Grupy Raz, Dwa, Trzy chyba nikomu w Polsce nie trzeba przedstawiać, jest to jeden z najpopularniejszych zespołów polskich wywodzący się z ruchów studenckich. Grupa dość sporo koncertuje, także często odwiedza Łódź. Jednakże wczorajszy koncert nieco różnił się od wcześniejszych, ponieważ tym razem Raz, Dwa, Trzy wyruszyło we wspólną trasę z Pierrem oraz Tadeuszem Abrahamem Kulasem, czyli projektem Spitfire, i połączyło swe siły grając stare – zarówno znane, jak i mniej znane utwory z koncertowego repertuaru Raz, Dwa, Trzy w nowych aranżacjach. Oba zespoły pierwsze wspólne występy zaczęły grać w ramach cyklu Męskie Granie, projekt ten został przez wszystkich bardzo pozytywnie odebrany, mimo że obejmował jedynie cztery utwory. Na chwilę obecną Spitfire towarzyszy zespołowi Adama Nowaka przez ponad połowę koncertu.
Ze względu na remont sali było trochę mniej osób niż na koncercie majowym, choć frekwencja dopisała jak zawsze na ich koncertach. Scena gęsto zastawiona była instrumentami obu zespołów, a szczególną uwagę publiczności przykuwały dwa zestawy perkusyjne w końcu sceny, Jacka Olejarza i Pierre’a. Pierwsze trzy utwory piątka panów z Raz, Dwa, Trzy zagrała samodzielnie, dopiero potem na scenę zaproszono wspomnianego Pierre’a – grającego na drugiej perkusji, a także obsługującego loopy, oraz trębacza Tadeusza Kulasa, który sprawnie od czasu do czasu w piosenki głównej gwiazdy wplatał także ciekawe elektroniczne dźwięki. Warto wspomnieć, że także pamiętny, jubileuszowy majowy występ tego zespołu został uświetniony gościnnym występem grającego Tadeusza Kulasa. Wtenczas ta jednoosobowa sekcja dęta pojawiła się zaledwie w kilku kompozycjach, dodając jednak – podobnie jak wczoraj - smaku tym dobrze znanym utworom. Wczoraj miało być inaczej, bardziej rockowo i elektro-jazzowo. Mirosław Kowalik ani razu nie sięgał po kontrabas, grał tylko na gitarach basowych, zaś Spitfire wielokrotnie kierowało utwory Raz, Dwa, Trzy na tor okołojazzowych improwizacji. Brzmiało to ciekawie, frapująco i jednocześnie niezwykle świeżo. Pozwoliło odkryć stare i dobrze znane piosenki Adama Nowaka na nowo, a nowe aranżacje dodały im elektryzującego kolorytu.
Podstawowy występ trwał równe dwie godziny, jednakże w połowie wieczoru Jarosław Treliński oraz Adam Nowak wraz z resztą kolegów zeszli ze sceny, którą zostawili do dyspozycji Spitfire. Rozpoczął się „bardzo krótki występ Spitfire”, jak zażartował Tadeusz Kulas, a obaj panowie zagrali ciekawą jazzowo-elektroniczną improwizację. Po kilku minutach ponownie powróciło Raz, Dwa Trzy i rozpoczęło drugą część swojego występu, w której tylko kilka razy pojawiał się trębacz z drugim perkusistą. Oczywiście na koncercie Raz, Dwa, Trzy nie mogło zabraknąć takich utworów, jak: „Jutro możemy być szczęśliwi”, „Trudno nie wierzyć w nic”, „Z uśmiechem dziecka kamień”, „Nazywaj rzeczy po imieniu” czy „Tak mówi pismo”, „Zapyta Bóg” oraz, w drugiej części wieczoru, pochodzącego z pierwszego longplaya formacji nieśmiertelnego „Talerzyka”. Nie obyło się bez bisów, pierwszy zagrali w duecie – Olejarz/Nowak. Wokalista zapowiedział, że „będzie to piosenka niespodzianka, bo sami ją lubią”. Tą piosenką okazała się „Godzina miłowania” z repertuaru Marka Grechuty. Publiczność jednak wciąż czuła niedosyt i zespół, tym razem w komplecie pojawił się na scenie by zagrać drugi tego wieczoru bis. I tym razem była to niespodzianka, panowie zaprezentowali swoją interpretację nieśmiertelnego standardu „My Way” Franka Sinatry, czyli „Idź swoją drogą”, a całość tego niezwykłego wieczoru zakończyła się kwadrans po dwudziestej drugiej. Był to bardzo udany koncert, dobrze było zobaczyć i usłyszeć Raz, Dwa, Trzy w takim odmienionym stylistycznie brzmieniu. Moim zdaniem obie formacje powinny nagrać wspólny album.