Początek jesieni tradycyjnie już obfituje w liczne, gorące i mniej gorące, premiery płytowe. Nierzadko wydarzeniom tym towarzyszą promocyjne spotkania artystów z dziennikarzami lub szerszą publicznością…
Kilka dni temu relacjonowaliśmy w naszym serwisie odbywające się w Hybrydach spotkanie promujące nowy album Archive, dziś proponujemy krótką relację z oficjalnej premiery nowego albumu łódzkiej Comy, która odbyła się w warszawskim empiku Mega Store. Wydarzenie faktycznie miało dosyć wyjątkowy charakter, bowiem łodzianie wracali z nowym krążkiem po pięciu latach przerwy. Nie dziwiła zatem licznie zgromadzona, w dosyć przestronnej sklepowej sali pomieszczonej na drugim piętrze, publiczność.
Gospodarzem wieczoru był dziennikarz Teraz Rocka Grzegorz Kszczotek, który kwadrans po planowanej osiemnastej powitał tylko trójkę muzyków formacji: Piotra Roguckiego, Adama Marszałkowskiego i Dominika Witczaka. Dopiero po kolejnym kwadransie dotarli nieco spóźnieni gitarzyści, Dominik Witczak i Marcin Kobza. Prowadzący zainaugurował spotkanie kilkoma krótkimi pytaniami dotyczącymi między innymi tak długiego czasu oczekiwania na ten album, samego konceptu płyty, czy jej okładki, którą projektował zresztą basista grupy. W dalszej części pytania mogli zadawać również zebrani. Zatem i ja miałem okazję zwrócić się do muzyków w dwóch interesujących mnie kwestiach. Zapytałem na początku, być może lekko prowokacyjnie, ile w nowej Comie jest… Piotra Roguckiego? I czy czasem nie jest tak, że to album mocno zdominowany przez popularnego „Roguca”? Odpowiedzieli najaktywniejsi tego wieczoru Rogucki i Marszałkowski, zaprzeczając sugerowanej przeze mnie dominacji wokalisty zespołu. Perkusista zgodził się oczywiście, że Piotra na albumie jest dużo, wszak napisał wszystkie teksty, jednak cała muzyka, która powstała do nich, jest dziełem zespołu. Dodam, że dla mnie – dziś osoby obcującej już z nową muzyka Comy – owa pierwszoplanowość Roguckiego na 2005 YU55 jest mimo wszystko zauważalna. Już sam fakt, że teksty powstały znacznie wcześniej i to do nich muzycy z czasem komponowali muzykę powoduje, że to jednak one pełnią tu rolę nadrzędną w stosunku do dźwięków. Dźwięków, które pewnymi fragmentami zdają się być tłem, bądź ilustracją muzyczną do bardzo rozbudowanych melorecytacji wokalisty. Tym samym Coma dokonała niewątpliwie absolutnej muzycznej wolty, porzucając formułę zwartej, rockowej i nośnej kompozycji. Z drugiej jednak strony, tej nowej ofercie zespołu bliżej do… solowej twórczości Piotra. Więcej tu bowiem muzycznego ascetyzmu, dźwiękowych eksperymentów i przede wszystkim słów. Zapytałem też, czy fakt, iż na najbliższej trasie promującej album wykonają tylko część kompozycji z niego (jak stwierdzili muzycy ok 9 - 10 utworów, na płycie pomieszczono ich 16 - przyp. MD), nie oznacza, że to materiał trudny i niezbyt koncertowo nośny. Odpowiadając na to pytanie Piotr nie wykluczył przygotowania koncertu, podczas którego wykonają ów koncept w całości. Zgodził się, że niektóre fragmenty płyty mogą być faktycznie dla odbiorcy trudne, nie jest to jednak powodem rezygnacji z nich. Formacja chce po prostu docierać do fanów także i ze starszymi kompozycjami.
Cóż, jakim albumem okaże się najnowszy krążek, pokażą już najbliższe tygodnie, gdy dotrze on do szerokiej grupy odbiorców. Już jednak wydaje się, że może okazać się dziełem mocno kontrowersyjnym. Swoistym testem dla fanów zakochanych w „starej, piosenkowo – rockowej Comie”.
Całe spotkanie zamknęło się w dwóch godzinach, przy czym jego drugą część zdominowała naturalnie sesja autografów i indywidualnych rozmów z muzykami. Nie zabrakło też tradycyjnych „foto - ustawek” na tle empikowej ścianki. Kilka zdjęć z wydarzenia poniżej.