodelicznych fundamentach zbudował Devin swe kolejne dzieło i jak zwykle nie stroni od luzackich eksperymentów, choć niektórym mogą wydać się one nieco dziwaczne. Mamy tu mnóstwo odmian rocka i metalu, ale cóż szkodzi, że pomiędzy potężnymi i ciężkimi riffami oraz łupiącą ostro sekcją, znalazła się wesoła polka, lub odgłosy natury? Jednak w tym ekwilibrystycznym gąszczu pełno jest dobrych melodii i intrygujących niuansów. Gościnnie w „Triumph” pojawił się sam Steve Vai, ale to, że Devin ma słabość do jego twórczości, słychać w wielu utworach.
„Synchestra” wydana jest pod szyldem The Devin Townsend Band , ale ma to niewielkie znaczenie, bo co Devin dotknie, i tak zamienia się w złoto. Czy zaśpiewa, czy zagra na gitarze, to zawsze z klasą. Tak jest i tym razem. Każdy utwór na najnowszym albumie jest wyjątkowy, a wszystkie łączą się w jedną całość o dość optymistycznym wydźwięku. Nie jest to granie najłatwiejsze w odbiorze, przystępnością „Synchestra” nie grzeszy, co wielu przypadkowych słuchaczy zapewne zniechęci. Również charakterystyczny sposób produkcji Devina nie każdemu do gustu przypadnie. Zwariowane to wszystko, ale piękne i warte szaleństwa...