Zawsze mnie nazwa tego zespołu intrygowała. Jest taka śmieszna i dziwna, jak na poważny zespół progresywny. No ale tak szczerze mówiąc, to muzyka SB nigdy nie była nadęta, pełna patosu i osobiście zawsze odbierałem ją nie do końca poważnie. Nie wiem gdzie szukać przyczyny – może dlatego, że nie jestem wielkim fanem tego zespołu? Ich progresywny symfoniczny rock, szczególnie po odejściu Neala, ani mnie grzał, ani ziębił, a „Octane” to moim zdaniem jedno z mniej udanych wydawnictw zespołu. Nuda proszę państwa! Znacznie bardziej cenię całą skandynawską scenę symphonic-prog. Taki „Hybris” mało znanego i niedocenianego Anglagard, bije na głowę wszystkie płyty Amerykanów. Dziś przyszło mi się zmierzyć z ich najnowszą koncertówką. Może nie będzie więc tak źle? Przecież uwielbiam albumy live…

To dwupłytowe wydawnictwo to rejestracja koncertów grupy w Europie w 2005 roku. Słowo o trackliście – osobiście uważam, że panowie umieścili na „Glutons…” swoje najlepsze kawałki. Może dziwić obecność suity „A Flash Before My Eyes”, ale dalej nie ma raczej niespodzianek – z najnowszej płyty choćby „NWC”, na drugiej płycie nieśmiertelne „The Light” czy „At The End Of The Day”. Fani dostali to na co czekali – zbiór świetnych kawałków Spock’s Beard live. Wystarczy jednak spojrzeć na ostatnie takie płyty RPWL czy Enchant, żeby sobie uświadomić, że nie jest to wydawnictwo wybitne. Ba! Powiem więcej - ten koncert nie ma po prostu klimatu. Ludzi prawie wcale nie słychać, czasami myślę wręcz czy oni nie biorą przykładu ze mnie i nie drzemią sobie smacznie. Jeszcze w szybszych utworach jak „Surfing Down The Avalanche”, „Climbing Up The Hill” czy zakręconym „Harm’s Way” można przyjemnie postukać nogą. Warto zwrócić także uwage na dobrą dyspozycję muzyków (fajne solówki). Nie zmienia to faktu, że 60% albumu nuży. Jeśli nie jest się fanem kapeli to przetrwanie tych 120 minut może by trudne. Jeśli miałbym porównać oba krążki, to chyba ciekawsze jest CD2. Więcej dobrej muzyki, ciekawsze kawałki, udane solo Ryo Okumoto.

„Gluttons For Punishment” jest jak duży Big Mac – i to podwójny. Problem w tym, że ja właśnie wracam z wytwornej restauracji i nie bardzo mam ochotę na kolejne dwa kilogramy żarcia. Dla zgłodniałych fanów SB – pozycja wymarzona. Ciekawe, czy za rok ufundują nam podwójnego cheeseburgera… Nie zdziwiłbym się - w końcu to takie amerykańskie…