Szesnasty luty 2003, Inowrocław. Tego dnia po raz ostatni na scenie zagrają razem Quidam w składzie z Emilą. I co potem? Jaka przyszłość czeka ten bodaj najpopularniejszy polski zespół progresywny ostatnich lat?
Pierwszy raz usłyszałem o nich kilka tygodni przez Warszawskim Festiwalem Rocka Progresywnego, tym z 1996 roku. Muzykę zespołu prezentowali i Piotr Kosiński i Tomek Beksiński. Było w nich coś takiego, co skupiało uwagę słuchacza. Głos wokalistki? Flet? Podobieństwo do muzyki Camel? W każdym razie byli jednym z trzech zespołów, "na które" jechałem wtedy do Warszawy. I nie zawiedli mnie, pomimo krótkiego koncertu. Zagrali prawie wszystkie utwory ze swojego debiutanckiego albumu, który ukazał się dokładnie w dniu ProgFestu i, w kuluarach, rozchodził się jak świeże bułeczki. Pamiętam jak dziś Emilię, nieco jakby zawstydzoną i stremowaną na początku. A potem zawojowującą publiczność swoim niesamowitym głosem. Pamiętam wspaniałe wykonanie "Sanktuarium". Pamiętam prześliczną wersję "Bajkowego"...to wszystko i parę innych smaczków odkryłem słuchając debiutanckiego albumu grupy. Pomoc muzyków Collage przydała "progresywnego" szlifu płycie, ale nawet gościnny udział Mirka Gila nie mógł zepchnąć na drugi plan oryginalności zespołu. Wspomniane "Sanktuarium" czy "Bajkowy", "Płonę" i w końcu wytypowane na "przebój" "Warkocze"... Pamiętam teledysk do tej piosenki, który narobił trochę zamieszania w Muzycznej Jedynce. Może nie był to program o najlepszej reputacji, ale jednak dzięki paru tygodniom prezentacji o Quidam usłyszało na pewno więcej, niż kilka osób. Album stał się również znany na świecie - to dzięki reedycji, jakiej dokonała renomowana francuska firma Musea. Płyta spodobała się francuzom na tyle, że zdecydowali się podpisać z zespołem kontrakt dystrybucyjny na następne płyty. A Quidam dali po debiucie kilka prestiżowych koncertów - jak choćby ten przed Areną, gdzie w zgodnej opinii widzów zostawili daleko za sobą Pointera,Nolana i resztę. Dzięki Musei zagrali także z powodzeniem na festiwalu w Corbigny.
Emila i Ewa Smarzyńska były gośćmi na polskiej części trasy "Harbour Of Tears" Camela. W międzyczasie zespół zmienił menadżera i wytwórnię i zabrał się za nagrywanie nowego albumu. Płyta nazwana została "Sny Aniołów" a poprzedzał ją singiel (jedyny w dyskografii Quidam) "Moje Anioły", zawierający m.in. zarejestrowane w Corbigny koncertowe wersje "Rhayader" i "Rhayader goes to town" Camela.Wersje, trzeba przyznać bardzo udane. Było to także swego rodzaju pożegnanie z flecistką grupy, Ewą Smarzyńską. Przed nagraniem drugiej płyty zastapił ją Jacek Zasada. Drugi album... Podobno właśnie druga płyta jest tą najtrudniejszą i "Sny Aniołów" w pełni tę teorię potwierdza. Oto mamy bowiem portret grupy,która postanowiła, pozostając przy artrockowych korzeniach, zyskać popularność u tzw.szerszej widowni. Stąd wygładzone brzmienie, stąd popowe wręcz piosenki. Na osłodę progfani dostali cukierek w postaci suity "Pod Powieką". Bardzo miła to płyta, ale słuchana teraz robi wrażenie jakiegoś kompromisu. jakby zespół stanął na rozdrożu i nie bardzo wiedział w którą stronę ma pójść. Paradoksalnie, dzięki światowej edycji albumu (jako "Angels' Dreams") dokonanej przez Museę, o Quidam zrobiło się naprawdę głośno w progświatku. Zespół stanął przed realną szansą zaistnienia "tam" i to w stopniu znacznie większym, niż to się udało Collage. I w pewnym stopniu Quidam udało się tę szansę wykorzystać. Na pewno pomogła tutaj osoba Colina Bassa, z którym zespół nie dość, że odbył tournee po Europie, ale również muzycy grupy wspomogli wokalistę i basistę Camela przy nagrywaniu jego solowej płyty. Wisienką na torcie była wyprawa zespołu aż do Meksyku, na organizowany przez muzyków grupy Cast doroczny festiwal Baja Prog.
W 1999 roku Quidam byli jedną z gwiazd tego progfestu a jak wypadli można łatwo się przekonać, sięgając po ich koncertowy album nazwany oczywiście "Baja Prog'99". Bardzo energetyczny album, swoiste "the best of" z tamtego okresu istnienia grupy, bardzo gorące przyjęcie publiczności i smiesznie łamany hiszpański Emilki - to takie moje wrażenia z przesłuchań tej płyty. Wydawało się, że zespół wykona krok naprzód, że zaznaczy silniej swoją obecność na rynku polskim koncertując częściej,niż 3-4 razy do roku, że zagra także na renomowanych amerykańskich ProgFestach. Nic takiego się nie stało - zespół na prawie dwa lata zapadł w swoisty sen, od czasu do czasu koncertując.
Następny album studyjny ukazał się dopiero w 2002 roku, cztery lata po "Snach Aniołów".Płyta nazywała się "Pod Niebem Czas" i była logicznym rozwinięciem brzmień wypracowanych na poprzedniej płycie.Quidam zdecydowali się więc pozostać przy wygładzonych brzmieniach, niemal popowych, z progresywnym pazurkiem. Wbrew temu,co często się słyszało wcale nie była to zła płyta, po prostu ludzie wciąż oczekiwali od grupy wskoczenia na poziom swojego debiutu a Quidam...jakby już na tym nie zależało. Grali swoje, wzbogacając brzmienie o smaczki typu delikatne fussion. Promując swój album zagrali m.in. w charakterze gościa na polskiej części trasy RPWL i poniekąd zmietli Niemców ze sceny. Przynajmniej większość opinii mówiła jasno - to Quidam powinni być główną atrakcją wieczoru. Światową dystrybucją albumu znów zajęła się Musea i znów świat przyjął tę płytę ciepło... Tyle, że zespół znowu jakby nie chciał (albo nie był w stanie?) pójść za ciosem. Zabrakło kogoś, kto potrafiłby jasno pokierować działaniami zespołu, zorganizować więcej, niż kilka koncertów,ba! zorganizować jakąś choćby minitrasę koncertową. Nic takiego nie nastąpiło niestety, zespół pojawiał się z rzadka tu i ówdzie. Oczywiście nie mogło go zabraknąć na grudniowym koncercie poświęconym pamięci Tomka Beksińskiego,który Quidam lubił i często w swojej audycji puszczał.
A teraz najświeższym "niusem" z obozu zespołu jest ogłoszenie o odejściu Emili Derkowskiej i niepewność, co się stanie dalej z grupą. Szanuję decyzję Emili, rozumiem,lub przynajmniej staram sie zrozumieć powody, które nią kierowały przy podjęciu takiej a nie innej decyzji. Jestem jednak pełen obaw o przyszłość zespołu i obawiam się, że niestety odejście wokalistki będzie dla grupy impulsem do rozwiązania się. Byłoby to naprawdę smutne, bo Quidam jest na polskim rynku muzycznym zjawiskiem, zespołem grającym naprawdę niebanalnie, posiadającym w swoim skłądzie bardzo kompetentnych muzyków i wokalistkę, która oprócz głosu ma także sporą charyzmę.
Jaka więc przyszłość czeka Quidam? Czas pokaże. Może dowiemy się tego już podczas najbliższego koncertu - który nazywany jest pożegnalnym. Pożegnalnym dla Emili...ale chciałbym wierzyć, że 16 luty nie będzie także pożegnalną datą dla Quidam. A jeśli tak... to niech dadzą z siebie wszystko i nie schodzą ze sceny co najmniej przez cztery godziny,o!