Z dużej chmury mały deszcz. Tyle można powiedzieć o "Mind Cannibals", najnowszej produkcji odnowionego Kata. Ileż to było zapowiedzi, wygrażań, wojenek, kłótni i napięć. Niektórzy fani zespołu na pewno mieli tego dość. Całe to zamieszanie z odejściem muzyków, z prawami autorskimi itp. jeszcze bardziej zaostrzyło apetyty na nowy album, nagrany aż 8 lat od "Szyderczego Zwierciadła". Kiedy już opadł kurz wojenny, mniej więcej 3 miesiące od wydania "Mind Cannibals" postanowiłem doświadczyć nowego, lepszego Kata. Zespołu, jak to buńczucznie oznajmiał lider Piotr Luczyk, profesjonalnego, otwartego na cały świat (czyt. na zachód), grającego nowoczesną muzykę na najwyższym światowym poziomie.
Trudno katowickiej załodze tej profesjonalności odmówić - materiał brzmi nieźle, nowy wokalista Henry Beck również prezentuje wysoki poziom (choć nie jest tak szalony i nieprzewidywalny jak Roman). "Kanibale Umysłu" najbardziej kojarzą się z nowym Annihilatorem (może to przez ten radiowy początek), tyle że ekipa Jeffa nagrała album o wiele szybszy, bezpośredni, mocniejszy i ciekawszy... po prostu lepszy. Kat najnowszym dziełem wstydu sobie nie zrobił, jednak wiele oczekiwań zostało zawiedzionych. Przede wszystkim muzyka jest bardzo jednolita. Zero urozmaiceń, wszystko zlewa się w jedną papkę. Średnie tempo, mocne gitary, niezłe solówki, brak dobrego, wydzielonego refrenu, dużo zwolnień i gitarowych ornamentów - taki schemat powtarza się w 10 kawałach. Energia została wydzielona może w 30%, mało tu polotu i świeżości, mimo świetnego brzmienia i rzemiosła instrumentalnego. Najbardziej przykuwające uwagę utwory to "Light And Hell", "Religious Clash" i "Judas Kiss", ale na tle wielu światowych produkcji to i tak średniaki.
Warto zwrócić uwagę na przesłanie albumu - jasne i bezpośrednie. Media kłamią, telewizja owija sobie wokół palca wizdzów itp. Wszystko się zgadza, tylko dlaczego okładka nie tylko odrzuca nas od mediów, ale od samego albumu? Tragedia ta grafika... Reasumując powyższe rozważania, z chmury zapowiedzi o świetnym, kopiącym dupie materiale, spadł heavy metalowy kapuśniaczek. Album równy, utrzymany na takim samym poziomie - niestety dość przeciętnym.