Zatem… zapytał mnie ostatnio znajomy, czy czuję już nastrój tych Świąt. Oczywiście że tak i to całkiem wyraźnie. Jakoś tak od dłuższego czasu nie zwracam uwagi na wszędobylskie reklamy, plastikowe choinki i sączące wszem i wobec przypominające ni to muzykę biesiadną ni to pop-piosenki kolędy (choć to eufemizm, co tu kryć), które na dobrą sprawę aż rażą swoją sztucznością. Uodporniłem się? Najpewniej…
No dobrze, a gdzie tu miejsce na magię świąt? Ano – już piszę…
Pomaga mi w tym muzyka. A ściślej muzyka klasyczna (czy jak się to drzewiej u nas mawiało: poważna). Podzielę się nią, bo może ktoś chciałby posłuchać dla odmiany czegoś, co nie goni za blichtrem tego świata. To takie dźwięki, które opisują niezwykłe wręcz tajemnice ludzkiego istnienia. Zahaczają o kwestie nieopisywalne i same takie są. Zmierzmy się z nimi…
Na pierwszym miejscu – ale nie dlatego, że to mój ulubiony kompozytor lub ukochana kompozycja – Jerzy Fryderyk Haendel. Niemiec, któremu udała się inwazja na Brytanię na tyle dobrze, że zrobił nad Tamizą oszołamiającą karierę (i kasę) jak na tamte czasy. Lista jego dzieł jest ogromna, kto chętny może się wziąć za odsłuchiwanie płyta po płycie. Jednak – zważywszy, iż czasy mamy dość znamienne i nie na wszystko życia nam wystarczy – proponuję od raz usiąść do dzieła absolutnie znakomitego. Oratorium Mesjasz, idealnie pasujący do obecnej pory roku (i stąd owo pierwsze miejsce) to jeden z tych utworów, które wg mnie nie sposób zepsuć. Kompozytor napisał to tak, że nawet najsłabsza orkiestra i chór nie będą w stanie położyć tego dzieła swoim wykonaniem. My tu jednak nie poświęcamy czasu na „słabe” wykonania, tylko na takie, które aż domagają się (skądinąd zasłużenie) większego posłuchu. Mesjasza zatem mogę polecić w trzech wersjach. Ta… dobra, ciekawa, ale jakaś taka zwyczajna (przy kolejnych o których za chwilę) interpretacja to dzieło Bach Collegium Japan prowadzonego przez Masaaki Suzukiego. Naprawdę ładne wykonanie, ale… odrobinę zbyt klasyczne. Ciut więcej wnosi za to wersja Rene Jacobs nagrana dla Harmonii Mundi. Zwłaszcza niektóre partie solowe wręcz zapierają cech w piersiach. Mojego ulubionego I lived that redemeer liveth mógłbym słuchać na okrągło. Podobnie zresztą jak kilku jeszcze innych arii z tego dzieła. Ale to nie wszystko, bo na koniec zostawiłem sobie prawdziwą wisienkę na tarcie: Mesjasz w edycji firmy Decca. Na tym albumie sir Neville Marriner i jego Akademy Of St. Martin-in-the-Fields absolutnie pozamiatali. Począwszy od znakomitych partii solowych, poprzez równie świetne części chóralne, po idealne – nie bliskie ideałowi, ale IDEALNE brzmienie orkiestry i jej solistów. Album nagrany jest znakomicie, brzmienie płyty jest wzorcowe. Słowem – MAESTRIA.
Gdyby ktoś jednak znużony wszechobecnym językiem angielskim (bo Haendel właśnie w tym języku napisał swoje oratorium) zapragnął skupić się na muzyce instrumentalnej, zawsze może odstawić album na półkę i sięgnąć płytkę spod literki C. A konkretniej – Arcangello Corellego concerti grossi. Czym są concerti grossi nie będę was zanudzał, dość jednak powiedzieć, że ten rodzaj kompozycji to specjalność zakładu wspomnianego wyżej Włocha. Oczywiście concerti grossi napisało wielu kompozytorów (w tym i wspomniany wyżej Jerzy Fryderyk – tu genialna interpretacja tego dzieła w wykonaniu polskiej orkiestry Arte Dei Suonatori), ale to właśnie Corelli jest klasykiem gatunku i doń się wszystko porównuje. Zatem – jego concerti grossi polecić mogę również w trzech wykonaniach. Dwa pierwsze (czyli ex aequo miejsce II) to Trevor Pincock & The English Concert (wydanie Archiv) oraz Sigiswald Kujiken i jego La Petite Bande (wydanie Deutsche Harmonia Mundi). Oba świetne, pokazujące jak powinno się grać barokowe kompozycje. Jednak klu programu to inny wykonawca. Chiara Bancini i jej Ensemble 415 zagrali dla Harmonii Mundi (tej właściwej, nie mylić z DHM wspomnianej wyżej) 12 koncertów Corellego z op. 6 w sposób zachwycający łącząc delikatność z rozmachem, wirtuozerię z soczystym i pełnym brzmieniem orkiestry. Uskrzydlająca muzyka. Idealna na czas Bożego Narodzenia również dlatego, że koncert g-moll nr 8 z op. 6 nosi zapisek kompozytora Fatto per la notte di Natale, i gdy wsłuchamy się w finałowe Largo (w linku najpierw Vivace, potem Allegro, a na koniec wspomniane Largo. Pastorale ad libitum. Razem ciut ponad 6 minut, naprawdę warto!!!) ten nastrój, piękno i radość z wydarzeń z Betlejem sprzed dwóch tysiącleci z pewnością się wam udzieli.
I na koniec – bo pisać by można o muzyce na Boże Narodzenie tysiące stron – trzy dzieła różnych kompozytorów. Nie mają ze sobą nic wspólnego poza tym, że właśnie z narodzinami Chrystusa się taką muzykę kojarzy. Pierwszy niech będzie zatem Johann Kuhnau – kantor kościoła św. Tomasza w Lipsku, poprzednik Jana Sebastiana Bacha na tym stanowisku. Kuhnau, jak większość kompozytorów baroku ma w swoim dorobku Magnificat, kantatę napisaną na okoliczność Zwiastowania Najświętszej Marii do słów starotestamentowych, jakie wg Ewangelisty św. Łukasza wypowiedziała Maria, matka Jezusa. Kompozycję Kuhnaua wykonują na płycie BIS-u członkowie orkiestry i chóru Bach Collegium Japan prowadzonego przez Masaaki Suzukiego. Warto posłuchać, bo utwór jest przepiękny, a BCJ to specjaliści od barowych brzmień. Gdyby kogoś jednak barok znudził, to proponuję udać się w czasy odleglejsze i sprawić sobie album z muzyką kwartetu Anonymous 4. Panie z tego ansambla specjalizują się w muzyce średniowiecznej (ich pieśni Hildegardy z Bingen – The Origin of Fire to muzyka kosmiczna!!!) i renesansowej. Niedawno wydały album The Cherry Tree (Songs, Carols & Ballads for Christmas) ze średniowiecznymi kolędami bożonarodzeniowymi. Niezwykły album. Tylko wokalne śpiewy czterech znakomitych wokalistek, muzyka zupełnie inna niż ta, do której przywykliśmy. Pełno w niej zadumy, nawet powiedziałbym że odrobiny patosu, ale w końcu to uzasadnione, gdy pomyślimy o wydarzeniu, któremu te pieśni służą. Muzyka średniowieczna łatwa nie jest, melodie upakowane są w niej tak gęsto, aż się człowiek zastanawia, jak to możliwe, że takie kompozycje mogły w ogóle powstać. Przecież tymi pięknymi ariami zawartymi w jednym li tylko utworze można by obdzielić całą masę współczesnych piosenek i nadal byłyby one zachwycająco urocze. Niestety, dziś niewielu artystów potrafi podobne rzeczy pisać. A może to i dobrze. Dzięki temu można choć liznąć dawnych czasów. Gdy świat był zupełnie inny.
Jeśli jednak nie chcecie ryzykować z rzeczami nowymi i niekoniecznie łatwymi, to jako ostatnią propozycję wybrałem coś znanego. I słynnego. Il Cimento dell'Armonia e dell'Inventione, czyli spór pomiędzy harmonią a wyobraźnią bardzo znanego kompozytora znać powinien właściwie każdy. Choć pewnie nie wszyscy wiedzą, że te popularne 4 koncerty (spośród 12 stanowiących całość) z op. 8, napisane przez Rudego Księdza w 1725 roku – szerzej znane jako Cztery Pory Roku Antonio Vivaldiego właśnie tak się nazywają i … z tylu części się składają. Warto po tę muzykę sięgnąć, dobrych wykonań jest kilka i w każdym odnajdziecie przynajmniej odrobinę geniuszu. Zatem: najbardziej lubię wersję nagraną przez Accademię Bizantinę prowadzoną przez Ottavio Dantone. Pierwsze skrzypce to Stefano Montanari, który jest geniuszem tego instrumentu. Muzyka jest tak niewiarygodnie ujmująca, że właściwie nie miałbym żadnych wątpliwości, że ta wersja jest najpiękniejszą, jaką słyszałem. Gdyby… no właśnie… Cztery Pory Roku można bowiem zagrać w bardzo różny sposób. Znam takie interpretacje, gdzie liryka i melodia wiodą prym. Gdzie dynamika owszem, zachowuje proporcje, ale na pierwszym planie usłyszymy śpiewną grę skrzypiec. Są też takie płyty, na których Le Quatro Stagioni – mimo iż grane na instrumentach z epoki – brzmią po prostu jak dźwiękowe trzęsienie ziemi. Zawsze, ilekroć słucham Fabio Biondiego i jego Europa Galante mam wrażenie, że zapalą mu się tego jego historyczne skrzypce. Takiej dynamiki, ognia, takiej ekspresji nie znajdziecie na żadnym innym albumie. Cała orkiestra zasługuje na uznanie, a Biondi po prostu niezwykle podbija atmosferę. Cudo. Ech… I już zupełnie, zupełnie na koniec: muzyka z obrazkami. Cztery Pory Roku na DVD. Nietuzinkowe, specyficzne, z nutką żartu i pretensjonalności. Ale muzycznie bez zarzutu. Pięknie, a momentami wręcz powabnie. Na skrzypcach olśniewająca Midori Seiler. Przygrywa jej niemiecka Akademie Für Alte Musik. Choreografia i taniec - Juan Kruz Diaz de Garaio Esnaola. Wszystko… live. Poczekajcie aż wybrzmi ostatnia nuta Zimy. Aż was wgniecie w fotel…
I tyle. No dobrze. A gdzie Bach? Mozart? Beethoven? Gdzie inni kompozytorzy? Och… przyjdzie na nich czas, jeśli chcecie. Jest w czym wybierać.