strona 6 z 7
Tomasz Ostafiński
1. David Bowie Blackstar
2. Jastreb Orient And Occident
3. Iggy Pop Post Pop Depression
4. Shabaka and the Ancestors Wisdom of Elders
5. Metallica Hardwired … to Self-Destruct
6. Tindersticks The Waiting Room
7. Daevid Allen Weird Quartet Elevenses
8. Gong Rejoice! I’m Dead!
9. Tusmørke Ført bak lyset
10. Colin Stetson Sorrow - A Reimagining of Gorecki’s 3rd Symphony
Naznaczony śmiercią wybitnych artystów rok 2016 miał – jak każdy poprzedni – swoje lepsze i gorsze dni. Do tych drugich zaliczyłbym odejście nieodżałowanych ikon pop kultury m.in. Davida Bowie, Keitha Emersona, Grega Lake’a, Leonarda Cohena, Prince’a, George’a Michaela i Gilli Smyth. Z plejady ww. gwiazd choćby Bowie rozjaśnił ostatnie dni swego pobytu na ziemi wydanym trzy dni przed pożegnaniem się z życiem albumem Blackstar, który od razu przypadł mi – niepoprawnemu melancholikowi – do gustu. Przygnębiający i ponury w odbiorze niczym Cztery ostatnie pieśni Richarda Straussa, którymi „Ziggy” według doniesień prasowych zachwycał się za życia, ukazuje artystę w obliczu nadchodzącej śmierci jako samotną świecę tlącą się na pograniczu światła i mroku.
Z kolei „martwym jak ćwiek od drzwi” w chwili, gdy pojawiła się ujęta w moim top ten, a związana z nim płyta, był Daevid Allen (1938-2015) – wieloletni lider międzynarodowej formacji Gong oraz współzałożyciel Soft Machine. Tym razem intergalaktyczny guru wcielił się w pierwszoplanowego członka kwartetu Daevid Allen Weird Quartet, na którego albumie z 2016 roku, zatytułowanym Elevenses, zaśpiewał w czterech utworach, a podpisał się gremialnie pod wszystkimi trzynastoma. W odróżnieniu od nazwy powołanego do życia w 2002 roku kolektywu (wówczas „Weird Biscuit Teatime”), jego muzyka wcale nie jest bardziej udziwniona od tego, co powstawało przez długie lata pod skrzydłami ojczystego zespołu Australijczyka albo było specjalnością post-punkowego tworu University of Errors, w którym również grywał. Ekscentryczne pozostało nawet jego poczucie humoru, którym najwyraźniej zaraził też pozostałych przy życiu muzyków obecnego składu Gongu. A ci postanowili utrzymać jego legendę przy życiu, nagrywając przewrotnie zatytułowany krążek Rejoice! I’m Dead!. Łączy on w sobie dokonania artystyczne macierzystej grupy, jak również najciekawsze pomysły Invisible Opera of Tibet (jedno z wcieleń Gongu) z mało wyszukanym, ale na szczęście w tym przypadku bezpretensjonalnym brzmieniem grup neoprogresywnych w rodzaju The Tangent. Najjaśniejszym punktem niniejszego wydawnictwa jest efektowna i brawurowa gra Iana Easta na saksofonie – godnego następcy Theo Travisa i Didiera Mahlerbe’a. Gra tego ostatniego zwłaszcza w Hadouk Trio nie przestaje zaskakiwać mnie „pomysłami z różnych stron świata”.
Do podobnych, dalekich podróży muzycznych, co działalność artystyczna Hadouka, skłania również wydana w minionym roku płyta Wisdom of Elders znacznie młodszego od Bloomdido Bad De Grasse czarnoskórego saksofonisty Shabaki Hutchingsa. Lider nietypowego kwartetu Sons of Kemet (saks/klarnet, tuba i dwie perkusje), z którym wystąpił kilka lat temu na katowickim JazzArt Festiwalu, zawiązał oktet Shabaka and the Ancestors i zadebiutował po raz drugi w swej karierze. Na WoE Hutchings zabiera słuchaczy do kraju swych przodków, szukając zapewne własnych korzeni oraz dobrej recepty na udany album jazzowy, co mu się doskonale udaje.
Niemniej egzotycznie, lecz zdecydowanie bardziej ponuro mija czas z muzyką chorwackiej formacji Jastreb. Czwórka zagrzebian gra nastrojowy krautrock z elementami bałkańskiego folku i orientu, do którego natchnienia szukali pewnie w twórczości monachijskiej grupy Popol Vuh. Ich Orient and Occident z 2016 roku jest chyba najcudowniejszym obok wydanego pięć lat wcześniej A Calm Note from the West The Orbit Service „dzieckiem” mało popularnych wytwórni płytowych, takich jak BlRR czy Urtod Records.
Absolutną nowością w 2016 roku okazała się dla mnie muzyka norweskiego Tusmørke, osnuta wokół „Tullowych” dźwięków fletu i organów Hammonda. Śpiewana w ojczystym języku, trzecia z kolei płyta braci Momrak Ført bak lyset, zakorzeniona głęboko w nordyckich mitach, jest nader ciekawą odskocznią od brytyjskiego psychodelicznego folk-rocka z końca lat 60. i początku 70. Obok naleciałości ludowych (Maypole Dances), mamy wcale niebanalne nawiązanie do muzyki wielkiego norweskiego kompozytora Edwarda Griega (W grocie Króla Gór). (Na wzmiankę zasługuje też okładka przedstawiająca upiorną grzebiuszkę ziemną podczas nocnego żerowania, z plakatem Jefferson Airplane na drugim planie). W podobny sposób jak nordycki w swym zamiłowaniu do klechd Tusmørke Metallica, której najagresywniejszy w moim zestawieniu album, dla mnie będący rownież najbardziej udanym metalowym dziełem minionego roku, czerpie inspirację z mitologii Cthulhu Lovecrafta (Dream No More), eksploatując przy okazji dobrze znany miłośnikom weteranów thrashu riff otwierający Sad But True. Zresztą robi to nie pierwszy raz w swej twórczości (por. The Call of Ktulu). A Hatfield znowu krzyczy demonicznie i jest zły, jak napisał dla „Metal Hammera” Luke Morton.
Nieco zdławionym, choć niepozbawionym ekspresji i romantyzmu głosem operuje na ostatniej płycie The Waiting Room Tindersticks Stuart Ashton Staples. Przy tym z nieprzeciętnych melodii zawartych na krążku nottinghamczyków najwięcej emocji płynie z onirycznej ballady We Are Dreamers! – bodaj najbardziej niesamowitych pięciu minut spędzonych w tytułowej Poczekalni. Gdyby ktoś natomiast zapytał mnie o najciekawsze pięć minut innego wydawnictwa muzycznego z 2016 roku, o którym nie sposób zapomnieć, a mianowicie Post Pop Depression Iggy’ego Popa, od razu wskazałbym na fantastyczny, pełen nadziei w beznadziei numer z niniejszej płyty American Valhalla. Fascynujące od A do Z dzieło artysty, który u kresu swej kariery i – jak się wydaje – na pożegnalnym (co sugeruje MOJO) albumie śpiewa I’ve nothing but my name. O ostatnim na moim osobistym top ten Colinie Stetsonie – którego imię nie zapisało się jeszcze na dobre w annałach muzyki rozrywkowej – i jego Smutku możecie przeczytać w mojej relacji z jego grudniowego koncertu w katowickiej sali KMO. Ponadto pośród kilkunastu innych artystów, których owoce wyobraźni przylgnęły do mych uszu niczym dobre markowe pachnidła do przegubów dłoni, znaleźli się m.in.: Anthrax (For All Kings), Legendary Pink Dots (Pages of Aquarius), Leonard Cohen (You Want It Darker), Megadeth (Dystopia), Nick Cave & The Bad Seeds (Skeleton Tree), Oleś Duo (One Step from the Past), Opeth (Sorcerer), Radiohead (A Moon Shaped Pool), Red Hot Chilli Peppers (Gateway), Swans (The Glowing Man), Yello (Toy), Wacław Zimpel (Lines)…