Choć od śmierci Tomasza Beksinskiego miną wkrótce juz trzy lata, wciaż dla wielkiej grupy osób pozostaje on kimś bardzo ważnym. W zeszłym roku miłośnicy jego audycji postanowili zorganizowac koncert poświecony jego pamięci. W sobotę odbyła się już druga edycja tego koncertu, co pozwala mieć nadzieję, że stanie się on imprezą regularnie odbywającą się o tej porze roku... O ile jednak zeszłoroczne „Obrazy z przeszłosci” stały pod znakiem muzyki gotyckiej, to w tym roku impreza miała charakter zdecydowanie progresywny, a jej najwiekszą atrakcją, która nadawała drugim „Obrazom” niejako historyczny wymiar, miał być pierwszy od ponad sześciu lat występ właśnie reaktywowanego Collage. Oprócz Kolarzy w programie byli: rzadko ostatnio widywany w Polsce Quidam, również reaktywowany po długiej przerwie warszawski Talath Dirnen, a także dwa młode zespoły – Ice Machine i Bronx.
Publiczność zgromadzona w Kwadratach przywitały dźwięki archiwalnej audycji Tomasza Beksińskiego, a po chwili na scenie pojawił się rybnicki Ice Machine. Zespół ten nieco odbiegał stylistycznie od pozostałych wykonawców – usłyszeliśmy bowiem w ich wykonaniu muzykę opartą na syntezatorach i bardzo mocno inspirowaną twórczoscia Depeche Mode. Zespół miał zresztą w repertuarze tego dnia cover Depeche Mode – i był to chyba najlepszy punkt jego programu, bowiem właśne piosenki generalnie raziły pewnym schematyzmem i brakiem inwencji melodycznej (choc kilka z nich zrobilo na mnie calkiem dobre wrażenie). Ice Machine ma juz za soba debiut płytowy, ich nagrania znalazly się też na albumie „Mode In Poland” (polskim hołdzie dla Depeche Mode).
Po rybniczanach na scenie pojawili sie muzycy warszawskiego Talath Dirnen. I już pierwszym utworem sprawili, ze szczęki z łoskotem pospadały na Kwadratowa podłogę. Długi, urozmaicony, lekko podszyty karmazynem, a przy tym melodyjny i ani przez moment nie nużący utwór wywołał entuzjazm publicznosci. Nie miałem przedtem okazji ani oglądać, ani (poza pojedyńczymi prezentacjami radiowymi) słyszeć Talath Dirnen, jednak to, co usłyszałem i zobaczyłem (a trzeba dodać, że zespół świetnie prezentuje się na scenie, a sam widok Oli Pawińskiej strzelającej ze swojego basu niczym z karabinu do publicznosci był wystarczającym powodem, żeby przyjść tego dnia do „Kwadratów”) sprawiło, że płyte zespołu (na której wydanie podobno jest szansa) kupię w ciemno. Na koniec setu zespół zapodał swoje opus magnum – „Modlitwę” (tym razem bez wokalizy Emilii Derkowskiej), ale ponieważ zachwycona publiczność nie pozwoliła mu zejść ze sceny, a w zwiazku z długa przerwa w działalności repertuar mu się już wyczerpał, trzeba było na bis zagrać parę utworów jeszcze raz... Mam nadzieję, że katowicki koncert zapoczątkuje trwały powrót Talath Dirnen na polską scenę progresywną, bo mogą na niej być gwiazdą bardzo jasno świecącą.
Zespół Bronx, który zaprezentował się „Kwadratowej” publiczności jako następny, specjalizuje się w klimatach progmetalowych i (o ile jego twórczość można sądzić po sobotnim występie) cierpi na dość charakterystyczną dla tego gatunku przypadłość – doskonałemu opanowaniu techniki towarzyszy brak koncepcji, czemu ta technika ma służyć. Widać przy tym, że zespół potrafi tworzyć interesujące i niebanalne linie melodyczne – ma natomiast tendencję do ich przekombinowywania, ze zgubnym efektem dla całości. Miłośnikom cyber-progmetalu to sie pewnie podobało, jednak większość publiczności była trochę znużona, co objawiło się emigracją na korytarz i do baru. Miłym akcentem było natomiast przypomnienie „51” TSA – z odpowiednim nawiązaniem do okoliczności, z powodu której został zorganizowany koncert.
Po przerwie na scene wyszli muzycy pierwszej z gwiazd wieczoru – od niepamiętnych czasów nie widzianego na Śląsku Quidam. Zaczęli od „Rzeki głębokiej”, ale wiekszość programu wypełniły utwory z najnowszej płyty „Pod niebem czas”, wykonane z wielkim wyczuciem i uczuciem – te „kwadratowe” wersje podobały mi się chyba bardziej niz albumowe. I tak jednak absolutnie najwspanialszym punktem występu było dla mnie „Sanktuarium”, z fantastyczną partią Jacka Zasady na początek. Szkoda, że zespół nie zagrał więcej utworów z poprzednich płyt (na przykład wywoływanego z sali „Jest taki samotny dom” albo paru innych fragmentów z pierwszej płyty, której z nie do konca zrozumiałych przeze mnie powodów muzycy jakby nie lubili), ale robiło się już dramatycznie późno, a czekało nas jeszcze wspomniane wydarzenie o randze historycznej...
Tak – była już niedziela, 15 grudnia 2002 roku, kiedy to na scenie – po raz pierwszy od sześciu lat – pojawili sie panowie Amirian, Gil, Palczewski, Szadkowski i Witkowski. Długie rozstawianie instrumentów, próby mikrofonu, różne żarciki rzucane przez Roberta („Czekaliśmy sześc lat, zaczekajmy jeszcze parę minut”) i w koncu zaczeło sie. Na początek – nowy utwór (o roboczym tytule „Psalm 151” albo „Wyschnięty brzeg”), który ma wkrótce zostać nagrany i może być świetnym kandydatem na singla promującego nową płytę. Ładna, niezwykle optymistyczna piosenka, kojarząca się z niektórymi piosenkami Roberta Amiriana, ale i z pastorałka Mirka Gila. Potem - utwór, który jak żaden inny kojarzy się z dawnymi „Trójkami pod ksiezycem” i który tego dnia po prostu musiał zabrzmieć: „Living In The Moonlight”. Nastapił kolejny nowy utwór, długi, rozbudowany i bardzo kolażowy, a po nim „Moonshine”, które wprawiło zgromadzoną publiczność w stan ekstazy. Niestety, to byl już koniec. Jeszcze na bis posłuchaliśmy jeszcze raz „Wyschnietego brzegu” i siedmiogodzinny maraton muzyczny w „Kwadratach” dobiegł końca.
Szkoda, że koncert Collage był raczej tylko – cytując Roberta Frippa – czymś w rodzaju listu wizytowego, ale pozostaje mieć nadzieję, że zespół (zgodnie zresztą z deklaracjami wygłoszonymi ze sceny „Kwadratów”) na tym liście wizytowym nie poprzestanie. Bardzo ładny koncert dał Quidam, ale objawieniem wieczoru pozostanie – wiem, ze nie tylko dla mnie – Talath Dirnen. Czy „Obrazy z przeszłości” staną się miejscem wielkich powrotów? Jeszcze zostało parę bardzo lubianych przez Tomka zespołów, które mogłyby się reaktywowac przy okazji kolejnych edycji tej imprezy... Na które to kolejne edycje czekam z niecierpliwością.