ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 

felietony

28.12.2011

PODSUMOWANIE ROKU 2011

PODSUMOWANIE ROKU 2011
Kolejny rok płytowy za nami. Jaki był? Słuchacze, którzy mają w zwyczaju sprawdzać i oceniać wiele krążków w ciągu danego roku, odkrywają na koniec, że zazwyczaj noty przypominają funkcję gęstości rozkładu normalnego, czyli Gaussa (przy odpowiednio dużej ilości zmiennych, tzn. albumów muzycznych). Jeśli rok był udany, to przy standardowej skali 1-10, średnia wartość oczekiwana odchyla się nieco na prawo – jeśli średni (lub nie mieliśmy okazji dotrzeć do dobrych i świetnych albumów) – to zazwyczaj oscyluje wokół oceny 5.

Kolejny rok płytowy za nami. Jaki był? Słuchacze, którzy mają w zwyczaju sprawdzać i oceniać wiele krążków w ciągu danego roku, odkrywają na koniec, że zazwyczaj noty przypominają funkcję gęstości rozkładu normalnego, czyli Gaussa (przy odpowiednio dużej ilości zmiennych, tzn. albumów muzycznych). Jeśli rok był udany, to przy standardowej skali 1-10, średnia wartość oczekiwana odchyla się nieco na prawo – jeśli średni (lub nie mieliśmy okazji dotrzeć do dobrych i świetnych albumów) – to zazwyczaj oscyluje wokół oceny 5. Należy także wziąć pod uwagę skalę ocen i wartościowanie słuchaczy – niektórzy nawet najnudniejszemu gniotowi litościwie dają ocenę „pięć”, pomijając przy tym pół skali. Kończąc ten matematyczny wstęp chciałem zaprosić do zapoznania się z poniższym, jak zwykle w pełni subiektywnym (ale starannie opracowanym) podsumowanie roku 2011. Jak to mam w zwyczaju, do oceny płyt zebranych w tym roku używam „pełnej” skali od 2 do 9 (bo żadna muzyka nie jest na tyle asłuchalna, żeby nie można było znaleźć gorszej, a ideały nie istnieją). Nie pisałem o płytach bardzo słabych, bo szkoda na takie czasu. Starałem się w telegraficznym skrócie przybliżyć wartościowe albumy. Mam więc nadzieję, że to opracowanie da czytelnikom artrock.pl dość wyraźny i uczciwy obraz tego, co działo się w minionym roku w niektórych ciekawych gatunkach (z góry przepraszam, że nie jestem w stanie dokładniej przybliżyć i opisać każdej pozycji oraz wyłuskać ciekawostek z każdego stylu). Wprawdzie muzyki się słucha, a nie o niej opowiada (ani wystawa gwiazdki), ale jak pisał Reginald Smith Brindle w „The New Music”: “…mathematics is "the basis of sound", simply because nature itself "is amazingly mathematical…”, o czym „opowiadał” także genialny zespół Boards of Canada w swoim utworze „Music Is Math”.


 


9/10 - Absolutnie wspaniały i porywający album.

Niestety w tym roku, mimo najszczerszych chęci i licznych poszukiwań, nie udało mi się odnaleźć albumu epokowego, od którego nie mógłbym oderwać uszu, który mógłbym w swoim własnym odczuciu nazwać absolutnie wspaniałym. Czy jest to dziwne? Muszę przyznać, że takie albumy dość często weryfikuje czas – po kilku latach okazuje się, czy była to prawdziwa, dojrzała miłość, czy tylko przelotne, silne zauroczenie jakąś muzyką. Niejednokrotnie miałem takie sytuacje, że krążki „prawie idealne” (9/10) okazywały się za chwilę już nie tak ponętne i wspaniałe. Dlatego staram się nie szafować tą oceną, bo tylko bardzo nieliczne klasyki na nią zasługują (i są wtedy tym cenniejsze). W 2011 niestety nie jestem w stanie subiektywnie wskazać takiej perełki (choć miałem wiele nadziei, które brutalnie zweryfikowała rzeczywistość).
 

 


8/10 - Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.


Burzum - Fallen
Burzum, czyli legendarny jednoosobowy projekt jeszcze bardziej legendarnego Varga Vikernesa powraca z nowym materiałem już rok po poprzednim, długo wyczekiwanym krążkiem (Belus, 2010). „Fallen” oczywiście od razu podzieli fanów Burzum – na tych, którzy albumu nie strawią (począwszy od okładki, logo, na samej muzyce kończąc) i na tych, którzy będą zachwyceni nowym, świeżym, nieco innym podejściem do tematu Burzum, jednak z zachowaniem spuścizny norweskiego grania. Brzmienie tego krążka jest fantastyczne – pełna prostota, tradycjonalistyczna surowość, instrumentalna selektywność, ale z drugiej strony produkcja jest miła dla ucha i pozwala odkryć wszystkie smaczki muzyki. Tak naprawdę ciężko ten album zaklasyfikować jasno do jakiegoś stylu – niby nadal jest to „burzumowy” black metal, z brzęczącymi gitarami i piwniczną perkusją, ale liczne melodyjne (choć nie do końca), folkowe (choć nie tylko), recytatorskie wstawki sprawiają, że nijak nie wpisuje się to w żadne kanony. Świetne riffy, heroiczne refreny, doskonale spinająca wszystko sekcja rytmiczna – Varg po wyjściu z pudła jak gadał pierdoły, tak gada, ale muzykę tworzy coraz lepszą.   




Evile - Five Serpent's Teeth
Od pierwszego minuty tego albumu jasne było dla mnie, że będzie to coś bardzo dobrego, ciekawego i w końcu wnoszącego lekki powiew świeżości do powoli zjadającego własny ogon gatunku heavy/thrash/power metal.  Czerpiąc z najlepszych wzorców zza oceanu (z twórczością Annihilator i „Czarnym Albumem” Metalliki na czele), młodzi Brytyjczycy pokazali, że wcale nie trzeba na siłę komplikować muzyki, dodawać syntezatorów, wymyślać kwadratury koła – tradycyjnymi metodami, w oparciu o gitarowe rzemiosło stworzyli płytę, na której każdy z 10 utworów ma coś do zaoferowania. Tylko aby tak grać, trzeba mieć po pierwsze zdolnych i świadomych kompozytorów a po drugie świetnego wokalistę – i Evile to ma (w przeciwieństwie do całej rzeszy podobnych zespołów). Bez zbędnego wysiłku i kombinowania panowie grają wyborny, energetyczny i zaskakujący metal. Można? Można!



Portait - Crimen Laesae Majestatis Divinae
Kończąc na chwilę wątki metalowe, trzeba wspomnieć jeszcze o tegorocznym objawieniu w tym gatunku – Szwedach z Portrait. Nawiązując do oczywistej klasyki heavy metalu w postaci Mercyful Fate i King Diamond, nagrali swój drugi album, „Crimen Laesae Majestatis Divinae”. Mimo początkowych obaw o kabaret i „wsiowość” materiału, po przesłuchaniu całości trzeba jasno powiedzieć, że jest to rewelacja w tym gatunku. Mamy tu wszystko, co powinno być – nieugięty rytm perkusyjny, ciekawe riffy, pędzące i zakręcone solówki, wyraźny i niebanalny bas, no i ten wokal – wspierany chórkami. Nie istotne, czy Portrait galopuje, na chwile zwalnia, gra akustyczne wstawki, czy też wyśpiewuje heroiczne refreny – w każdym z tych elementów jest porywający, nie ma tu miejsca na nudę (co niestety zdarza się w 90% przypadków młodych zespołów, którą chcą grać jak 25 lat temu).



Adele - 21
Zazwyczaj trzymam się z daleka od tego, co wielbią masy, od płyt, których utwory zyskują na Youtube 196447527 odtworzeń (sic!), od wykonawców, o których codziennie mówią w radio i w programach telewizyjnych. Tym razem znowu miałem zamiar to zrobić, jednak NA SZCZĘŚCIE ciekawość sprawdzenia „kto to jest ta pyzata Adele” zwyciężyła. Dziewczyna ma nie-sa-mo-wi-ty głos i już teraz, zaledwie po 2 albumach można śmiało powiedzieć, że jak dalej tak pójdzie, to na stałe wpisze się do kanonu muzyki pop (szeroko rozumianej). Jej twórczość to mieszanka muzyki współczesnej, alternatywnego rocka i popu, soulu, z domieszką country, gospel i indie rocka. Niezwykle ciepłe, proste, wyraziste kompozycje zawarte na „21” są wręcz stworzone dla Adele, która wypełnia dźwięki swoimi mocnym, nieco bluesowym wokalem. Mimo że głównymi odbiorcami tego albumu są najpewniej rzesze nastolatek, to jestem pewny, że niejeden muzyczny koneser odnajdzie tutaj wiele dla siebie.  

 

Florence & The MachineCeremonials
Właściwie wstęp do tej mini-recenzji mógłbym skopiować z akapitu powyżej. „Ceremonials” to drugi album brytyjskiego zespołu Florence & The Machine, którego twórczość można zaliczyć do tak popularnego ostatnio (i znienawidzonego przez niektórych) indie rocka. Pierwsza płyta tego projektu była prawdziwą bombą talentu, druga (mimo krytycznych uwag) moim zdaniem podtrzymuje ten trend. Hitów tutaj jest co nie miara, z każdego utworu bije niesamowita energia i fala dźwiękowego optymizmu. Nad tą popowo-rockową mieszanką (nasączoną porządnie syntezatorami i soulowym duchem) unosi się oczywiście fantastyczny głos Florence Welch, która jest główną aktorką tego show. Takie płyty jak ta pokazują, że wśród 21-wiecznej komercyjnej papki od czasu do czasu znaleźć można prawdziwe perły. Mimo, że tacy wykonawcy jak F&TM czy Adele są często stawiani w jednej kategorii co Lady Gaga, to jest to przysłowiowe „niebo a ziemia”.

 


Wagon Christ - Toomorrow
Wagon Christ to jeden z aliasów brytyjskiego producenta i twórcy muzyki elektronicznej, Luka Viberta. Ten zdolny, wciąż młody człowiek, działa z sukcesem od początku lat 90. Ukrywając się pod różnymi nickami, razem z takimi legendami elektro jak Aphex Twin, Squarepusher czy u-Ziq, właśnie w latach ’90 zdefiniowali na nowo brytyjski styl muzyki elektronicznej, łącząc hip-hop i drum&bass, dodając do niego wiele samplowych smaczków. Tym razem Luke powraca z nowym, świeżym materiałem, przepełnionym bardzo ciekawymi, pokręconymi dźwiękami ze świata funku, elektro, DnB i acid jazzu. Muzyka nie nuży, typowa brytyjska klasyka gatunku została przedstawiona w sposób elektryzujący i bardzo kreatywny. Buja jak cholera!

 

 

7/10 - Dobry, zasługujący na uwagę album


Anthrax - Worship Music
Anthrax, czyli legenda amerykańskiego thrash metalu, powraca po 7 latach z nowym albumem – w wielkim stylu. Tak naprawdę to jest to powrót do solidnego, nie przynoszącego wstydu grania sprzed… 21 lat (album „Persistence of Time” z 1990 roku). Do zespołu powrócił najbardziej kojarzony z Anthrax wokalista, Joey Belladonna. Trzeba przyznać, że biorąc pod uwagę wypociny „Wielkiej Czwórki” (średnie albumy Metalliki, Slayer i Megadeth), to Anthrax z tego towarzystwa wypada obecnie najlepiej. Płyta jest pełna świeżych, może nie odkrywczych, ale dość ciekawych pomysłów, podpartych mareekstra brzmieniem i nienagannym wykonaniem. Oczywiście, jest tu dużo nowoczesności i melodyjnych hard rockowych momentów, jednak wszystko zamyka się w przekonywującą całość. Panowie mają szczerą radość z grania i to słychać.


Anathema - Falling Deeper
„Falling Deeper” to kompilacja starych utworów Anathemy, ale nagranych jeszcze raz – w zupełnie innym, symfonicznym wydaniu. W większości kompozycje pochodzą z bardzo wczesnych albumów zespołu, do których duża liczba słuchaczy ma awersję. Tym bardziej powinni sięgnąć po „Falling Deeper”, odkryją bowiem nowe podejście do tematu i odkryją te kawałki na nowo. Całość utrzymana jest w lekko sennym, sentymentalnym, akustycznym klimacie, jednak niezmiennie Anathema zachwyca.
 

 

Shining - VII: Född Förlorare
Shining to szwedzki zespół wykonujący muzykę z pogranicza black metalu i progresywnej awangardy (nie mylić z norweskim Shining, który stara się łączyć jazz z ostrym graniem). Szwedzi od lat w swojej muzyce parają się takimi przyjemnościami jak „Suicide, Depression, Negativity, Life”. Swoje najlepsze dzieła nagrali moim zdaniem w latach 2005-2007 (odpowiednio albumy z numerkiem IV i V), teraz wracają do dobrej formy z „siódemką”. „Born Loser” (bo takie jest oficjalne tłumaczenie tytułu) zawiera tylko 6 utworów, utrzymanych w klimacie akustycznych elegii przerywanych soczystym, pokręconym metalowym rzemiosłem spod ciemnej gwiazdy. W bardzo zgrubnym przybliżeniu można tą płytę polecić fanom Opeth z lat 1996-1999. Ciężki materiał (dosłownie i w przenośni), ale grzechu warty.


Graveyard - Hisingen Blues
Graveyard, mimo złowrogiej nazwy, to szwedzki zespół z Goeteborga powstały w roku 2006, grający muzykę w stylu klasycznego stoner rocka. Najnowszy krążek to najzwyczajniej w świecie podróż do przeszłości, myślę że wiele osób nie zgadłoby, że to tegoroczny album z premierowymi utworami. Dla wszystkich fanów psychodelicznej hard rockowej klasyki w młodym wykonaniu rzecz obowiązkowa.  

 

 

The RootsUndun
Tego zespołu nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Znany również jako The Legendary Roots Crew, The Fifth Dynasty, The Square Roots oraz The Foundation to wielokrotnie nagradzany zespół hip-hopowy, chociaż styl grupy oprócz silnie związany jest również z muzyką jazzową i rockową. „Undun” to ich jedenasty album, wydany 2 grudnia, czyli zaledwie miesiąc temu. Muzyka na tym albumie to podróż w miękkie, rytmiczne beaty, soulowe elementy, podkłady syntezatora i chórowe aranżacje. Oczywiście jak zwykle na płycie przewija się liczna grupa mniej lub bardziej znanych gości, raperów, instrumentalistów, producentów etc.


Foo Fighters - Wasting Light
Jeśli jeszcze ktoś nie wie, Foo Fighters to amerykański zespół rockowy założony przez perkusistę Nirvany Dave'a Grohla w 1995 roku. Przez te wszystkie lata nagrał wiele hitów, a teraz powraca z jednym z najlepszych moim zdaniem albumem od lat. Zresztą od premiery w kwietniu wydawnictwo uzyskało status złotej płyty w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie oraz platynowej płyty w Australii. „Wasting Light” to 11 czadowych, melodyjnych, ale nie banalnych utworów, które niesamowicie ładują energią.

 


Joe Bonamassa - Dust Bowl
Dust Bowl - to dziewiętnaście stanów na obszarze Wielkich Równin w Stanach Zjednoczonych, dotkniętych w latach 1931-1938 katastrofą ekologiczną, która nastąpiła w wyniku suszy i silnej erozji gleb. Została ona spowodowana wieloletnią suszą i intensywną eksploatacją rolniczą gruntów. Jest to także tytuł nowego solowego krążka Joe B., który ostatnio zamienia w złoto wszystkiego czego się dotknie. Zawartość tego albumu nie zaskoczy chyba nikogo. Ponad 63 minuty świetnego, bogatego w muzykę najwyżej klasy blues-rocka. Na płycie wielu zacnych gości.  

 


Black Country Communion - 2
Black Country Communion, czyli Glenn Hughes, Joe Bonamassa, Jason Bonham, i Derek Sherinian – czy trzeba o większą rekomendację? To już drugi album supergrupy, wielce udany! W porównaniu do opisywanego obok solowego albumu Bonamassy, ten krążek jest o wiele bardziej dynamiczny, bliższy hard rockowi. Hit przeplata hit i nie ma miejsca na nudę. Glenn Hughes w doskonałej formie!

 

 


Beth Hart & Joe Bonamassa - Don't Explain
Od początku: Joe Bonamassa - amerykański gitarzysta i wokalista bluesowy, charakteryzujący się surowym, chrypkim głosem i znakomitą pod względem technicznym grą. Beth Hart - amerykańska wokalistka i pianistka, muzyka oscyluje na pograniczu rocka, gospel i bluesa. Z połączenia tych dwóch talentów wyszła całkiem dobra płyta w klimatach niespiesznego, klasycznego połączenia bluesa, gospel i rocka. Duet zabrał się za klasyki takich artystów jak Ray Charles, Tom Waits, Billy Holiday, Aretha Franklin, czy Etta James. Wyszło im cholernie dobrze!

 

 


Pozostałe tytuły:

Pentagram - Last Rites
Blut aus Nord - 777 Sects & 777 The Desanctification
Isole - Born From Shadows
Deicide - To Hell With God
Hate Eternal - Phoenix Amongst the Ashes
Autopsy - Macabre Eternal
Onslauht - Sounds Of Violence
Saxon - Call To Arms
Virus - The Agent the Shapes the Desert
Venetian Snares - Cubist Reggae (EP)
The Cinematic Orchestra - Manhatta (EP)
Enslaved - The Sleeping Gods (EP)
Marduk - Iron Dawn (EP)
MobyDestroyed


 

 


6/10 - Niezła płyta, można posłuchać.



Ulver - War Of The Roses
Nowy album wizjonerów z Norwegii był przeze mnie jednym z najbardziej oczekiwanych albumów roku. Po fantastycznym „Shadows of the Sun” i serii świetnych koncertów pokazujących potencjał tego zespołu, dostaliśmy jednak płytę niezbyt spójną, w większej mierze nudną i po prostu średnią (jak na Ulver). Jedynymi naprawdę wartymi uwagi utworami na „War of the Roses” są typowo Ulverowski „February MMX”, „England” i „Stone Angels”. Geniuszu reszty mimo najszczerszych chęci po prostu znaleźć nie potrafię. Może kiedyś…

 


Symphony X Iconoclast
Nowy album Symphony X zaczyna się bardzo obiecująco. Aż przyjemnie słuchać tak uzdolnionych, kreatywnych muzyków, którzy mają pomysł na siebie i na ciekawe kompozycje. Po utworze tytułowym następuje jednak kilka dość średnich, standardowych jak na ten zespół utworów, których kopie już słyszeliśmy na poprzedniczce. Dopiero drugi dysk (bo jest album dwupłytowy) przynosi trochę świeżości, gdzie oprócz szaleńczych temp, doskonałego brzmienia i bardzo ciężkiej, pokręconej warstwy instrumentalnej (bo to jest na całym albumie) można posłuchać bardzo fajnych refrenów. Gdyby skrócić „Iconoclast” o połowę, mogło by być nawet 2 oceny wyżej – a tak, dość ciężko przez ten krążek przebrnąć w całości.  

 


TenhiSaivo
Tenhi jest fińskim zespołem grającym muzykę, którą osobiście nazwałem „prawdziwy folk”. Bez ściemy, wiochy i muzycznych karnawałowych przebrań, tak często spotykanych w tym gatunku. Prawdziwe instrumenty, prawdziwa natura, prawdziwe emocje.  Ta płyta była dopieszcza przez zespół przez kilka ostatnich lat. Pierwotnie miała wyjść chyba pod koniec 2009 roku, jednak data jej premiery była przekładana. Można było mieć nadzieje, że czekamy na coś wielkiego, na coś, co przynajmniej dorówna genialnym poprzedniczkom (zapraszam do recenzji). Nadzieje były płonne. Nie licząc pierwszego i ostatniego utworu, płyta jest po prostu nudna i niewiele się na niej dzieje. Mroczny minimalizm i ascetyzm nie do końca mnie nie przekuje, powoduje raczej szybie znużenie. Jeśli znajdujemy jakieś „momenty”, to trzeba ich się doszukiwać. Może z czasem „Saivo” odkryje przede mną jakieś skarby? Zapraszam do osobistych poszukiwań.

 


Pain of Salvation - Road Salt Two
Kontynuacja stylu rozpoczętego na poprzedniczce. Hard rockowy klimat w wykonaniu Pain of Salvation nie jest tym, za co pokochałem ten zespół. Cała ta podróż niestety generalnie nie ma startu do takich doświadczeń jak „BE”, jednak wstydu zespołowi także nie przynosi. Można na „dwójce” odnaleźć kilka ciekawych momentów, które po dodaniu do momentów z „jedynki” dałyby całkiem ciekawy efekt. A tak jest tylko poprawnie.

 

 

NightwishImaginaerum
Nowy album Nightwish to kabaret pełną gębą – w zamyśle jest to coś na kształt cyrkowej rock opery. Całe szczęście, oprócz wątków kabaretowych znajduje się tutaj kilka utworów i smaczków wartych uwagi (jak choćby „Storytime” i „Ghost River”, jedne z najlepszych kompozycji Nightwish w ogóle). Niestety reszta jest albo nudna, albo wręcz dziecinnie infantylna, śmieszna i po prostu swojsko wiejska. Za dużo kabaretu, za mało dobrych pomysłów.

 

 

Rhapsody of Fire - From Chaos To Eternity
Niestety Rhapsody of Fire, dawniej znane jako Rhapsody, zaczęło się trochę gubić. Po serii dość średnich (delikatnie mówiąc) albumów przyszedł czas na problemy personalne, kłótnie i podziały. Z zespołu odeszli ważni członkowie, w tym najważniejszy – gitarzysta Luca Turilli (który chce ponoć założyć Turilli’s Rhapsody). Sam album, nagrany jeszcze w „starym” składzie, jest malutkim krokiem naprzód w stosunku do dwu poprzednich, jednak nadal nie jest to poziom, który prezentowali kiedyś. Można posłuchać, ale rewelacji próżno szukać.  

 

Argus - Boldly Stride The Doomed
Argus to amerykański, dość młody (2005, 2 płyty na koncie) zespół, wykonujący heavy/doom metal. Niewątpliwą zaletą ekipy z Pennsylvanii jest głos wokalisty Butch Balicha. Najnowszy album właśnie przez to jest niewątpliwie ciekawą pozycją do sprawdzenia. Może nie wszystkie utwory są równie porywające, ale fani tych klimatów powinni być wielce zadowoleni.  

 

 

Red Hot Chili Peppers - I'm With You
Sam Flea, basista zespołu, przyznał, że obecna forma i kreatywność RHCP daleka jest od czasów kiedy w zespole był John Frusciante. I trudno się z tym nie zgodzić – na najnowszym krążku grupy znajdują się utwory bardzo dobre, mogące stać bez wstydu choćby obok tych z „Californication”. Niestety jest ich tylko kilka, a cała reszta (liczna) jest najzwyczajniej w świecie nudna i grana troszeczkę na siłę. Tak czy siak, warto spróbować.

 

 

Biosphere - N-Plants
Biosphere to legendarny, jednoosobowy projekt norweskiego muzyka Geira Jenssena, wykonującego muzykę ambient (w ogólnym pojęciu). Geir jest jednym z guru tego gatunku, a swoją pozycję przypieczętował zwłaszcza takimi albumami jak „Microgravity”, „Substrata” czy „Dropsonde”. Jest to jeden z moich ulubionych i najbardziej szanowanych artystów na dzisiejszej scenie muzycznej w ogóle – dlaczego tak jest, postaram się przybliżyć w serii artykułów o muzyce ambient, które już w nowym roku pojawią się na artrock.pl. Wracając do albumu -  oczekiwania były wielkie, bo poprzednie krążki serwowały nieco inne, ale zawsze zachwycające muzyczne miraże. Tym razem jednak czuję lekki zawód. „N-Plants” to bardzo delikatny, nieco monotonny zbiór kompozycji, nie dotykający tego, za co cenię Biosphere i ambient jak gatunek. Czasami bliżej jest mu do muzyki z gatunku  elektro (np. wczesne płyty Boards of Canada). Bez rewelacji.



R.E.M. - Collapse Into Now
Może wielkim fanem R.E.M. nigdy nie byłem, ale ceniłem ich za ich twórczość. Szkoda mi, że muszę wspominać ich album, który jest właśnie ostatnim. We wrześniu 2011 grupa ogłosiła koniec działalności. „Collapse Into Now” nie jest może epokowym dziełem, nie pobije największych klasyków grupy, ale próżno tutaj szukać oznak wypalenia. Jest to bardzo solidna i porządna porcja materiału, bardzo szczera i przyjemna. Aż żal odchodzić…

 

 

Arena - The Seventh Degree of Separation
Arena w “nowym-starym” składzie nagrała nowy album. Wszyscy przyznają zgodnie że świetny, mnie jednak do końca nie przekonuje. Trudno mi zarzucić coś szczególnego tej płycie – brzmienie jest ciekawe, kompozycje „lekkie” i niewymuszone, nowy wokalista także dobrze wpasował się w filozofię tej grupy, która przy okazji nieco odświeżyła swój wypracowany przez lata styl. Tym niemniej całość nie powoduje u mnie palpitacji serca ani rytmicznego postukiwania nogą, raczej obojętność. „Pepper’s Ghost” o wiele bardziej mi się podobała. Może po prostu nie jestem fanem nowej Areny?

 

 

Proto-KawForth
Dwie poprzednie płyty („Before Became After” i „The Wait of Glory”) tego projektu “post-Kansas” były bardzo dobre. Ciekawy symfoniczny prog-rock, niby nadal klasyczny, ale porywający świeżością. Potem panowie się rozpadli, aby niedawno się reaktywować i wydać kolejny nowy album – znowu przynajmniej dobry! Biorąc pod uwagę wypociny „wielkich” progresywnego rocka, warto się z „Forth” zapoznać. Większa część tej płyty jest wielce interesująca!

 

 

 


Pozostałe tytuły:

Pendragon - Passion
PJ Harvey - Let England Shake
Whitesnake - Forevermore
Wishbone Ash - Elegant Stealth
Jakszyk Fripp Collins - A Scarcity of Miracles
Tori Amos - Night Of Hunters
Brian Eno - Drums Between the Bells
Hackett, Steve - Beyond the Shrouded Horizon
Steven Wilson - Grace For Drowning
Blackfield - Welcome To My DNA
Arch-Matheos - Sympathetic Resonance
Tom Waits - Bad As Me
Lenny Kravitz - Black and White America
John Zorn - At The Gates Of Paradise
John Zorn - The Dreamers Christmas
Redemption - This Mortal Coil
Megadeth - TH1RT3EN
Mastodon - The Hunter
Evergrey - Glorious Collision
Vader - Welcome to the Morbid Reich
Vicious Rumors - Razorback Killers
Aria - Phoenix
Sepultura - Kairos
Cavalera Conspiracy - Blunt Force Trauma
Primordial - Redemption At The Puritans Hand
Mystic Prophecy - V
Iron Savior - The Landing
Pestilence - Doctrine
Exhumed - All Guts No Glory
Immolation - Providence (EP)
Destruction - Day Of Reckoning
Amebix - Sonic Mass
Wolf - Legions Of Bastards
Falconer - Armod
Meliah Rage - Dead To The World
Wizard - ...Of Wariwulfs And Bluotvarwes
Stream of Passion - Darker Days
Brainstorm - On The Spur Of The Moment
Mortal Sin - Psychology Of Death
Death In June - Nada Plus
Eddie Vedder - Ukulele Songs
Deutsch Nepal - Amygdala
Misfits - The Devil's Rain
Ulcerate - The Destroyers of All
Demonaz - March of the Norse
My Dying Bride - The Barghest O' Whitby (EP)
Lecznica Stalych Doznan - Moje Trudne Dziecko

 

 



5/10 - Album jakich wiele, poprawny.


Dream Theater - A Dramatic Turn of Events
Nigdy się nie spodziewałem, że napiszę o albumie Dream Theater, że jest “poprawny” i „jakich wiele”. Niestety, gdzieś od  „Six Degrees…” zespół zaczął nagrywać coraz mniej ciekawe i wartościowe płyty. Dwie następne zawierały wprawdzie wiele dobrych utworów i smaczków, ale już od „Systematic Chaos” brak świeżych pomysłów był aż nadto widocznych. Przy zachowaniu tego trendu, tempie wydawania albumów co 2 lata i fakcie odejścia z zespołu jego mózgu (Mike’a Portnoy’a), wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że nowa płyta będzie po prostu średnia. Tak też się stało, Panowie zaczynają zjadać swój własny ogon i trudno już wytypować choć jeden utwór, który mógłby bez wstydu stanąć koło klasyków Dream Theater.


Opeth Heritage
„Heritage” był w gronie najbardziej wyczekiwanych przede mnie albumów tego roku, kandydatem co najmniej do „ósemki”. Niestety, podobnie jak inni kandydaci z tej grupy skończyło się tylko na marzeniach. Panowie troszeczkę się zabawili, odchodząc znacznie od ciężkiego, metalowego stylu poprzedniczki na rzecz klasycznych rockowych dźwięków, akustycznych klimatów i czystych wokali. W moim odczuciu jako odbiorcy, eksperyment średnio się udał. Brzmienie jest cudowne, ale co z tego, skoro strasznie wieje nudą!

 

Morbid Angel - Illud Divinum Insanus
Sprawa z tym długo oczekiwanym albumem legendy death metalu jest jasna – albo się go kocha, albo nienawidzi. Do mnie osobiście eksperyment, jaki zastosowali Trey i spółka, zupełnie nie trafia. Miałem ten zespół za poważny i spodziewałem się poważnego, bezkompromisowego materiału. Niestety, mariaż z muzyką pseudo-elektroniczną w moim odczuciu nie przynosi niczego ciekawego, a tylko obniża noty zespołu. Płytę ratuje kilka dobrych kawałków w starym stylu, głównie autorstwa nowego gitarzysty.

 

Within Temptation - The Unforgiving
O ile w starych nagraniach zespołu, gdzie opowiadali o naturze, miłości i tego typu sprawach, był jakiś urok, ciekawe melodie, gitarowo klawiszowe rzemiosło, no i boska Shannon, tak po zmianie stylu na nowoczesno pop-rockową papkę twórczość Within Temptation już nie zachwyca (nawet Shannon już powoli nudzi). Jest tu kilka fajnych utworów, które z powodzeniem będą radiowymi hitami, ale całość nie ma już nawet wiele wspólnego z muzyką metalową, czy rockową. Szkoda, bo poprzedni album mimo komercyjnego podejścia był absolutnie słuchalny. Ten nie do końca.

 

Kate Bush - 50 Words For Snow
Kate w końcu się “reaktywowała” i nagrała nowy album. Niestety w większości nudny, tak w warstwie muzycznej jak i wokalnej. Zupełnie nie mogę odnaleźć magii w głosie Kate, którą tak urzekała na albumach sprzed lat. Wymuszony powrót?  
 

 

 

 

 

Pozostałe tytuły:

Edguy - Age of the Joker
Iced Earth - Dystopia
Devin Townsend Project - Deconstruction
Devin Townsend Project - Ghost
Hammerfall - Infected
StratovariusElysium
My Dying Bride - Evinta
Uriah Heep - Into the Wild
PallasXXV
Yes - Fly From Here
M83 - Reunion
Jane's Addiction - The Great Escape Artist
Derek SherinianOceana
Morse, Neal - Testimony Two
Radiohead - The King Of Limbs
Royal Hunt - Show Me How to Live
The Tangent - Comm
Pagan's Mind - Heavenly Ecstasy
Samael - Lux Mundi
Machine Head - Unto The Locust
Venom - Fallen Angels
Jag Panzer - The Scourge of the Light
Children of Bodom - Relentless Reckless Forever
Amorphis - The Beginning Of Times
Manilla Road - Playground of the Damned
Amon Amarth - Surtur Rising
Seven Witches - Call Upon The Wicked
The Gates Of Slumber - The Wretch
Necrophagia - Deathtrip
ObscuraOmnivium
Krisiun - The Great Execution
The Haunted - Unseen
Legions Of The Damned - Descent Into Chaos
The Dillinger Escape Plan - Option Paralysis
Visions of Atlantis - Delta
FalkenbachTiurida
 

 


4/10 - Album słaby, nie broni się jako całość.


Metallica & Lou Reed Lulu
Van Der Graaf Generator - A Grounding In Numbers
Cynic - Carbon-Based Anatomy [EP]
Battlelore - Doombound
Scheepers - Scheepers
Turisas - Stand Up And Fight
Septicflesh - The Great Mass
Holy Force - Holy Force
Suidakra - Book Of Dowth
Vintersorg - Jordpuls



.

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.