ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Secret Sphere ─ A Time Never Come w serwisie ArtRock.pl

Secret Sphere — A Time Never Come

 
wydawnictwo: Elevate Records 2001
 
1.Gate of Wisdom-0:39
2.Legend-6:14
3.Under the Flag of Mar Read-7:22
4.The Brave-7:14
5.Emotions-1:25
6.Oblivion-4:32
7.Lady of Silence-5:35
8.The Mistery of Love-6:51
9.Paganini's Nightmare-1:04
10.Hamelin-4:42
11.Ascension-0:57
12.Dr.Faustus-8:08
 
Całkowity czas: 54:45
skład:
Roberto Messina - voc / Aldo Lonobile - git / Antonio Agate - key / Andrea Buratto - bass / Paco Gianotti - git / Luca Cartasegna - dr
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 4, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
22.01.2002
(Recenzent)

Secret Sphere — A Time Never Come

Czyż Włosi nie są muzykalnym narodem?

Rhapsody, Helreid, Domine, Eldritch, Heimdall, Timestorm, Time Machine, Dragonhammer, Projecto, Fallin’ Time, Arkhe, Empty Tremor, Labyrinth, Morgana’s Kiss, White Skull, Last Warning, Madsword, Sigma, Xteria, Black Jester, Hemisphere, Lacuna Coil, Scenario, Stramonio.........to tylko niektóre z bardziej znanych progmetalowych kapel ze słonecznej Italii.

Wydawać by się mogło, że nacja ta jest genetycznie obciążona pędem do tworzenia muzyki, i to bardzo specyficznej i rozpoznawalnej, gdzie oprócz dbałości o realizację i instrumentalną wirtuozerię nacisk kładzie się również na niebanalne melodie i harmonie......to takie włoskie. Co prawda wśród lekko złośliwych sceptyków ukuł się nawet termin „italoprogmetalo” charakteryzujący, ich zdaniem, prymitywną i naiwną odmianę „progresywnego łomotu” ociekającego lukrem i odzianego od stóp do głów w różnokolorowe koronki. Pewnie szczypta prawdy w tym przytyku jest, natomiast czy nie wynika to z naszej, Polskiej zazdrości o istnienie we Włoszech rodzimego, wręcz narodowego i rozwojowego nurtu w tak niepopularnym u nas podgatunku progmuzy? Chyba tak.

Do grona wyżej wymienionych włoskich herosów z pewnością należy dodać bohatera niniejszej recenzji – Secret Sphere.

Założycielem zespołu jest gitarzysta Aldo Lonobile, który w czerwcu 1997 roku postanowił powołać do życia projekt inspirowany dość ogólną mieszanką hard rocka, heavy metalu i muzyki klasycznej. Pierwszym realizacyjnym krokiem Secret Sphere było nagranie w 1998 roku demo „Between story and Legend” bardzo zresztą przychylnie przyjętego przez metalowe media. Zespołem zainteresowała się Elevate Records. Zaowocowało to wydaniem w 1999 roku (po rotacjach personalnych) pełno wymiarowego debiutanckiego materiału "Mistress of The Shadowlight". Muzykę wykonywaną przez Secret Sphere sam zespół określa jako „New Wave Of Italian Heavy Metal”. Cóż.............niezbyt oryginalnie. Ma się to nijak do historycznego nurtu powstałego w Wielkiej Brytanii na początku lat osiemdziesiątych. Wydaje mi się, że takowym orzeczeniem kapela chciała zaakcentować raczej narodziny nowego (???) trendu we włoskim muzykowaniu łączącego z powodzeniem elementy progressive, power i thrash metalu z domieszką muzy klasycznej. Być może.

W roku 2001 po przeszło ośmiomiesięcznej pracy w New Sin Studios ukazuje się drugi album „A Time Never Come”. Jak w przypadku debiutu, podczas sesji nagraniowej „A Time Never Come” Secret Sphere wspomagała śmietanka włoskiego progmetalowego światka. Pan Terence Holler z Eldritch, muzycy z Projecto no i część legendarnego już Black Jester. W efekcie powstał materiał dużo dojrzalszy i mocniejszy niż na "Mistress of The Shadowlight".

Co mnie urzekło w albumie „A Time Never Come” to idealne wyczucie odpowiednich proporcji. Doprawdy nie wiem czy jest to wynik przemyślanej koncepcji, czy też wypływa z podświadomej wrażliwości muzyków. Mamy tu zgrabnie podany power metal z mocnymi akcentami progresji i thrashu. Następujące po sobie tematy muzyczne idealnie uzupełniają się nie pozwalając ani na chwile na obojętne ziewnięcie. Wokal Roberto Massiny zdecydowanie osadzony jest w estetyce powerowej (wysokie partie, patetyczne linie melodyczne). Nie brakuje tu jednak momentów zaśpiewanych jak najbardziej drapieżnie oraz kontrastujących z nimi rozłożonymi na wiele głosów balladowymi songami.

Po obowiązkowym tajemniczym intro („Gate of Wisdom”) następuję mocno zaakcentowany „Legend”, który mimo ogólnej powerowej estetyki napiętnowany jest prog-symfonicznym majestatem i jednak głęboką melancholią. Od pierwszych taktów uwagę zwraca gitarzysta-leader Aldo Lonobile. Oj, nasłuchał się on w młodości Malmsteena, nasłuchał. Jednakże dotyczy to tylko niektórych zagrywek. Riffy są jak najbardziej thrashowe (uwaga: podczas słuchania istnieje możliwość uszkodzenia karku:-) Kolejne utwory atakują z coraz większą histerią. „Under the Flag of Mary Read” i „The Brave” to power-symfoniczne hymny, doskonale zharmonizowany zlepek metalowej furii i.......melancholii (wspaniałe tematy solówek). W „Emotions” zaskoczenie. Gitara klasyczna, niesamowity klimat i ..... kolejny gość – Louis Stefanini na saksofonie sopranowym. Świetnie płynąca chwila zadumy i odpoczynku od heavy riffów. Pierwsze takty „Oblivion” zdecydowanie budzą nas do życia i przypominają , że jednak słuchamy wydawnictwa progMetalowego. Nie brakuje również „hiciora” w postaci znakomitego „Lady od Silence” będącego chyba najbardziej klasyczną heavy metalową pozycją na płycie mimo fortepianowego wstępu. Chwytliwe riffy i refren wpadają w ucho już po pierwszym przesłuchaniu i nie musze dodawać, iż zmuszają do kolejnego naciśnięcia klawisza „repeat”. Nie wiem dlaczego ale jakoś utwór ten kojarzy mi się z dokonaniami Royal Hunt.....hmmm. Jak na Wołochów przystało (ach ci południowcy:-) jest i typowy „heartbraker”. „The Mistery of Love” – rewelacyjna nostalgiczna metalowa ballada potrafiąca wycisnąć łzę nawet z największego twardziela. Ostatnie cztery utwory na płycie są odrobinkę inne. Mimo zachowanych , cały czas obowiązujących, powerowych kanonów tracki te są bardziej rozbudowane, rzekłbym epickie. „Ascension” i „Dr.Faustus” to w zasadzie podniosłe mini-symfonie z całym wyczuciem dramaturgii i narracji. Szkoda tylko, że płyta kończy się tak niespodziewanie pozostawiając lekki niedosyt, ale ........może to i dobrze.

Oto i cała płyta „A Time Never Come”. Dla tych, którzy lubią nie zawsze proste ale obrazowe porównania informacja, że muzyka zawarta na niniejszym albumie to jakby synteza dokonań Stratovariusa, Dream Theater i Royal Hunt. Można sobie to wyobrazić? Nie? Sięgnijcie więc po „A Time Never Come” wszelki ewentualne uprzedzenia power metalowy wyrzucając wcześniej do kosza.

Acha .....jeszcze jedno. „A Time Never Come” jest klasycznym concept albumem. Opowiada o skłóconej z życiem dziewczynie Aurienne, która to odnalazła magiczną „tajemniczą kulę”. Dzięki niej uzyskała moc przemieszczania się pomiędzy wymiarami oraz wcielania się w różnorodne postacie , zdobywając przy tym ich doświadczenie i konfrontując własne pragnienia i bolączki. Klasyczna tematyka power metalowych produkcji. Takie real-fantasy:-)

Płyta wydana jest nadzwyczaj starannie, świetna okładka, książeczka wysokiej jakości i nienaganna produkcja. Prosimy o więcej takich.........

Jednak ci Włosi to bardzo muzykalny naród................

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.