Piątek, 28 czerwca 2002
W ostatni weekend czerwca małe, malownicze holenderskie miasteczko Enschede, tuż przy granicy niemieckiej, zaludniło się dość niezwykłymi gośćmi. Byli to fani Fisha (i/lub dawnego Marillion), którzy zjechali tu ze wszystkich stron Europy i świata (nawet z Australii) na 1. Europe Convention, (pierwszy europejski zjazd fanów) i mające się odbyć z tej okazji dwa koncerty: The Night of the Jester i The Night of the Companies. Regularne spotkania wielbicieli Fisha mają już kilkuletnią tradycję. Do tej pory odbywały się one w szkockim Haddington, miejscu zamieszkania artysty. Tym razem jednak postanowił on uczynić wyjątek i przenieść imprezę na "stały ląd". Pomysł i wykonanie fani spoza Wysp Brytyjskich zawdzięczali połączonym siłom fanklubu holenderskiego i niemieckiego (podziwu godna kooperacja, zwłaszcza, że rzecz działa się w czasie finału piłkarskich MŚ!).
Rybna kompania zajęła wszystkie hotele, które, ku zadowoleniu właścicieli, były wykupione do ostatniego miejsca, a część najbardziej odporna na nieoczekiwanie kapryśną czerwcową aurę zwyczajowo rozbiła namioty na pobliskim kempingu. Na rynku i w uliczkach Starego Miasta co krok widać było koszulki z logo Fisha. Najwięcej można ich było spotkać w irlandzkim pubie Molly Malone, który stał się bazą i punktem kontaktowym fanów. Czuć było pozytywne wibracje i atmosferę braterstwa ponad różnicami językowymi i kulturowymi.
Wieczorem przed salą Muziekcentrum powoli zaczął się zbierać tłum. Patrząc na koszulki i na pomalowane twarze niektórych przybyłych, można było się poczuć jak 17 czy 18 lat temu. Nic dziwnego - szykował się wieczór wspomnień, czyli koncert złożony wyłącznie z utworów z czasów Marillion.
Gdy otwarto drzwi, nastąpił istny wyścig do miejsc pod sceną. Nie trzeba było długo czekać. O 20.30 pojawili się na scenie Robin Boult, Frank Usher (gitary), Steve Vantsis (gitara basowa), John Martyr (perkusja) oraz nowy członek zespołu Irvin Duguid (klawisze) i chórek Zoé Nicholas i Suzie.Webb. Zaraz za nimi przy szalonym aplauzie sali wkroczył Fish i - uruchomił wehikuł czasu intonując
Script for a Jester's Tear
Zespół opuścił scenę wśród burzy oklasków. Wtedy fani zaczęli na całe gardło śpiewać końcowy refren Fugazi: Where are the prophets... i przestali dopiero, gdy muzycy powrócili na scenę. Wyraźnie szczęśliwy Fish rozpoczął drugi bis:
Garden Party
Atmosfera przy tym utworze zrobiła się naprawdę gorąca (na szczęście sala była dobrze wentylowana). Wszyscy skakali i śpiewali co sił w płucach. Jednak nadmierne uniesienie najwyraźniej nie posłu-żyło zespołowi, gdyż w najbardziej oczekiwanym przez wszystkich momencie Fish pomylił tekst i zamiast zaintonować I'm punting, od razu przeszedł do następnej zwrotki. Zdezorientowany chórek śpiewał z nim, muzycy przez chwilę grali "po staremu", wtórowała im publiczność, wykrzykując "I'm fucking!", aż w końcu wszyscy podjęli refren i zapanował jaki taki porządek. Dobrnąwszy jakoś do końca, Fish po raz drugi tego wieczoru wymierzył do siebie z wyimaginowanego pistoletu, tym razem udając, że zawstydzony straszliwą plamą strzela sobie w głowę. Ale czy dla widowni miało to aż tak wielkie znaczenie? Nastrój zabawy i wspólnoty na sali był tak gorący, że wszyscy przyjęli incydent życzliwie. Tyle tylko, że ten utwór z pewnością nie znajdzie się na przygotowywanym koncertowym DVD.
Na koniec ekipa zaserwowała nam klasycznego "koncertowca", czyli:
Market Square Heroes, którym już na dobre pożegnali się z uszczęśliwioną publicznością.
Była godzina 23.00. Podróż w czasie dobiegła końca i po zdecydowanie zbyt krótkich 2,5 godzinach znaleźliśmy się znów w roku 2002. Fani opuszczali salę bez tchu, z ochrypłymi gardłami i błyszczącymi oczami. Odgadując potrzebę chwili, organizatorzy urządzili w holu kilka bufetów, w których można było zaspokoić pragnienie i podtrzymać dobry nastrój. W stoisku jak zwykle były do kupienia płyty i koszulki, w tym przygotowane specjalnie na Zjazd czarna Night of the Jester (niestety, szybko się skończyła) i biała Night of the Companies oraz cieszące się dużą popularnością "futbolówki" z numerem zawodnika 02 i nazwiskiem... Fellini.
Po odtrąbieniu zamknięcia sali przez organizatorów duża część fanów podążyła na rynek do pubu Molly Malone. Około godziny 1 w nocy zjawił się tam takżę Fish z zespołem, jednak większość osób udała się (z większym lub mniejszym trudem) do swoich baz noclegowych, aby nabrać sił - gdyż nazajutrz czekał nas kolejny koncert!
Trzeba przyznać, że Wieczór Błazna dostarczył wszystkim ogromnych wrażeń. Tym, którzy w latach 80. słyszeli i widzieli te klasyczne utwory w oryginalnych wykonaniach, przywołał masę wspomnień - często bardzo osobistych. Dla tych zaś, którzy z Marillion lub Fishem zetknęli się dopiero później, było to spełnienie marzenia, o którym myśleli, że jest nierealne. Fish przecież nieraz zapewniał kategorycznie, że nie zamierza grać utworów Marillion - choć ostatnimi czasy zaczęły pojawiać się sygnały, że być może zmienił zdanie. Jednak słychać było też opinie, że nawet gdyby chciał, to prawdopodobnie repertuar ten jest po prostu poza zasięgiem jego możliwości wokalnych. Tymczasem w Enschede Fish był w bardzo dobrej dyspozycji głosowej i radził sobie ze starymi utworami zupełnie dobrze. Oczywiście, surowy krytyk z pewnością zwróciłby uwagę, że miał trudności z zaśpiewaniem wyższych partii, a i muzycy chwilami grali "niezupełnie czysto". Dały się też zauważyć kłopoty z wzajemną komunikacją (podobno akustyka sali, z założenia filharmonicznej, była taka, że nie słyszeli się wzajemnie). Jednak jeśli wziąć pod uwagę krótki okres prób - zespół ćwiczył w pełnym składzie zaledwie 10 dni - to wszystko udało się naprawdę całkiem dobrze. No, a poza tym - chyba niewielu surowych krytyków znajdowało się tego wieczoru na sali.
Sobota, 29 czerwca 2002
Około południa uliczki miasteczka, gdzie w ten dzień tygodnia odbywa się targowisko, zaczęły znów zapełniać się osobnikami w koszulkach z logo Fisha (przynajmniej tymi, którzy zdołali wstać). Znów powód do radości dla właścicieli kawiarni, bistrów, restauracji, straganów i sklepów z pamiątka-mi. Powoli strumień zaczął zmierzać w stronę Muziekcentrum, gdzie już od godziny 17 zaplanowane były różne okołokoncertowe atrakcje. Można było m. in. obejrzeć film dokumentalny z trasy Sunsets on Empire oraz pokaz teledysków. Najwięcej osób jednak czekało na sesję pytań i odpowiedzi z głównym zainteresowanym. Fish odpowiadał na pytania fanów z właściwym sobie humorem, niekiedy przekomarzając się z nimi. Pytany o to, jaki typuje wynik mającego się odbyć nazajutrz finału MŚ Brazylia-Niemcy, uchylił się od odpowiedzi, stwierdzając, że musiałby być idiotą wypowiadając się na ten temat w sali, gdzie jedna ogromna część słuchaczy to Holendrzy, a druga, równie wielka, Niemcy. Potem jednak oznajmił, wzbudzając ogólną aprobatę, że najbardziej pragnąłby po prostu obejrzeć piękny mecz. (Zainteresowani mogą znaleźć zapis pytań i odpowiedzi- po angielsku - na stronie United FishFans http://www.united-fishfans.com/Fish_UK/index.htm , dział Fan-corner).
Powoli publiczność zaczęła wypełniać salę. Tego wieczoru koncert był poświęcony solowemu etapowi twórczości Fisha i początkowo tylko te utwory miały znaleźć się w programie. Jednak na końcowym etapie prób okazało się, że z powodu poważnej choroby żony basisty zespołowi zabrakło czasu, aby zadowalająco przećwiczyć planowaną kompletną wersję Plague of Ghosts. Fish zdecydował więc, że Plaga zabrzmi tylko w części, a za to jeszcze raz odegrane zostanie Misplaced Childhood - w całości. I pomyśleć, że były osoby, które narzekały na tę decyzję!
Tak więc w sobotę wieczorem usłyszeliśmy:
Vigil
Credo
Family Business
Pipeline
Just Good Friends (wspólnie z wokalistkami Zoe et Suzie)
Shadowplay
W zapowiedzi do tego utworu Fish wyjaśnił, że wykonywanie go na scenie zawsze było dla niego koszmarem, jako że składa się on z ogromnej ilości słów wyśpiewywanych z zawrotną prędkością. Ponieważ fani wybrali tę piosenkę w internetowym głosowaniu, nie miał wyjścia i jedyne czym mógł się wspomóc to kartka z tekstem i prośba do zebranych, aby się za niego modlili. Jednak wpadka z Garden Party nie powtórzyła się, Fish poradził sobie bardzo dobrze.
Rites Of Passage (bardzo piękna wersja, na początku akustyczna, tylko z Robinem na gitarze i Irvinem na klawiszach, następnie finał z całym zespołem).
Teraz na scenę został zaproszony gość specjalny. Był nim gitarzysta Jan Akkerman (ex-Focus), żywa legenda w Holandii, a także jeden z idoli Fisha. Wspomagany przez Robina i Franka wykonał wspaniałą wersję
State Of Mind.
Potem nastąpiło
3D - jedyny utwór z ostatniej płyty (Fish wolał zaprezentować starsze piosenki, niesłyszane od dłuż-szego czasu).
I oto zmiana kostiumu (na kimono ze sztucznego jedwabiu) i znów podróżujemy w rok 1985, w poszukiwaniu zagubionego dzieciństwa chłopca o imieniu Derek.
Misplaced Childhood po raz drugi.
Tym razem muzycy uwolnieni od ogromnej presji, jaką odczuwali poprzedniego wieczoru, włożyli w tę suitę całą duszę. Także publiczność, zgromadzona nieco mniej licznie niż poprzedniego dnia, ale naj-wyraźniej złożona z najwierniejszych fanów, reagowała jeszcze intensywniej i goręcej. W rezultacie po koncercie często dały się słyszeć opinie, że sobotnia wersja jeszcze przewyższyła piątkową.
Następne utwory to
Raingods Dancing (pięknie wpisujące się w nastrój pozostały po Misplaced Childhood)
Wake Up Call (Make It Happen)
Zespół zszedł ze sceny, ale Fish, zanim zniknął, zachęcił publiczność, by głośno śpiewała We can make it happen,...we made it happen, co ta czyniła chętnie i coraz głośniej, aż Wielki Szkot i jego tru-pa powrócili, podjęli refren i doprowadzili utwór do finału wśród szalonego aplauzu.
Krótkie podziękowanie i pierwszy bis - przepiękne
Raw Meat. Znowu szczęście i błogość na wszystkich twarzach.
Teraz nadeszła chwila na wydarzenie towarzyskie. Otóż tego dnia menedżer, ale przede wszystkim najlepszy przyjaciel Fisha, Yatta, obchodził swoje 50. urodziny. Z tak uroczystej okazji The Company Scotland (oficjalny fanklub) pod wodzą Mo Warden zorganizowała dyskretną zbiórkę pieniędzy wśród fanów. Wystarczyło na wspaniały prezent - odtwarzacz DVD, który został jubilatowi uroczyście wręczony na scenie przez Mo, przy akompaniamencie publiczności śpiewającej Happy Birthday. Następnie Fish opowiedział (na pewno ku zaskoczeniu większości), że Yatta swego czasu zajmował się profesjonalnie grą na perkusji. Zaprosił go więc, aby zajął miejsce Johna Martyra i wykonał z zespołem Birthday Beatlesów. Nie obyło się bez życzeń i niedźwiedzich uścisków. Jak dowiedzieliśmy się później, Yatta był ogromnie wzruszony, miał nawet powiedzieć, że to jeden z najpiękniejszych dni w jego życiu.
Pora była kończyć. Żaden utwór nie nadawał się lepiej na pożegnanie niż pieśń fanów, hymn kompanów i Kompanii -
The Company.
Tu Fish zgotował nam niespodziankę. "Znacie na pamięć wszystkie moje utwory - zagaił. Jedziecie sobie samochodem, śpiewacie do wtóru i wydaje wam się, że to takie proste. No to teraz pokażcie, jak dobrzy jesteście naprawdę! No, dalej - znacie tę piosenkę!"
Zespół zaintonował początek, Fish przybrał pozę dyrygenta, i tysiąc gardeł weszło jak jeden mąż: Where beggars take cheques.... Przy akompaniamencie kapeli sala śpiewała jak z nut, ale - jednak! - gdy przyszło do drugiej zwrotki, rzecz się posypała, bo część, niestety, za wcześnie zaczęła refren. Ależ się Fish cieszył!
I tak dobiegło końca 5,5 godziny muzycznej ekstazy, które zaserwował nam Fish w ciągu tych dwóch dni. Jednak ani wieczór, ani zjazd jeszcze się nie skończył. Wszyscy zgodnie podążyli do Molly Malone, gdzie pojawił się też Yatta, aby dalej świętować swe urodziny. Holendersko-niemieccy fani-organizatorzy wręczyli mu własnoręcznie upieczony, ogromny tort w kształcie serca. Wszyscy rozmawiali ze wszystkimi, widać było "starych" przyjaciół, którzy spotykają się chyba tylko przy takich okazjach, ale zachowują się, jakby znali się od przedszkola. Na pewno atmosfera ta nie uszła to też uwagi Fisha, który wcześniej mówił ze sceny, jak wielkie ma dla niego znaczenie, że gra dla takiej właśnie publiczności - potrafiącej się zbratać, przyjaźnić, niezależnie od tego, skąd przybyła, kim jest i co robi na co dzień. Mówił, że woli takie koncerty od występu za wielkie pieniądze na wielkim stadionie dla 30 000 bezosobowych twarzy. No cóż, może to "kwaśne winogrona", ale chyba nietrudno w te słowa uwierzyć.
p.s. Przy pisaniu tej relacji wykorzystano tekst zamieszczony na stronie The Company France http://perso.wanadoo.fr/fish.tcf/news02jul01.htm