Od razu po wejściu do klubu można było zauważyć, że publiczność jest bardzo zróżnicowana - od fanów jazzu po sympatyków modnego obecnie indie-folku. I chyba każdy mógł być usatysfakcjonowany tym co zobaczył w pierwszy, marcowy sobotni wieczór. Klub Palladium przygotował dla widzów miejsca siedzące, co okazało się bardzo dobrym pomysłem ze względu na charakter koncertu. Jedynym mankamentem po raz kolejny okazała się niezbyt czytelna numeracja rzędów.
Jako pierwszy na scenie pojawił się Peter John Birch - zarośnięty, 22-letni chłopak, w koszuli w kratę, trzymający gitarę w ręku. Rozpoczął od folkowej, spokojnej ballady. Gdy po pierwszym utworze publiczność usłyszała "Dzień dobry" to osoby, które nie zapoznały się wcześniej z supportem mogły się zdziwić, że Peter to Polak, który swój talent muzyczny rozwija we Wrocławiu. Piękne ballady folkowe z domieszką country i bluesa zostały bardzo ciepło przyjęte przez publiczność. Peter okazał się też bardzo miłym i skromnym człowiekiem, który za pomocą głosu i gitary stworzył bardzo ciepły nastrój i wprowadził publiczność w dobre samopoczucie przed gwiazdą wieczoru. Warto też odnotować, że powoli Wrocław staje się prawdzią wylęgarnią muzycznych talentów i głównym ośrodkiem młodych artystów w Polsce.
Niecałe pół godziny później rozpoczął się występ Patricka Wolfa. Na początku - cisza i czarno-biały film wyświetlany na czarnej kotarze na tyłach sceny. Po chwili, przy przygaszonym świetle na scenie pojawił się Patrick w towarzystwie dwójki muzyków - skrzypaczki i akordeonisty. Podczas pierwszego utworu artysta grał na harfie, w kolejnym sięgnął już po gitarę, a jeszcze później grał na skrzypcach i pianinie. Od samego początku porządne nagłośnienie i bardzo pewne wykonanie pozwoliło docenić kunszt muzyczny wszystkich artystów. Co więcej podczas kolejnych utworów muzycy bardzo często zamieniali się instrumentami, dzięki czemu wszyscy wykazali się ogromnymi umiejętnościami.
Część utworów była zaaranżowana tylko na Patricka Wolfa. Zawsze jestem pod dużym wrażeniem artystów, którzy decydują się wystąpić na scenie samotnie, w towarzystwie tylko jednego instrumentu. Z jednej strony publiczność usłyszy wtedy każdy, nawet minimalny błąd, a z drugiej wartość emocjonalna takich utworów jest ogromna. Dla Patricka taka sytuacja była wręcz komfortowa. Artysta swoją ekspresją i głosem bardzo szybko oczarował publiczność.
Między wieloma utworami Wolf opowiadał o historiach związanych z jego życiem i inspiracjach, którymi się kierował przy tworzeniu poszczególnych utworów. Dziękował też wielkortonie za przybycie na koncert i ciepłe przyjęcie jego twórcości. Przyjazna atmosfera pozostała do końca koncertu, a fakt, że prawie nikt nie ruszał się z miejsca może oznaczać tylko to, że artysta spełnił oczekiwania zgromadzonych widzów.
Muzyka, która można było usłyszeć w sobotni wieczór w Palladium opiera się na bardzo modnych obecnie połączeniu folku i pop-artu. Mimo, że sam nie należę do grona największych fanów muzyki alternatywnej, to muszę przyznać, że akustyczne aranżacje utworów Patricka wypadają bardzo przekonująco (co prawda nie mają wiele wspólnego z oryginalnymi wersjami). Co więcej Patrick swoją ekspresją muzyczną i tym jak czuje muzykę udowdnił, że wobec niego spokojnie możemy użyć słowa "Artysta".