AR: Jak się masz, Neal?
Neal Morse: Świetnie. A ty jak tam? (śmiech)
AR: Również świetnie, dziękuję. Wiele koncertów The Whirld Tour już za tobą. Jak je oceniasz?
NM: Stary… To jeden z najważniejszych momentów mojego życia. Jest po prostu wspaniale. Jestem bardzo wdzięczny za to, że mogę grać tę naprawdę potężną muzykę z tymi ludźmi, czuć obecność Boga i… za naprawdę fantastyczną widownię.
AR: To nie jest twoja pierwsza wizyta w Polsce. Byłeś w Warszawie w 1998 roku z Eric Burdon’s I Band…
NM: Łaaaał! Stary, odrobiłeś pracę domową! (śmiech)
AR: No oczywiście! (śmiech)
NM: Tego dnia mój lot został odwołany. Przyjechałem do Warszawy chyba na pół godziny przed nagrywaniem programu telewizyjnego. Pamiętam, że dotarłem na koncert w swoich spoconych slipach i od razu na scenę. (śmiech)
AR: Więc powracasz do Polski po 12 latach. Lubisz nasz kraj?
NM: Niewiele widziałem Polski. Ostatni raz przyleciałem na koncert do Warszawy, spędziłem noc w hotelu i odleciałem. Dzisiaj spałem w autobusie i obudziłem się tutaj. (śmiech) Więc nie widziałem wiele, ale bardzo lubię ludzi, których tutaj spotykam.
AR: Jesteś osobą głęboko religijną. Wierze poświęcasz jeden z nurtów swojej solowej twórczości wydając regularnie płyty chwalące Boga. Doskonale pewnie wiesz, że Polska jest krajem, w którym ponad 90 % społeczeństwa jest katolikami. Myślisz, że ma to jakieś znaczenie w postrzeganiu Twojej twórczości w moim kraju?
NM: Nie. Myślę, że moja muzyka i przesłanie są uniwersalne i każdy może przeżywać ją tak samo.
AR: Odszedłeś ze Spock’s Beard, aby poświęcić się karierze solowej, także tej dotyczącej wątków, o które pytałem. Jednak do rockowego Transatlantic powróciłeś! Dlaczego?
NM: Dla mnie to kwestia woli Pana. Nie opuściłem Spock’s Beard, żeby zająć się solową karierą. Opuściłem Spock’s Beard, ponieważ poczułem, że Bóg tego ode mnie chce. I nie wiedziałem co będę robił później. Może Dowoził pizzę? Poddałem się zupełnie. Znalazłem w takim miejscu w moim życiu, kiedy powiedziałem sobie: „jestem gotów poświęcić to wszystko”. I zrobiłem to. Nie rozumiałem tego. Nie zawsze rozumiesz do czego Bóg ciebie wzywa, po prostu wiesz, że wzywa. Nie wiesz co jest po drugiej stronie. W każdym razie tak to się stało. Nie mam żadnego reflektora, który oświetlałby moją przyszłość. Mam po prostu światełko, które pokazuje mi kolejny krok. Tak było z nagrywaniem „The Whirlwind” z Transatlantic. Modliłem się o to. Teraz czuję, że to właśnie miał być ten krok. Cały czas szukam kolejnych. Nawet teraz, podczas tej trasy, modlę się: „Panie! Co mam robić dalej?”. Potrzebuję odrobiny planowania. Kiedy mam wydać płytę w czerwcu, a jest maj, muszę wiedzieć jaka ona będzie. Kilka lat temu pytałem tak samo i spotkałem wiele osób, które nakierowały mnie na to, żebym znów zaczął pracować z Transatlantic. Tak jakby Bóg przemawiał do mnie przez innych ludzi. Wtedy zrozumiałem, że to właśnie Transatlantic jest tym kolejnym krokiem.
AR: Mam wrażenie, że gdy tworzyliście Transatlantic, mieliście zamiar przede wszystkim dobrze się bawić swoją ukochaną muzyką, muzycznymi fascynacjami. Świadczy o tym choćby album koncertowy „Live In America”, zarejestrowany w klubach Wschodniego Wybrzeża, raczej w kameralnej atmosferze. Myślałeś, że kiedyś będziecie grać tak wielkie spektakularne koncerty, jak choćby ten, planowany dziś w poznańskiej Arenie?
NM: W sumie to nie. Kiedy rozpoczynaliśmy Transatlantic Mike był już popularny. Myślałem, że jeżeli będziemy mieli chociaż połowę publiki Dream Theater, to będziemy całkiem nieźli. Nie wiedziałem zupełnie co się stanie. Cieszę się, że jest jak jest.
AR: „The Whirlwind” to bezwzględnie wasza najlepsza, najbardziej dopracowana płyta. Zachwyca bogactwem aranżacji i melodii. Jestem przekonany, że zgadzasz się ze mną (śmiech)! Ale poważnie, zawsze tworzyliście długie kawałki, tym razem jednak poszliście na całość! Jeden numer na całą płytę! Nie baliście się, że współczesny „empetrójkowy” słuchacz nie wytrwa, znudzi się tą kompozycją i porzuci w połowie?
NM: Nie myślimy o takich rzeczach. Podążamy za naszą muzyką i przekazujemy, co chcemy. To był pomysł Mike’a (Portnoya – przyp. redakcji). Trochę narzekał na moje pomysły, które rozwijałem na moich albumach, na przykład na „Testimony”. Odwalił kawał dobrej roboty. Słuchałem „Testimony” na iPodzie i po prostu tam nie brzmią dobrze. Na pewno trzeba brać pod uwagę mp3 i iPody, ale nie podczas tworzenia muzyki.
AR: Rozumiem. Chciałby jeszcze poprosić ciebie o kilka słów na temat warstwy lirycznej płyty. Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że to album o szukaniu spokoju w otaczającej nas nerwowej rzeczywistości. Takiego spokoju, który ponoć jest… w sercu rozszalałej trąby powietrznej (The Whirlwind).
NM: Taaak! (śmiech) To o poszukiwaniu Boga w środku tego całego zgiełku… w naszych życiach i naszym świecie. O tym, że możemy odnaleźć spokój. Nie zawsze zrozumiemy co się dzieje. Biblia mówi, że „Bóg przemawia przez trąbę powietrzną”. Więc słuchajmy.
AR: Kolejne zapisane pytanie mam takie… „Niedawno opublikowałeś swój potrójny koncertowy album „So Many Roads”. Skończy się trasa z Transatlantic i…? Kolejna płyta? Masz już jakieś pomysły na nową muzykę? Jakie masz plany teraz?” …Ale z tego, co mi mówiłeś, domyślam się, że jeszcze nie wiesz…
NM: Zgadza się, nie wiem. Modlę się o przyszłość i ciągle szukam odpowiedzi. (śmiech) Bo znów czuję, że muszę coś powiedzieć. Kiedy coś wprawiasz w ruch, to zwykle potrzeba około roku, żeby to się pojawiło w sklepie, itd. Wiesz, ten cały proces produkcji, dystrybucji… Więc nie wiem. Szukam.
AR: To sprawia, że czujesz się wolny?
NM: To kwestia zaufania Bogu. Rzucić wszystko i pójść za Nim. I to faktycznie jest wolność.
AR: Neal, dziękuję Ci za wywiad.
NM: Niech Bóg cię błogosławi, mój bracie!
[rozmawiał Roman Walczak], ale…
Wywiad jest efektem wspólnej pracy Mariusza Danielaka i Romana Walczaka
Wkrótce kolejne dwa wywiady z muzykami Transatlantic – Daniel Gildenlow i Pete Trewavas