Pete Trewavas (do nagrywacza): Hello! Hello! Słychać mnie? Można to jakoś sprawdzić?
ArtRock.PL: Nie bardzo, ale słychać ciebie na pewno.
PT: A co to jest?
AR: Empetrójka.
PT: Wygląda jak golarka (Pete przyłożył urządzenie do brody i zaczął udawać, że się goli). (śmiech)
AR: To zapasowy sprzęt, tutaj leży ten ważniejszy.
PT: Hello! Jak się mówi „hello” po polsku? Wiedziałem, ale zapomniałem.
AR: Można powiedzieć „cześć”.
PT: Cześć!?
AR: Albo „dzień dobry”…
PT: Dzień dobry! Tak, pamiętałem dzień dobry. A jak powiedzieć „good evening”?
AR: Dobry wieczór.
(w tym miejscu zaczęła się szybka lekcja wymowy frazy „dobry wieczór”)
AR: No dobra, do rzeczy…
PT: Tak, powinniśmy już zacząć.
AR: Jak się masz, Pete?
PT: Bardzo dobrze.
AR: Wyglądasz dobrze! Słyszałem, że biegałeś sobie dzisiaj.
PT: Tak. Wbiegłem do miasta i zgubiłem się beznadziejnie. Dlatego też spóźniłem się na wywiad, za co przepraszam. Ale w sumie zobaczyłem trochę.
AR: Krążą plotki, że musiałeś kupić mapę, żeby wrócić.
PT: Nie, nie kupiłem. Wszedłem do Hotelu Mercure i pewien miły człowiek podarował mi mapę. Chciałem pobiegać sobie z 40 minut, a skończyło się na tym, że biegałem około godzinę. Szukałem znajomych ulic, ale wszystko się pokomplikowało. Na szczęście jesteśmy tutaj teraz i gadamy.
AR: Ostatni raz byłeś w Polsce z Marillion z okazji „Happiness Is The Road Tour”. Pamiętam gdański koncert. Było zimno…
PT: Było okrooopnie zimno! Zamrażarka! Pamiętam, że grałem już w tym budynku (Hala Arena – przyp. red). To było w roku… 1987 na samym początku trasy „Clutching At Tour Straws”… a raczej „Clutching At Straws Tour”. To były 4 koncerty w Polsce z Fishem. I to była trochę patowa sytuacja, gdyż wszystkie stacje były kontrolowane przez rząd.
AR: Kolega mi zawsze wypomina tę trasę, że zdążył zobaczyć Marillion z Fishem, a ja już nie.
PT: To nie było wcale takie cudowne. Fish stracił głos zaraz po tej trasie.
AR: Ale fani na pewno to bardzo przeżywali.
PT: Tak, absolutnie.
AR: A teraz grasz z Transatlantic. Jakie wrażenia po pierwszych koncertach? To już 8 lat od ostatniej trasy zespołu.
PT: To było trochę przerażające, bo muzyka jest bardzo skomplikowana. Wiele trzeba było się nauczyć, wziąć na siebie i przygotować, ale jak do tej pory to bardzo udana trasa. Zagraliśmy już w Ameryce, chyba sześć koncertów: Los Angeles, San Francisco, Chicago, Nowy Jork, Filadelfia. Plus Motreal w Kanadzie. Tak, sześć. Poznań to nasz trzeci europejski występ. Pierwszy był we Frankfurcie, drugi w Hamburg. Dzisiaj przyjechaliśmy z Hamburga.
AR: A ile jeszcze przed wami?
PT: Mamy… chyba 10 występów po Poznaniu. Nie mogę się ich doczekać, gdyż jest to pierwszy raz, kiedy Transatlantic zagrał tyle koncertów na jednej trasie. Rozumiesz… Zespół zacieśnia się i zwykle na ostatnim koncercie już wszystko brzmi dobrze, każdy wszystko pamięta.
AR: Tak słuchając ciebie odnoszę wrażenie, że po tylu latach bycia muzykiem ciągle czujesz ekscytację związaną z graniem muzyki.
PT: To chyba dotyczy wszystkich członków zespołu. I pewnie większości zespołów, z którymi byłem związany. Reszta chłopaków powie ci to samo. Wszyscy jesteśmy fanami muzyki i wszyscy, przede wszystkim, kochamy muzykę, lubimy ją grać.Wszyscy zakochaliśmy się w muzyce w bardzo młodym wieku. Nigdy nie obudziłem się rano i pomyślałem: „Nie! Dzisiaj nie zagram. Kończę z tym!”
AR: Dlaczego Transatlantic milczał przez tyle lat?
PT: To przez Neila Morse’a. Neal zadecydował, że odchodzi z Transatlantic i Spock’s Beard, co zaskoczyło mnie, bo bardzo dużo było Neala w Spock’s Beard. Zwłaszcza na pierwszych albumach był gwiazdą tego, naprawdę cudownego zespołu. Byli świetni z Nealem, teraz też są! Myślę jednak, że brakuje go tam. Bardzo cieszę się, że Neal postanowił jednak kontynuować dalej swoją muzyczną karierę, bo w pewnym momencie życia nie wiedział co robić, w którym kierunku podążać. Jednak podążył za muzyką, to bardzo muzykalna osoba. Ma ogromny zapał do muzyki i jej tworzenia.
AR: Ty też. W Gdańsku ze Stevem wyglądaliście na scenie jak dwójka małych chłopców…
PT: O nie! O nie!
AR: To było widoczne gołym okiem.
PT: Uwielbiam to. Jesteśmy bardzo szczęśliwi po prostu. Wiele zespołów chyba czy uznaje to za oczywiste. Przynajmniej w moim odczuciu. Grają taką rolę na scenie… Ja czuję się bardzo szczęśliwy, że mogę to robić. Zajmowałbym się muzyką niezależnie od tego, czy byłyby z tego pieniądze, czy nie.
AR: Przez ostatnie 2 lata zagrałeś na trzech albumach studyjnych: „Happiness Is The Road” i „Less Is More” z Marillion i „The Whirlwind” z Transatlantic. Nagrywałeś te ostatnie jednocześnie?
PT: Nie, nagraliśmy „Less Is More” zaraz po “The Whirlwind”. Po Marillion Convention poleciałem z Montrealu do Nashville i nagraliśmy podwaliny pod nowy album Transatlantic. Nagraliśmy to w domu Neila, gdzie również się zatrzymałem. Było to bardzo relaksujące. Spędziliśmy dziesięć dni na aranżowaniu, nagrywaniu demówek, a potem właściwych ścieżek z gitarą basową i perkusją. Z tego zbudowaliśmy utwory.
AR: No i słuchając albumu można odnieść wrażenie, że twoja gitara jest bardziej widoczna, niż w Marillion. Tam nie masz takiej wolności.
PT: W Marillion jest więcej kontroli i… Wszyscy w Transatlantic się popisują. To tak, jak grać w The Who. Gramy to, co chcemy. To bardzo potężna muzyka i dobra na koncerty. Również sposób, w jaki nagraliśmy i zaaranżowaliśmy tę muzykę sprzyja temu. Nie używaliśmy sampli. Pozwoliliśmy sobie na wolność i dodanie do muzyki kawałków z dawnych lat. Świetna zabawa.
AR: To pewnie bardzo odmienne od pracy Marillion.
PT: Tak, bardzo, ale lubię również i podejście Marillion.
AR: Na „The Whirlwind” pograłeś również na klawiszach…
PT: Tak, troszeczkę.
AR: Pamiętasz na których utworach?
PT: Na ostatniej ścieżce… Zapomniałem tytułu. To było Dancing With The Eternal Glory? Chyba tak. Jeszcze na pewno na Rose Colored Glasses. Wszyscy zrobiliśmy bardzo wiele w swoich studiach, a potem wysłaliśmy to do Richa Mousera, żeby zajął się miksem. On również zajmuje się dźwiękiem na tej trasie. A Jerry (Douglas – przy. red.), który zajął się nagrywaniem w Nashville, zajmuje się nagrywaniem. Dobrze mieć wszystkich, którzy pracowali nad „The Whirlwind” z nami na trasie.
AR: Jak wielka rodzina…
PT: Tak! Wielka, szczęśliwa rodzina!
AR: I macie ze sobą Daniela Gildenlowa.
PT: Cudownie mieć ze sobą Daniela. To świetny muzyk, spełniony muzycznie od tylu stron.
AR: Więc lubisz słuchać Pain of Salvation?
PT: Oczywiście.
AR: A słyszałeś najnowszy album?
PT: MAM najnowszy album, Daniel mi go podarował, ale jeszcze nie miałem czasu go posłuchać. Tyle rzeczy się dzieje związanych z Transatlantic. Ale bardzo lubię ten zespół. A Daniel dodaje wiele dobrego naszym występom.
AR: Wróćmy do ostatniej trasy Marillion. W Gdańsku zagraliście utwór Estonia przeznaczony specjalnie dla tego miasta, ze względu na bliskość do Morza Bałtyckiego…
PT: Zagraliśmy tę piosenkę jeszcze w Estonii.
AR: Więc był to tylko utwór przygotowany dla dwóch miast?
PT: Tak.
AR: Nie obawialiście się, że nie zabrzmi on równie dobrze, co te grane we wszystkich?
PT: Zagraliśmy go kilka razy podczas soundchecków, więc nie było problemów.
AR: Teraz przed występem Transatlantic też odbywa się długi soundcheck, potem trzygodzinne widowisko. To musi być męczące, co?
PT: Jest męczące, dlatego musisz się wyspać. Na szczęście zespół składa się z bardzo wrażliwych muzyków. Każdy troszczy się o siebie. Jesteśmy świadomi odpowiedzialności i chcemy dać z siebie wszystko. Świetną rzeczą w Transatlantic jest to, że gram razem z fantastycznymi muzykami. Wszyscy chcemy zagrać najlepszy koncert. Mike (Portnoy – przyp. red.) jest fantastycznym perkusistą i świetnie się z nim gra. Wiele rzeczy robimy inaczej każdego wieczoru, więc muszę uważać… i żwawo przebierać palcami.
AR: Ogólnie to każdy z muzyków pochodzi z innego zespołu i każdy z nich jest zupełnie inny.
PT: Tak. Zaczynaliśmy po prostu z miłością do muzyki. Wszyscy zapuścili swoje korzenie w muzyce progresywnej, kiedy zaczynaliśmy… chociaż my się opuściliśmy trochę. Chyba Marillion jest teraz bardziej mainstreamowy, co?
AR: Zgadzam się.
PT: Myślę, że na „Happiness Is The Road” było kilka fantastycznych piosenek. Bardzo lubię Essence.
AR: Ja lubię również Trap The Spark
PT: „Trap The Spark”? O tak! (w tym miejscu Pete zanucił ze mną kawałek) Ta piosenka jest trochę psychodeliczna…
AR: Pamiętam kiedy pierwszy raz słuchałem „HITR”, to właśnie ona przykuła moją szczególną uwagę.
PT: Była napisana na wcześniejszy album razem z Threw Me Out, która brzmi trochę jak The Beatles, co w niej bardzo lubię. Jeszcze jeden utwór był przeznaczony na „Somewhere Else”, ale nie trafił na ten album.
AR: A koncerty trasy „Happiness Is The Road Tour” kończyliście utworem tytułowym.
PT: Tak, żeby widownia śpiewała razem z nami (śmiech).
AR: I nie przestała śpiewać jeszcze przez długi czas. Szedłem już na autobus i z każdej strony słychać było jeszcze sfałszowane „happiness iiiiiiis the road”.
PT: To był mój pomysł. Cały album jest o tym, żeby cieszyć się chwilą. Jak lepiej to pokazać, niż sprawić, żeby wszyscy śpiewali razem?
AR: Po prostu Happiness Is On The Road. Czy szczęście jest też na tej trasie?
PT: Tak! To bardzo wesoła trasa. Mamy dobry autobus, świetną grupę ludzi. Jest fantastycznie.
AR: Szkoda tylko, że pogoda jest dzisiaj kiepska. Wczoraj było słonecznie.
PT: Słoneczne dni podczas trasy są nieprzyjemne, kiedy jesteś uwięziony w autobusie. Zwykle niewiele widzi się miasta, w którym grasz. No chyba że naprawdę się wysilisz. Zwykle widzisz autobus, hotel i salę koncertu.
AR: I drzewa, drogę. A lubisz Polskę?
PT: Lubię, tylko moglibyście mieć trochę lepsze drogi. Trochę infrastruktury mogłoby być lepsze, ale to stosunkowo młode państwo pod pewnymi względami.
AR: Polska przez wiele lat była praktycznie nie istniała. Wszystkie ziemie były pod zaborami. Ciągle widać przepaść na przykład między zaborem austriackim, a rosyjskim. Później też ciężko było o rozwój.
PT: Rozumiem. Bardzo lubię jedno wasze miasto na południu… Jak ono się nazywało…
AR: Kraków?
PT: Kraków! Piękne miasto. A ty jesteś z…
AR: Z Trójmiasta, a dokładnie Gdyni koło Gdańska, ale teraz studiuję w Warszawie.
PT: Gdańsk był bardzo bogaty kilkaset lat temu!
AR: Tak, bo tam przypływały statki z towarami, które wędrowały z Gdańska już drogą lądową na wschód.
PT: No i jest tam jeszcze Sopot! Był taki program telewizyjny. Grały w Sopocie różne zespoły.
AR: To był Sopot Festival w Operze Leśnej.
PT: Tak, to było w lesie. Byliśmy tam kilka razy, EMI opłacało nam przelot i graliśmy.
AR: Pete, pewnie chciałbyś jeszcze coś zjeść, więc czas na ostatnie pytanie. Czego tobie życzyć?
PT: Oh! Marzę tylko o szczęściu. Wiesz… niewiele mi potrzeba – szczęścia, zdrowia i dobrej muzyki. I mam teraz to wszystko, więc cieszę się bardzo.
[rozmawiał Roman Walczak]
A tu jeszcze raz:
Relacja z koncertu Transatlantic w Poznaniu
Wywiad z Nealem Morsem
Wywiad z Danielem Gildenlowem