ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 26.11 - Warszawa
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Poznań
- 26.11 - Kraków
- 27.11 - Rzeszów
- 28.11 - Lublin
- 29.11 - Kraków
- 01.12 - Warszawa
- 29.11 - Olsztyn
- 30.11 - Warszawa
- 30.11 - Sosnowiec
- 03.12 - Gdańsk
- 04.12 - Wrocław
- 05.12 - Kraków
- 06.12 - Warszawa
- 04.12 - Poznań
- 05.12 - Warszawa
- 06.12 - Kraków
- 07.12 - Szczecin
- 06.12 - Kraków
- 06.12 - Jarosław
- 07.12 - Dukla
- 07.12 - Warszawa
- 08.12 - Warszawa
- 11.12 - Katowice
- 18.12 - Wrocław
- 01.02 - Warszawa
- 04.02 - Kraków
- 09.02 - Warszawa
- 21.02 - Gliwice
 

koncerty

13.10.2002

ProgPowerFest Europe 2002
05,06 październik 2002, Klub Sijwa, Baarlo, Holandia

Europejska edycja festiwalu muzyki progmetalowej.

Nie da się ukryć, iż progresywny metal nie jest gatunkiem aż tak popularnym jak jego „kuzynostwo” spod znaku death,gothic,thrash,doom czy też „normalnego’ heavy. Cieszy zatem fakt istnienia grupy osób, których wysiłkiem organizowany jest od czterech lat festiwal grupujący zespoły parające się „progresywnym łomotem” lub jego obrzeżami. Mało tego. Fani gatunku, w zależności od miejsca zamieszkania mają możliwość wyboru edycji: europejska lub amerykańska. Nas, z oczywistych względów, interesuje ta pierwsza, która zakotwiczyła się z powodzeniem w słynącej z tolerancji i progresywnych bandów Holandii. Od samego początku kreatorem, organizatorem i wielkim mecenasem festiwalu jest Rene Jansen, piastujący jednocześnie funkcję współwłaściciela wytwórni płytowej DVS. Założeniem festiwalu nie jest li tylko prezentacja tego co w danym roku wydarzyło się ciekawego na progmetalowym rynku. Priorytetem jest promocja młodych, godnych uwagi artystów oraz umożliwienie muzykom, dziennikarzom oraz samym fanom konfrontacji doświadczeń, spostrzeżeń oraz nawiązaniu stosownych kontaktów, a nawet przyjaźni.

Jak już wcześniej wspomniałem ProgPower 2002 Europe jest czwartą edycją, natomiast drugą biorąc pod uwagę udział w imprezie polskiej grupy, w której skład wchodzili m.in. reprezentanci przezacnego Caladana oraz grupy dyskusyjnej TDOE. Naszą bazą wypadową było malownicze Venlo – miasto leżące tuż przy granicy z Niemcami niedaleko zagłębia Ruhry. Sam festiwal odbywał się w oddalonym o 10km Baarlo, gdzie mieści się słynący z licznych prog-imprez klub o dźwięcznej nazwie Sijwa. Sala koncertowa Sijwy mimo, że nie należy do największych (odrobinkę mniejsza od warszawskiej Proximy) gwarantuje przyzwoitą akustykę, a i wygospodarowano miejsce na raczenie się chmielowymi specjałami. Dla zwolenników „mocniejszych procentowo wrażeń” udostępniono znajdujący się w przytulnej piwniczce pub, obok którego zainstalowano stoisko z merchandise’ami i płytami CD, których mnogość progmetalowych tytułów mogła przyprawić o zawrót głowy nie jednego, wydawać by się mogło zaprawionego w bojach kolekcjonera. Największą zaletą formuły ProgPower jest fakt bezpośredniego obcowania z występującymi artystami. Nikogo nie dziwił fakt, iż gwiazda, którą podziwialiśmy przed chwilą na scenie zjawiała się po gigu tuż obok z piwem w ręku gotowa na udzielenie wszelkich możliwych odpowiedzi na setki cisnących się na usta pytań. Doprawdy taka bezpośredniość należy do rzadkości w metalowym buisnesie. Cóż, tyle tytułem wstępu. Czas na krótką relację z występów kolejnych grup, których było na PPF2002 aż dwanaście. Festiwalowe wrażenia podzielono na dwa dni.

Dzień pierwszy.

ANTARES to młody holenderski band, któremu przypadła niezbyt wdzięczna rola „open-act’u” ProgPower 2002. Dlaczego niewdzięczna? Ano zawsze jakoś tak jest, iż początkowo publiczność jak i akustycy muszą się „dotrzeć” aby osiągnąć odpowiedni klimat. Prawdę mówiąc decyzja o zaproszeniu Antares na PPF zapadła tuż przed festiwalem, ponieważ zaplanowany wcześniej występ niemieckiego Everon nie wypalił ze względu na nagłe problemy personalne. Mimo, że Antares jest młodym zespołem ma już na koncie jedno wydawnictwo, zeszłoroczny, dość ciepło przyjęty album „Choking the Stone”, na którym można odnaleźć muzykę stanowiącą dość ciekawą syntezę poczynań Marillion i Dream Theater. Mimo wszystko młodzi Holendrzy stanęli na wysokości zadania. Zagrali dość zgrabnie i poprawnie. Jedynym mankamentem wydawały się niedociągnięcia warsztatowe wokalisty oraz mdły i nijaki image sceniczny zespołu, a raczej jego zupełny brak. Mam jednak nadzieję , iż usłyszymy jeszcze o tym bandzie, chociaż nazwa Antares używana już jest przez kapelę niemiecką i polską. Cóż, pozostanie najlepszy.....:-)

Po młodych Holendrach nadeszła kolej norweskiego DIVIDED MULTITUDE . Nie ukrywam, iż z ciekawością czekałem na ich występ. Dość dobrze znałem obie płyty zespołu, czyli „Inner Self” z 1999 roku i tegoroczny „Falling to Pieces”. Norwedzy grają bardzo interesujący, agresywny i melodyjny progmetal, którego wielce kontrowersyjnym punktem wydaje się być wokalista Sindre Antonsen. W zasadzie Sindre śpiewa poprawnie warsztatowo. Również na żywo nie odnotowałem większych jego wpadek. Problematyczna jest niestety barwa głosu. Nie znam osób, które zdołały by wytrwać bez irytacji więcej niż minutę słuchając Sindrowych wokaliz. A szkoda, bo młody Norweg okazał się niezłym frontmanem i przesympatycznym kolesiem. Myślę, że Divided Multitude chcąc kroczyć drogą podbojów progmetalowych rynków koniecznie musi pomyśleć nad roszadą przy mikrofonie. Aha, z pozascenicznych wrażeń muszę podkreślić , że chłopaki z Divided skutecznie potwierdzili prawdziwość przysłowia „pije jak Norweg....”:-)))))) Generalnie niezły występ.

Przed występem kolejnej formacji na klubowej sali dało się wyczuć atmosferę podniecenia i zaciekawionego oczekiwania. Mimo, że węgierski STONEHENGE pojawił się nagle na progmetalowym rynku stosunkowo niedawno to dość trudne do zdobycia, jedyne ich wydawnictwo „Angelo Salutante” urosło w pewnych kręgach do rangi albumu kultowego. Sam nie mogłem się doczekać jak wypadnie na żywo muzyka, w której wyraźnie pobrzmiewają nutki Pain Of Salvation i Dream Theater. Okazało się, iż warto było odbyć tak długą, przeszło tysiąckilometrową podróż. Węgrzy zaprezentowali wielce profesjonalny show, na którym obok dobrze znanych tracków z „Angelo Salutante” zapoznać można się było z nowym materiałem, mającym się ukazać w przyszłym roku. Niewątpliwie ciekawą postacią Stonehenge jest wokalista (jedyny posługujący się perfekcyjną angielszczyzną) Zoltan Batky. Jako autor tekstów Zoltan przed każdym numerem wprowadzał publiczność w klimat kolejnego kawałka nie omieszkając przy okazji przypomnieć o lokalizacji stoiska z Stonhenge’owymi merchadise’ami:-) Doprawdy nie spodziewałem się występu aż tak dobrego. Każdy z muzyków z niesamowitym i skromnym gitarzystą Balazsem Bota na czele jest sceniczną osobowością emanującą wręcz energia i radością grania. Osobiście żałowałem jedynie zmiany znanego z videoklipu „Between two worlds” image’u basisty Bertalana Temesi. Efektowne, długie owłosienie zamienił on na „punkowo-numetalowego” jeża blond. Na szczęście umiejętności gry na basie pozostały niezmienione. Poza sceną razem z chłopakami ze Stonhenge dowiedliśmy po raz kolejny słuszności stwierdzenia , że „Polak, Węgier dwa bratanki.....”:-)

W tym miejscu nastąpiła dłuższa przerwa obiadowa, w której chętni mogli przemieścić do pubu gdzie przygrywał Iron Maiden-cover band o jednoznacznej nazwie Up The Irons. Najciekawsze było jeszcze przed nami......

Zespół otwierający drugą część pierwszego dnia festiwalu dla niektórych fanów obecnych na sali (w tym również i tych z Polski) jawił się jako jedna z jaśniejszych gwiazdek świecących na firmamencie PPF2002. A to za sprawą legendarnego leadera DEAD SOUL TRIBE Devona Graves’a znanego bardziej jako Buddy Lackey, ex-wokalista Psychotic Waltz. Devon okazał się człowiekiem całkowicie pozbawionym gwiazdorskiej pychy, wymawiającego przezabawnie parę polskich słów (za sprawą jego polskiej ex-żony). Koncert zaczął się wyjątkowo pechowo. Raz nie działał wzmacniacz, potem jakiś kabel i odsłuchy. Buddy (zdecydowanie wolę go tak nazywać) był przez to okropnie zdenerwowany, co nie pozostało bez wpływu na dalszą część koncertu. Dead Soul Tribe zaprezentował materiał ze swojej jedynej jak dotąd płyty oraz, co jest oczywiste, uszczęśliwił fanów paroma numerami wielkich Psychoticów. Mimo całego szacunku dla Buddy’ego i jego kolegów osobiście występ nie za bardzo przypadł mi do gustu. Miałem chwilami wrażenie, że wszystkie instrumenty rozjeżdżają się niemiłosiernie , a i lekko psychodeliczny styl jaki prezentuje DST nie bardzo pasował moim zdaniem do formuły festiwalu. Co prawda były interesujące momenty, szczególnie gdy Devon popisywał się grą na flecie oraz smyczkiem na gitarze. W każdym razie z tego co wiem starzy fani Psychotic Waltz byli wniebowzięci.

Po występie Dead Soul Tribe nadszedł czas na co-headlinera pierwszego dnia ProgPower 2002, formację HEAVEN’S CRY z Kanady. I w tym miejscu muszę być uczciwym podkreślając dużą moją subiektywność w ocenie występu Kanadyjczyków. Heaven’s Cry od lat okupuje ścisła czołówkę mojej prywatnej listy Top Progmetal Bands Ever:-). Sprawcą zamieszania był ich debiutancki album „Food for Thoughts Substitute” z 1997 roku serwujący niełatwą, techniczną i arcyunikalną odmianę progresywnego łomotu. Gdy wydawało się, że Heaven’s Cry zaginęło gdzieś w niebycie (jak wiele znakomitych kapel) całkiem niedawno światło dzienne ujrzał rewelacyjny album „Primal Power Addiction”. Cóż, minęło pięć lat, nastąpiły pewne roszady personalne i zmieniła się także muzyka. Nie na tyle jednak aby nadal nie powalać perfekcją, unikalnością i potęgą. Koncert Heaven’s Cry mimo skromnej oprawy był wielce żywiołowy i bardzo gorąco przyjęty. Chłopaki zaprezentowali materiał z obu płyt odśpiewany ku ich zdziwieniu przez nieomalże całą salę. Podczas późniejszych rozmów z muzykami HC wielokrotnie podkreślali oni zdziwienie, a nawet zakłopotanie tak niebywałą popularnością w Europie. Nagłośnienie występu także było perfekcyjne i selektywne, biorąc pod uwagę fakt, iż w HC gra czterech gitarzystów (śpiewający gitarzysta i basista , gitara solowa i .......gitara klasyczna). Publiczność PPF doceniając kunszt wokalny i instrumentalny Kanadyjczyków wychodziła wręcz ze skóry aby wywołać zespół na bis. Niestety , prawa festiwalowe są nieubłagane. Bisować mogą tylko headlinerzy:-( Moim zdaniem koncert Heaven’s Cry był najlepszym gigiem całego festu.

Oto pora na gwiazdę pierwszego dnia ProgPowerEurope 2002 – brytyjski THRESHOLD. Nie ukrywam, że oczekiwania związane z tym występem były olbrzymie. Ostatnie wydawnictwa Thresholdów „Concert in Paris” oraz „Critical mass” kazały spodziewać się znakomitego show. Koncert był znakomity ale..... No właśnie. Po występie Brytyjczyków odczuwałem pewien niedosyt żeby nie powiedzieć moralnego kaca. Owszem, jak należałoby się spodziewać Threshold w swoim blisko dwu godzinnym występie zaprezentowało głównie materiał z ostatniej płyty „Critical Mass” z „Phenomenon” czy też brawurowo wykonanym „Fragmentation” na czele. Nie zabrakło również utworów z poprzednich McDermottowych wydawnictw „Clone” i „Hypothetical”. Jak zwykle dla starych fanów Threshold przygotował niespodziankę (ku mojej wielkiej uciesze) w postaci rzadko granego „Virtual Isolation” z niezapomnianego albumu „Extinct Instinct”. Szkoda jednak, że publiczność tym razem nie miała okazji zachwycać się utworami z legendarnego „Wounded Land” np. „Paradox” lub „Sanity’s End”. Może przy okazji następnej trasy... W tym miejscu musze wytłumaczyć zasygnalizowane na początku moje rozczarowanie występem Threshold. Po pierwsze ubrani na sportowo-czarno muzycy odegrali swój materiał nuta w nutę jak na płytach studyjnych. Zabrakło wspaniałych koncertowych improwizacji lub zabawy z publicznością. Równie dobrze Threshold mógł zagrać z playbacku. Po drugie miało się wrażenie ogromnego znudzenia wiejącego ze sceny. Nie pomogły pseudo wygłupy Andy Mcdermotta czy przyklejone uśmiechy Karla Grooma (popisującego się nota bene świetnymi solówkami). Chwilami miałem wrażenie, że drugi z gitarzystów Nick Midson zacznie po prostu ziewać. Cóż, rozumiem. Rutyna, trasa itp., jednakże zawód muzyka wymaga, nawet często wbrew sobie samemu, wykrzesania z siebie odrobinę iskier. Kolejnym, chyba największym grzechem Threshold było ich wyobcowanie (patrz gwiazdorstwo). Wbrew tradycji PPF muzycy cały czas siedzieli w autokarze zaparkowanym przed wejściem do klubu dając co pewien czas znać o swoim istnieniu oparami spalin buchającymi z rury autokaru (panowie byli uprzejmi dogrzewać się:-). Jedynie czarnoskóry i milczący perkusista Johanne James bronił honoru Brytyjczyków pojawiając się czasami wśród publiczności. Myślę, że nic by się nie stało gdyby panowie z Threshold pojawili się chociaż grzecznościowo. Przecież wśród gawiedzi oprócz muzyków grających na feście można było też spotkać gwiazdy równie popularne (lub nawet bardziej), gdyż drugiego dnia po trudach trasy Star One (na koncercie w Antwerpii Polish ProgPowerTeam również był obecny:-) nie było problemów z wypiciem piwa z m.in.Mistrzem Arjenem Lucassenem lub Sir Russell Allenem. Jednak stara maksyma, iż publiczności nie da się oszukać sprawdziła się i w tym przypadku. Threshold dało tylko jeden bis (przepisowo), a ludziska jakoś nie kwapili się do kolejnego wywoływania zespołu (jak to miało np.miejsce w przypadku Heaven’s Cry). Hmmm.......dobry koncert, legenda progmetalu, świetni muzycy ale...bez rewelacji. Prawdopodobnie nie wybrałbym się na ich koncert do bratniej Słowacji.......

Po pierwszym dniu festiwalu (blisko jedenaście godzin muzyki) zmęczeni udaliśmy się do hotelowego zacisza w Venlo aby przygotować nasze organizmy do kolejnego dnia atrakcji.

Dzień drugi.

Doprawdy nikt nie spodziewał się, iż zespół otwierający drugi dzień festiwalowy dostarczy aż tylu atrakcji. Holenderski ARABESQUE, bo o nich tutaj mowa, wbrew pozorom nie jest grupą młodą. Co prawda w obecnym składzie Arabesque nagrał tylko jeden album, entuzjastycznie przyjęty, tegoroczny „The Union”, jednakże starzy fani pamiętają jeszcze instrumentalne, lekko fusionowe oblicze zespołu z debiutanckiej płyty „Beyond the Vail” z 1994 roku. Tak naprawdę ślady starego bandu nadal wibrują w muzyce Holendrów (grupa rozpoczęła show utworem instrumentalnym). Oryginalność Arabesque polega m.in. na obecności w zespole....dwóch wokalistek w osobach pań Katji Salemi i Nicole de Seriere du Bizournet (o jejku, co za nazwisko:-). Panie obdarzone są ciekawymi, idealnie uzupełniającymi się głosami znakomicie korelującymi z bardzo ciekawym progmetalem serwowanym przez zespół. Obok urodziwych wokalistek uwagę przykuwają również panowie. Białowłosy gitarzysta Joop Wolters okazał się jednym z najlepszych wioślarzy festu, zbierając niejednokrotnie brawa po brawurowo wykonanym solo. Tak naprawdę to właśnie Joop jest całym mózgiem Arabesque. Ciekawą personą jest także ogromny (blisko dwumetrowy) basista Frank de Groot raczący publiczność sporadycznym growlem. Przezabawnym widokiem był obrazek gdy filigranowa Nicole musiała wspinać się na palce by z wyciągniętą reką służyć mikrofonem Frankowi. Przeurocze. Tak na prawdę to Arabesque podeszli do koncertu bardzo poważnie imponując swoim profesjonalizmem i choreografią. Jestem pewien, iż po tym gigu nie jeden obecny na festiwalu fan nabrał większego szacunku do Arabesque tudzież pomknął do stoiska z płytami by nabyć album „The Union”. Znakomity show!!!

Po przeuroczych „Arabeskach” przyszedł czas na chwilę z techniczną odmianą progmetalu i to najwyższych lotów. Pochodzący również z Holandii SUN CAGED nie doczekał się jeszcze (o dziwo) co prawda albumu pełnowymiarowego lecz legitymuje się całkiem udanymi EPkami w postaci „Scar Winter” (2000), „Dominion” (2001) i „Promo2002”. Nie da się ukryć, iż z płyty na płytę Holendrzy zaskakiwali stylistycznymi eksperymentami i brzmieniami. Od wpływów deathowych, poprzez fusion, aż po „tradycyjny” progmetal. Nie da się ukryć, iż głównym motorem Sun Caged oraz magnesem przyciągającym rzesze fanów jest charyzmatyczny gitarzysta Marcel Coenen występujący poprzednio w legendarnym już Lemur Voice. Wyczyny koncertowe Marcela po raz kolejny potwierdziły, iż należy on bezsprzecznie do światowej czołówki „wioślarzy”. Kolejna osobowością Sun Caged jest niespełna dwudziestoletni klawiszowiec Joost van den Broek, który zasłyną również z „showmańskich” wyczynów podczas koncertów Arjena Lucassena. Jak można było przewidzieć zespół zaprezentował przekrój swojej twórczości ze znakomitymi „Four Guilders”, „Sedation” czy „Killer Banshee” na czele. Jak na wirtuozów przystało występ wzbudził zachwyt publiczności kręcącej z niedowierzaniem głowami jak można tak idealnie zagrać skomplikowane pasaże. Znaleźli się również i tacy (w polskiej ekipie), którzy stwierdzili , że Sun Caged grało zbyt idealnie:-))))) Jeden z najlepszych koncertów PPF.

Po sporej dawce techniki na scenę wkroczył szwedzki A.C.T. Nie da się ukryć, iż zespół ten mający na koncie dwa udane albumy jest jedyny w swoim rodzaju. Szwedzi podjęli się sztuki dość ryzykownego połączenia progmetalu i........kabaretu. Materiał serwowany przez A.C.T podany jest z dużym przymrużeniem oka, a w muzyce oprócz oczywistych progowych akcentów odnaleźć można również wpływy np. Queen. Nie małą role w wykreowaniu wizerunku grupy ma charyzmatyczny wokalista Herman Saming, który zaskakiwał publicznością energią, humorem i zmienianiem co rusz nakryć głowy. Mimo „jajcarskiej” konwencji A.C.T dał się poznać jako zespół nienaganny warsztatowo o krystalicznym wręcz brzmieniu. Obawiałem się bardzo, czy przyzwyczajona do nieco innych występów publiczność PPF nie zlekceważy scenicznych zmagań Szwedów. Na szczęście obawy moje okazały się zupełnie nie uzasadnione gdyż ProgPowerowi fani nie dają się zwieźć pozorom (patrz Threshold). Występ A.C.T nagrodzony został rzęsistymi owacjami i uznaniem.

Kolejny festiwalowy band wyjaśnił obecność na sali osób, których odzienie wskazywało na „gothyckie” gusta. Norweski ASHES TO ASHES mimo deklaracji, iż grają tzw. „gregorian metal” zaprezentowali materiał nie odbiegający moim zdaniem od goth-metalu. Musze jednak w tym miejscu zaznaczyć, iż nie znam się za bardzo na tej muzyce. Podczas wystepu uwagę przykuwał bezwłosy wokalista Kenneth Brastad oraz przeurocza, blond włosa piękność o nieustalonych personaliach obsługująca instrumenty klawiszowe. Z rozmów z innymi (znającymi się na rzeczy) fanami wywnioskowałem, że lwia cześć materiału zaprezentowanego na PPF przez Ashes to Ashes pochodziła z ostatniego ich albumu o nazwie „Cardinal VII”. To tyle. Podobno Goci byli zachwyceni:-))))))) Nie bardzo tylko rozumiem co ta kapela robiła na progresywnym feście......

W tym miejscu, po norweskich Gotach na scenie mieli zainstalować się muzycy z THEORY IN PRACTISE. Niestety w ostatnim momencie ze względu na awarie samochodu (kapela utknęła gdzieś w Niemczech) koncert został odwołany. Co za rozczarowanie. Mimo, że nie należę do zagorzałych fanów TiP bardzo ubolewałem nad ich nagłą absencją. Cóż, nie co dzień można oklaskiwać prog-deathowych wymiataczy:-( Organizatorzy chcąc niechcąc musieli naprędce przenieść na dużą scenę występ kolejnego cover-bandu (Led Zeppelin) The Song Retains the Name (LOL), która to miał pierwotnie zabawiać publikę odpoczywającą w pubie. Jeszcze raz muszę podkreślić nasze wielkie rozczarowanie....

Nadszedł czas na headlinera drugiego dnia ProgPower, holenderski AFTER FOREVER, który na równi z Ashes to Ashes stanowił uzasadnienie czarnych falbanek i ostrych makijaży części przybyłych fanów. Bez wątpienia jednym z plusów Holendrów jest obecność leaderki w osobie prześlicznej Floor Jansen. Floor, znana m.in.ze współpracy z Arjenem Lucassenem, okazała się wokalistką pełną temperamentu i dysponującą niezłym warsztatem. Co prawda nie każdemu sposób śpiewania pani Jansen w After Forever może przypaść do gustu. Nie można jednakże odmówić Floor ogromnej charyzmy i magnetyzmu. Zespół zaprezentował głównie materiał z ostatniego albumu „Decipher”. Należy w tym miejscu wspomnieć o wyjątkowo nachalnym stosowaniu przez oświetleniowców lamp stroboskopowych, które chwilami wręcz uniemożliwiały pełną kontrolę nad tym co się dzieje na scenie. Rola ostatniego bandu ProgPower 2002 była dla After Forever odrobinę pechowa gdyż część publiczności wolała oddać się pożegnalnym misteriom. Uściskom i wspólnym toastom nie było końca. Ostatnie fotki, ostatnia wymiana zdań, ostatnie zapiski adresów e-mailowych....a to wszystko w rytm muzyki After Forever.............

Festiwal, festiwal i ...po festiwalu. Kolejna, czwarta edycja dobiegła końca. Jak co roku była wspaniała okazja do posłuchania unikalnej muzy oraz do nawiązania nowych znajomości. Pisząc te słowa ukradkiem wycieram łzę, która zakradła się do kącika oka. Doprawdy trudno słowami opisać niepowtarzalną atmosferę jaka towarzyszy Prog Power Fest Europe. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w przyszłym roku dane będzie grupie Polskiej osiąść w cichym i sympatycznym hotelu świetnie wkomponowanym w starą zabudowę holenderskiego centrum Venlo........................

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.