Hm, ponarzekałem sobie na ostatnie "dzieła" DVD grupy Marillion. A to materiał "nie ten", a to dźwięk "nie ten", a to realizacja "nie ta". Parafrazując słynną onegdaj w naszym kraju reklamę – z pewną dozą nieśmiałości włożyłem do odtwarzacza najnowszą płytę koncertową Marillion.
Marbles on the Road. Londyńska Astoria, entuzjazm fanów i zespół, będący w najlepszej formie od lat. Od bardzo, bardzo wielu lat.
Najpierw superlatywy.
Znakomitym zagraniem wydaje się wybór materiału na pierwszą część koncertu. Bo pierwsze 11 utworów to nagrania z płyty Marbles. O tak ! Mógłbym napisać tu same pochlebstwa na temat tego materiału, ale przecież nie o to chodzi. Dalej…, no cóż, powiem szczerze, że utwory, które zespół zagrał po secie Marbles niestety nie są najlepsze.
Nie będę opisywał, jaki jest cały koncert, w końcu pisanie o muzyce ma w sobie coś z tańczenia o architekturze. Dość powiedzieć, że te dwie godziny koncertu zapewnią wam sporo wzruszeń. A to przy Invisible Man, a to przy rozszerzonej wersji Marbles III. Reszta przedstawienia, uzupełniona This is The 21st Century czy Quartz też można zaliczyć do w miarę udanych. Kto lubi, ten zachwyci się ponadto fragmentami Brave.
Minusy? A owszem: zapchajdziury w postaci Between You And Me, Cover My Eyes czy Uninvited Guest można sobie spokojnie darować. Dziwię się zespołowi, iż mając do wyboru taką paletę udanych nagrań decyduje się na zagranie takiego "byle czego".
Techniczne szczegóły?
Ależ proszę bardzo. Menu na przyzwoitym poziomie, niezbyt przeładowane, z … dźwiękiem w 5.1. No, no niewiarygodna wręcz poprawa, w porównaniu do poprzednich DVD z jednym ale... Dźwięk Dolby Digital 5.1. to już obecnie standard i w sumie – oprócz słowa "wreszcie" – nie ma się czym podniecać. To pozytywy. A negatywy ? O nich na koniec.
Bonusy.
Och, tu dopiero robi się miło i przyjemnie. Przede wszystkim materiał z Marillion Weekend w Butlins to r-e-w-e-l-a-c-j-a !! Nie dość, że można posłuchać live nagrania Ocean Cloud (którego nie dane nam było wysłuchać podczas ostatniej trasy po Polsce i którego nie ma na koncercie z Astorii), nie dość, że zespół świetnie zagrał Angelinę, to jeszcze możemy delektować się absolutnie porażąjącą, przepiękną wersją Neverland. To wielkie nagranie, a partia gitary Steve’a Rothery’ego jest chyba najlepszą, jaką zdarzyło mu się zagrać.
I tak w sumie byłoby wręcz różowo. Nic, tylko zakasać rękawy i gnać do sklepu. Ale… niestety muszę was przestrzec.
Osoba odpowiedzialna za produkcję płyty pokpiła sprawę. Może jak ktoś słucha tego z odtwarzacza komputerowego, albo za pomocą odtwarzacza DVD niskiej jakości lub innego bumboksa nie zwróci uwagi na zasadniczą wadę tych płyt. A ta wada po prostu dyskwalifikuje ten koncert!! W większości momentów słychać przesterowany bas. I to tak przesterowany, że aż zęby z bólu się zaciskają. Każdy głośniejszy fragment, dajmy na to wejście zespołu przy pierwszej solówce Rothery’ego, to porażka.
Za taką wadę obniżka oceny o 2 punkty.
Z zaciśniętymi zębami i wściekły jak cholera… bo ile można czekać !!??