ArtRock.PL: Jak się masz, Daniel?
Daniel Gildenlow: Dobrze, dzięki.
AR: Jesteś w stanie powiedzieć który raz to już jesteś w Polsce?
DG: Oooo… To trudne pytanie. Grałem w Polsce z The Flower Kings. Nie pamiętam czy Transatlantic było tutaj w 2001 roku… No i grałem dwa albo trzy razy z Pain of Salvation. Później bywałem w Polsce, ale nie na koncertach, ponieważ mam gitarę polskiej firmy, więc widywałem się tutaj z tą firmą. Bez żadnej publiczności. (śmiech)
AR: Z tego co widzę, to na plakatach nie ma twojego nazwiska. Jak to się stało?
DG: Zaproponowano mi dołączenie do trasy, ale nie mogłem od razu odpowiedzieć chłopakom, a plakaty musieli zacząć drukować zanim mogłem dać jednoznaczną odpowiedź. Dlatego mnie tam nie ma. Nie mogę nawet tutaj wejść. „Co to za facet?” (śmiech)
AR: I jak ci się podoba granie z Transatlantic?
DG: Bardzo. Pewnie będę zadowolony również po całej trasie. Utwory są tak długie, wiele się w nich dzieje… Pod wieloma względami to przeciwieństwo Pain of Salvation. Tak jakbym wybrał się na chwilę do innego świata muzycznego. To bardzo fajne, interesujące i potrzebne, ale z chęcią powrócę potem do Pain of Salvation.
AR: Nowy album Pain of Salvation, „Road Salt One”, również wydaje się innym światem dla Pain of Salvation. Kompletna zmiana kierunku. Ktoś u nas w redakcji nawet powiedział, że to brzmi czasem jak Lenny Kravitz.
DG: Lenny Kravitz? (śmiech)
AR: Mam nadzieję, że nie obrazisz się za to stwierdzenie…
DG: Nie. (śmiech) Zawsze staram się zainwestować w muzykę, którą piszę jak najwięcej siebie. To oznacza również, że każdy album jest odbitką, lustrem tego, gdzie jestem w danym momencie. Im bardziej ja się zmieniam, tym bardziej zmienia się moja muzyka. Więc dopóki się rozwijam i żyję, moja muzyka będzie się zmieniała. Również jeżeli czuję, że popadam w rutynę, to staram się to zmienić. Dlatego cały czas staram się definiować na nowo mój związek z muzyką.
AR: Ciągle szukasz czegoś nowego…
DG: Tak. Odmienne drogi, podejścia. Wiem, że wielu fanów i krytyków uważa „Entropię” za początek Pain of Salvation. Dla mnie to środek PoS. Istnieliśmy wcześniej przez tak długi okres, skacząc po wielu różnych stylach muzycznych, zmieniając ciągle skład. „Entropia” była momentem kiedy zaczęliśmy nagrywać albumy studyjne. Więc widzę wyraźną linię między tym, co robiliśmy wcześniej, a tym, co robimy obecnie. Ale oczywiście para oczu, która nie widzi tego, zobaczy bez problemu różnicę pomiędzy „Entropią”, a „Road Salt One”. Zawsze próbujemy naszą muzykę, mamy wiele przyjaciół, którzy są z nami przez wiele lat. Każdy ma swoje ulubione albumy. Są zwolennicy albumu „Be”, inni wolą „Remedy Lane” albo „Entropię”. Teraz, przy okazji „Road Salt One”, odkryliśmy, że każdy z nich naprawdę go lubi. Ci, co lubią „Be” mówią, że to trochę powrót właśnie do tej płyty. Ci, co lubi „Remedy Lane” mówią, że to jak powrót do „Remedy Lane”. A ci, co wolą „Entropię” mówią, że to powrót do korzeni. (śmiech) A my tylko… „O.K. Skoro tak mówisz…” (śmiech)
AR: Jest na tym albumie pewien utwór, który przykuł moją uwagę od samego początku – Sisters. Już po pierwszym przesłuchaniu wbija się w pamięć na zawsze.
DG: Tak, zostaje w głowie. To śmieszne… może nie śmieszne, ale... to jest bardzo przystępna kompozycja, jako piosenka, a z drugiej strony jest jedną z najdłuższych. Czasem zdarzają się utwory, które załapiesz od razu, ale i znudzisz się nimi równie szybko. Inne potrzebują sporo czasu. I na przykład po roku powrócisz do albumu i powiesz sobie: „Dlaczego wcześniej nie załapałem tej piosenki?”. Kwitną po prostu, coś magicznego się dzieje. Śmieszna rzecz z Sisters jest taka, że zaczyna się i idzie w zupełnie innym kierunku. Żyłem z tymi piosenkami tak długo. Z niektórymi przez wiele, wiele lat. Pisałem je, nagrywałem, obrabiałem, miksowałem i zajmowałem się masteringiem. Nie miałem od nich ani chwili przerwy aż do momentu wydania. Ciągle trzeba słuchać, poprawiać… Nie ważne jak bardzo emocjonalnie jesteś związany z piosenką, to i tak skończy się na podejściu bardziej technicznym, gdyż jest to konieczne. Musisz wiedzieć jakie są tam częstotliwości, itd. I pomimo przejścia przez taki proces, podczas słuchania Sisters wciąż mam ciarki. Jeżeli to nie jest dobry znak, to nie wiem co by nim było. Zwykle kiedy już album jest w sklepach, mam go po prostu dość. Zawsze tak było. Kończyłem album i musiałem od niego odpocząć. A „Road Salt”? Ciągle lubię tę płytę, lubię jej słuchać.
AR: A macie już plany promowania albumu? Koncerty?
DG: Nie mam jeszcze żadnego planu na ten rok, ale wiem, że kiedy wrócę z trasy Transatlantic, będę miał czerwiec na skończenie „Road Salt Two”. Więc będę bardzo zajęty. Potem wiadomo okładka i inne sprawy. Drugi gitarzysta, Johan (Hallgren – przyp. redakcji), ma małe dziecko, więc będzie niedostępny przez około 2 miesiące. A potem zbliżamy się do końca roku i mam nadzieję, że jeszcze w tym zrobimy trasę. Po Transatlantic dowiem się czy będzie to możliwe.
AR: A lubisz grać w Polsce?
DG: Tak, bardzo. W miejscach koncertów zawsze wszystko jest zadbane i bardzo dobrze zorganizowane. Ludzie są bardzo mili, fani świetni. Teraz, gdy gram na polskiej gitarze, czuję się zaadoptowany przez Polskę. Przyjeżdżam tutaj często.
AR: Czego ci życzyć na przyszłość, Daniel?
DG: Życzyć? Szczęścia. (śmiech) Warto je mieć. (śmiech)
AR: A masz jeszcze jakieś marzenia jeszcze do spełnienia?
DG: Zawsze natrafiam na nowe marzenia. Nie wiem jak to jest ze mną teraz. Mam może dwa, trzy albumy w głowie, które chcę nagrać. Zobaczymy jak to wszystko się potoczy. Zawsze marzę o graniu w wielkich salach dla wielkiej publiczności. Marzę o byciu szanowanym za to, co robię. No i mam nadzieję mieć ciągle pewność, że to, co robię jest wyjątkowe.
[rozmawiał Roman Walczak]
Wkrótce wywiad z Petem Trewavasem
A tu jeszcze raz... wywiad z Nealem Morsem