Od razu się przyznam: na występ Forgotten poszedłem bez specjalnego nastawienia, bardziej przez ciekawość, co też zespół zaprezentuje i w jakim kierunku zmierza. Nie wstrząsnęła mną informacja o "specjalnym gościu", który miał wziąć udział w koncercie, nawet nie próbowałem się domyślać, kto to będzie. We drzwiach panowie w czarnych kombinezonach witali oficjalnie, nieoficjalnie można było zamienić słowo z muzykami, wypić piwko i ... oczywiście posłuchać muzyki. Atmosfera przed koncertem taka trochę sielankowo - piłkarska ... (no cóż, wiadomo, mistrzostwa w pełni), za to "z podziemi" słychać było muzykę. Podobał mi się ten utwór "grany" przed koncertem, którego sprawcą był Marcin Błaszczyk, a który prywatnie nazwałem sobie "Amerykańska 8 Armia Lotnicza nad Dreznem" :-)) Głęboki, modulowany dźwięk klawiszy przypominający do złudzenia odgłos silników lotniczych. Koncert miał się odbyć w podziemiach klubu (jak to ładnie brzmi :-). Zaczął się i ... moje skojarzenie było następujące. Hm, no to się doigrałem. Za narzekanie na zbyt cichy dźwięk na koncercie Watersa dostałem w uszy swoistego rodzaju strzał. Szum pozostał mi pewnie jeszcze ze dwa dni po koncercie, nie, żebym się skarżył, ale zarówno głośność, jak i temperatura "lekko" przeszkadzała w odbiorze muzyki.
No właśnie. Muzyka. Dziwne w tym wszystkim jest, że pomimo tego, iż nie jestem zwolennikiem takiego ostrego grania, koncert mi się podobał. Podobał i to bardzo. Z zagranych 9 utworów były co najmniej cztery, które chętnie usłyszałbym raz jeszcze tego samego dnia, zresztą każdy z nich myślę z każdym dniem będzie brzmiał jeszcze lepiej. "Trytony" - mój faworyt, to wszystko, co art-rocku najlepsze. Zmiany tempa, solówki, ... a gdyby jeszcze ciut lepiej było słychać wokal, już było naprawdę nieźle. Ciekawe nagrania to "Mekong" i "Apokalipsa". Choć tak właściwie, to nie powinienem wyróżniać żadnego nagrania, przecież część z nich słyszałem tylko raz. Na szczęście zespół zadbał o tych słuchaczy, którzy mieli ochotę na powtórkę i można było wejść w posiadanie płytki demo.
Trytony, w wersji dużo ciekawszej (zawsze mi odpowiadało, gdy zespoły eksperymentowały na scenie) zakończyły występ Forgotten, jednak nie był to koniec wieczoru.
Po krótkiej przerwie pojawił się gość. Przywitany bardzo entuzjastycznie ... Adam Łassa, obecny od początku koncertu wyszedł na scenę w wiadomym celu. I zagrali, kolejno utwory "Esmeralda", "Michel de Nostradame", "Tarot", "Kameleon" i ... po krótkich namowach ponownie ... "Tarot" :-). Trzeba przyznać, że zespół zabrzmiał znakomicie, zwłaszcza gitarzysta, a Adam Łassa ... cóż - niezmiennie sugestywnie interpretujący swoje teksty. No i zdecydowanie lepiej było go słychać. Publiczność była zachwycona, a brak ewentualnych szaleństw położyłbym jedynie na karb zabójczej temperatury powietrza, powodującej, że od samego myślenia o ewentualnych podskokach pot mógłby, jak to mówi moja żona "płynąć wszystkimi rowkami" ;-))
Świetny koncert i tylko żal, że tak rzadko można posłuchać live dobrej muzyki.