6 maja gościł w Polsce gitarzysta Marillion, Seve Rothery. Podczas tej wizyty w ramach warsztatów gitarowych artysta spotkał się z publicznością oraz zagrał niedługi koncert wraz z grupą Collage. Znalazł też czas na rozmowy z dziennikarzami. Jedną z nich przeprowadził reprezentant naszego serwisu. Poniżej zapis tej rozmowy…
Paweł Korbacz: Dzień dobry Steve... miło znów Cię widzieć. Przypomnę, że reprezentuję serwis Artrock.pl – witrynę poświęconą twórcom i zespołom tego obszaru muzyki, w którym Ty zajmujesz poczesne miejsce… nikomu nie trzeba tłumaczyć kim jesteś. Zatem tradycyjnie jak to ja, zamiast kolejnego standardowego wywiadu na temat bieżący chciałbym kontynuować nasze wcześniejsze rozmowy o tym co w historii marilion i u Steve Rothery ważne i ciekawe (wywiad z SR i SH z roku 2007) wywiad z PT roku 2012)(wywiad z MP z 2015r). Wracam pamięcią do drugiego dnia marilion weekend 2015 i ciągle jeszcze czuję na ciele „gęsią skórkę”, wspominając, gdy nad sceną pojawiło się olbrzymie klasyczne logo zespołu. Po latach zapomnienia. Czy mógłbyś mi opowiedzieć o okolicznościach i powodach, dla których zdecydowaliście się w pewnym momencie zrezygnować z tego charakterystycznego elementu waszego ówczesnego wizerunku?
Steve Rothery: Zrobiliśmy to dlatego, że pojawienie się Steve H to była jednak naprawdę wielka zmiana. Z tych samych powodów zdecydowaliśmy się zrezygnować z grafik Marka Wilkinsona. Wiesz to było coś na kształt ponownych narodzin, musieliśmy ustanowić i ustabilizować nową tożsamość zespołu „po Fishu” a logo i oprawa graficzna płyt stanowiła integralną część tamtego etapu. Tymczasem rozpoczynaliśmy nowy rozdział.
PK. No właśnie… gdy współpracowaliście z Markiem Wilkinsonem wszystko wskazywało na to, że stronę wizualną Waszych płyt „oddaliście” Fishowi…a jak ten proces wyglądał później, w jaki sposób dziś powstają Wasze okładki i kto decyduje o tym jak ostatecznie będzie wyglądała wasza kolejna płyta?
SR. No tak, faktycznie to on decydował o większości istotnych elementów naszych okładek. Teraz jest różnie. Ostatnie dwie okładki zaprojektował Simon Ward. Przedstawił nam całą serię różnych propozycji, z których mogliśmy wybrać co nam się podoba, a co nie. W przypadku Sounds That Can’t Be Made był to intrygujący model 3D… Oczywiście byli też Antonio Seijas, Carl Glover… Wszystko się zmienia z płyty na płytę. Gdy nabiera już ona jakiegoś kształtu, jakiejś swojej tożsamości zbieramy z różnych stron propozycje wizualnej oprawy
PK. A kto z Was ostatecznie o tym decyduje, co znajdzie się na płycie?
SR. No w właściwie wszyscy razem o tym decydujemy. Ale gdy po raz pierwszy zobaczyliśmy propozycje okładek do albumu brave ja byłem tym, który powiedział „ta, żadna inna” pozostali się zgodzili. Tak w praktyce to prawdopodobnie ja i Steve Hogarth mamy takie nazwijmy to artystyczno-graficzne spojrzenie i to my głownie poszukujemy tych obrazów, które odznaczają się jakąś wyjątkowością, jakąś tożsamością.
PK. Jako, że jesteś najstarszym stażem członkiem zespołu i byłeś obecny we wszystkich składach chciałbym Cię zapytać jak postrzegasz historię tego zespołu. Czy stanowi ona dla Ciebie całość z pewnymi oczywistymi kamieniami milowymi, czy też jak niektórzy inni członkowie zespołu dzielisz ją na odseparowane epoki?
SR. Dla mnie to tylko rozdziały jednej i tej samej historii. Moje dołączenie do Silmarillion, zmiana nazwy na marilion, pojawienie się Fisha, roszady personalne, kontrakt z EMI, pierwsze sukcesy, a potem wielki sukces z Kayleigh i Misplaced Childhood. Wszystko to pewne rozdziały lub powiedzmy kamienie milowe. Mam świadomość, że to ja jestem spoiwem łączącym te wszystkie zdarzenia…hi hi i powoduje to, że czuję się stary, ale jest to coś z czego czuję się naprawdę dumny. Zwłaszcza to, że nadal jesteśmy na szczycie kreatywności. Myślę, że albumem F.E.A.R. udowodniliśmy, że mamy jeszcze duuuużo do powodzenia, Staramy się, by każda kolejna płyta była inna, zwykle jest reakcją na poprzednią. Oczywiście od pewnego czasu istotny wpływ ma nasz związek z Mikiem Hunterem, który spowodował, że odnaleźliśmy siłę nowego sposobu komponowania, swoistego konglomeratu skrajnie różnych podejść, co skutkuje naprawdę ciekawymi efektami. Mike dostał od nas swego rodzaju kredyt zaufania w kwestii niektórych rozwiązań aranżacyjnych pewnych utworów na F.E.A.R. i wyciągnął z nich coś naprawdę magicznego.
PK. Następne pytanie zadaję już mocno po czasie, ale wówczas nie miałem okazji by to zrobić. W międzyczasie Pete Trewavas opowiedział mi całą historię tego wydarzenia… LINK ale bardzo mi zależało by usłyszeć to także od Ciebie…. Jak w Twoich oczach i pamięci zachowało się Wasze wykonanie na Market Square w Waszym „rodzinnym” Aylesbury Waszego pierwszego singlowego nagrania Market Square Heroes wspólnie z Waszym poprzednim było nie było kultowym wokalistą?
SR. Ludzie różnie postrzegają to zdarzenie. Tak naprawdę jedynym powodem dla którego to zrobiliśmy, był fakt, że Fish po prostu występował w Aylesbury, a do tego była rocznica wydania Market Square Heroes. Uznaliśmy, że to może być fajne, nie wymagało to od nas wielkiego zaangażowania. Market Square w Aylesbury to miejsce, przez które przechodzę ze dwa razy w tygodniu, gdy jestem na miejscu. Mieszkam tam. Niektórzy obawiali się, że to może być nieco hmmm dziwna forma świętowania jubileuszu, która uaktywni „starych” fanów, trafiło to zresztą do BBC. Najlepiej to wszystko opiszę mówiąc, że było to surrealistyczne. Nie było żadnych prób, nie byłem nawet pewien, czy gram to we właściwej tonacji… ale było to fajne… Możemy to robić raz na 20-cia lat :-)
PK. No właśnie… fajnie było Was zobaczyć razem opowiadających anegdoty związane z powstaniem Misplaced Childhood przy okazji wydawnictwa deluxe tego albumu. Mam takie pytanie, czy gdy na tapecie będzie wersja deluxe Script For A Jester’s Tear rozważacie możliwość zaproszenia na analogiczne wspominki dawnych kolegów, którzy uczestniczyli w procesie powstawania tego albumu: mam na myśli Briana Jellimana (oryginalnego klawiszowca zastąpionego przez Marka Kelly), Roberta Diza Minnitta (oryginalnego basistę zastąpionego przez Pete Trewavasa) no i oczywiście Micka Pointera (założyciela i pierwszego perkusistę)? Ich nazwiska zawsze pojawiają się przy tytułach utworów z pierwszej płyty przy okazji wszelkich składanek, reedycji itp. Itd. Oczywiście mam świadomość, że z Mickiem nie jest to prosta sprawa. Ale Diz i Brian byliby pewnie zainteresowani.
SR. Nie ma takich planów, mimo, że Diz jest moim dobrym kolegą, mieszka w sąsiedniej miejscowości i nie raz się spotykamy, a czasem gramy razem przy okazji jakichś lokalnych imprez. Ale raczej nie oczekiwałby takiego zaproszenia. A Brian niespodziewanie złapał mnie całkiem niedawno na facebooku. Jest zawsze wymieniany jako autor klasycznych riffów klawiszowych do Garden Party, Forgotten Sons, The Web, niewątpliwie w tamtym okresie był znaczącym dla nas muzykiem… gdzieś na jakimś bardzo starym nagraniu dostępnym na youtube jest taki zabawny moment gdy popełnia błąd…ach te fajne stare nagrania…. Ciekawie się słucha siebie samego, dwudziestolatka… cóż niewątpliwie zrobiliśmy postępy przez ostatnie kilkadziesiąt lat
PK. Szczerze mówiąc najbardziej lubię te momenty, gdy popełniacie na scenie jakieś błędy… właśnie wtedy w moich oczach jesteście tacy no wiesz… normalni. W tej kwestii po pierwszym marilion weekend w Polsce miało miejsce pewne zdarzenie, które mnie zaintrygowało. Otóż na forum toczyła się jakaś niezbyt mądra dyskusja na temat tego jakież to błędy popełniłeś i nagle… w sam środek tej debaty wkraczasz Ty osobiście wyjaśniając jak to jest gdy trzeba opanować aż tyle materiału. Śledzisz takie fora?
SR. Od czasu do czasu mi się to zdarza, a czasami dostrzegam potrzebę wyjaśnienia omawianych kwestii. Facebook naprawdę wiele zmienił w tej materii. Zdarza się, że gdy ktoś ewidentnie czegoś nie rozumie, coś dziwnego sugeruje widzę sens uświadomienia ludziom ileż pracy trzeba włożyć w to, by opanować ponad 70 godzin materiału. Gdy robimy weekendy jest naprawdę olbrzymia ilość materiału do zapamiętania, ogromne ilości partii gitarowych. Oczekiwanie, że perfekcyjnie zagram każdą nutę, każdej solówki, każdego utworu jest irracjonalne. Myślę, że każdy z muzyków to powie. Nie wiem, czy to jest w ogóle wykonalne. Przecież mózg ma swoje ograniczenia i może przerobić pewną skończoną ilość informacji. A tak przy okazji partii gitarowych… jakoś nikt specjalnie nie zastanawia się, czy Pete gra dokładnie te partie basu, które nagrał na płycie. Nikt też nie oczekuje, że H zaśpiewa dokładnie te same melodie. No a ja miałbym zagrać każdą nutę tak jak zrobiłem to na płycie… No nieźle.
PK. Jak już mówiłem uwielbiam te momenty, gdy dzieje się coś spontanicznego, kocham te chwile, gdy ktoś z Was się pomyli, a potem profesjonalnie ratuje sytuację. To są najbardziej czarujące momenty. Wtedy jesteście dla mnie z krwi i kości.
SR. No właśnie… na konwencjach gdy wykonujemy pełne albumy mogę zagrać idealnie na 30-tu próbach, by podczas występu nagle z niewyjaśnionych powodów pojawił się taki mały głos zwątpienia co mam dalej zagrać. To też jest ciekawe, bo palce wiedzą co mają grać, ale kiedy mózg przejmuje kontrolę pojawia się jakieś dziwne wahanie. Niepewność jak to szło.
PK. To teraz zapytam o coś zupełnie innego. Twoja obecność w Polsce wiąże się między innymi z zapowiedzią kontynuacji doskonałego albumu Twojego autorstwa Postcards From The Road. Pierwsza część jest fantastyczna. A jednak dostrzegam dość znaczącą nieobecność dwóch twarzy, które spodziewałem się tu znaleźć. Nie ma ani jednej fotografii wspomnianego wczesnej Roberta Diza Minnitta oraz Waszego bardzo chwilowego perkusisty Jonathana Movera (bezpośredniego poprzednika Iana Mosleya. Jonathan pojawił się jako trzeci potencjalny następca Micka Pointera. Przed nim był znany z Camel Andy Ward oraz John Martyr, z którym marillion zarejestrował nowe wersje Market Square Heroes i Three Boats Down From A Candy przyp. PK). Co sprawiło, że zbrakło dla nich miejsca w Twojej książce?
SR. Bo w tamtym czasie mój aparat był popsuty. Nie miałem wtedy porządnego aparatu. Dopiero podczas trasy Fugazi kupiłem sobie Cannona. Teoretycznie miałem zdjęcie Jonathana Movera, które mógłbym wykorzystać w książce, ale… wiesz pewnie, że zagraliśmy z nim tylko jeden koncert w Niemczech… Potem w hotelu ktoś rozpoczął „zabawę” z gaśnicami proszkowymi. Pokoje zostały zdemolowane, korytarz został zdemolowany, przyjechała policja. Jonathan dzielił pokój z Markiem… zrobiłem takie zdjęcie w zdemolowanym pokoju, gdzie Jonathan jest na podłodze cały w białym proszku. Nie zdecydowałem się na publikację. To zdjęcie mogłoby zbudować niewłaściwy obraz Jonathana, a okres, w którym był w zespole był naprawdę bardzo krótki. Dlatego pominąłem to zdjęcie. Zaprezentuję za to zdjęcia z części drugiej, która w większości obejmować będzie okres nagrywania albumu Brave Są tam ujęcia z Francji z Chateau Marouatte, a także z planu Brave the Movie
PK. Mniej więcej w okresie płyty brave miało miejsce pewne zdarzenie, które bardzo mnie interesuje. Nagrałeś partię solową do utworu Crying for help part IV na debiutanckiej płycie zespołu Arena założonego przez Clive Nolana (Pendragon, Shadowland) oraz Micka Pointera założyciela marillion. Mick powiedział mi, że od dnia jego usunięcia z marilion z żadnym z Was nie zamienił ani sowa LINK. No ale Ty uczestniczyłeś w powstaniu ich pierwszej płyty, a na youtube dostępne są nagrania, z Twoim gościnnym udziałem podczas koncertów Areny. Jak to zatem wszystko wyglądało? Naprawdę nie rozmawialiście?
SR. To była naprawdę dziwaczna sytuacja. Wierz mi, byliśmy z Mickiem naprawdę dobrymi kumplami. I to mimo tego, że nie potrafiłem zaakceptować tego jak się zachowywał, szczególnie wobec Pete’a. Był w tamtych dniach naprawdę nieprzyjemną osobą. Kiedy zdecydowaliśmy, że musi odejść, pewnie nawet nie wiedział jak trudna była to dla mnie chwila i jak czułem się winny. Nie byłem obecny podczas tej finalnej rozmowy. W sumie to Fish był „Assassin” – on naprawdę chciał to zrobić. On pisał teksty, kreował wizerunek, a był tylko „drugą osobą w zespole” Jego ego sobie z tym nie radziło. No i tu następowało zderzenie z wielkim ego Micka. Każdy z nich uważał, że marillion był jego zespołem… a przecież obaj się mylili…to jest mój zespół (to zdanie w identycznej formie Steve zamieścił w Postcards From The Road…. miałem wyjątkową okazję usłyszeć to wprost z jego ust PK)
Kiedy Mick wrócił do świata muzyki to była trochę dziwna sytuacja. Jego ówczesna partnerka Mandy zrobiła kawał dobrej roboty w związku z ich płytą, a ja przez jakiś czas pracowałem z nią w Dorian Music (firma wydawnicza założona przez Steve Rothery)… zatem nagrałem solo na płytę Areny, a potem wziąłem udział w kilku koncertach Areny. I jakoś tam się to układało A potem po paru latach, być może nawet i bez winy samego Micka, zdaje się, że w Barcelonie anonsowano jego występy jako marillion Micka Pointera, co było dla nas nie za bardzo do zaakceptowania…i jakoś wtedy nasze drogi się totalnie rozeszły.
PK. A podobno w 1989r. po zmianie wokalisty mieliście rozmowę na temat zmiany nazwy. W kontekście Twoich wcześniejszych słów tym bardziej postrzegam Ciebie, jako zdecydowanego przeciwnika takich sugestii. Powiedz mi, czy faktycznie były takie pomysły?
SR. No rzeczywiście była taka rozmowa. Kilka osób z zespołu przyszło z takim pomysłem… Steve H był chyba jego inicjatorem. Ja uznałem to za wyjątkowo głupią i ryzykowną zagrywkę. Nazwa marillion była związana z muzyką zespołu, w której powstawanie Fish miał znikomy udział. On pisał teksty do muzyki, którą głównie ja tworzyłem. Z mojego punktu widzenia praca ze Stevem H to była czysta kontynuacja tego co dotąd robiliśmy, więc po co zmieniać nazwę? Może to kolejny przejaw myślenia o „moim marillion” – absolutnie nie mogłem się na to zgodzić.
PK. No i wieeeeelkie dzięki. Byłoby mi bardzo żal.
SR. Z mojego punktu widzenia byłoby to szaleństwo. Mieliśmy wydać album, czuliśmy, że powinien odnieść sukces i co? Mielibyśmy to robić pod inną nazwą… coś jak wydawanie albumu solowego? Seasons End miał być dobrym albumem. Czułem to.
PK. Szczerze mówiąc uważam, że byłby absolutnie perfekcyjny, gdyby zamiast Uninvited Guest znalazł się na nim The Bell in the sea, a zamiast Hooks in you – The Release.
SR. Nooooooooooo OK w sumie!?
PK. Notabene z Hooks in you pojechaliście wtedy więcej niż odważnie. No chyba nie da się wymyślić bardziej niereprezentatywnego pilotującego singla. Przecież zanim pojawiła się płyta większość z nas była już po kilku zawałach serca po usłyszeniu tego utworu. (który zresztą wcale nie jest taki zły PK)
SR. No pewnie tak… ale ja uwielbiałem zespół It Bites (w którym zresztą gra John Mitchell znany z Areny i projektu Kino, w którym występuje Pete Trewavas przyp. PK), bardzo podobał mi się pewien ostry riff i zrobiłem coś w tym stylu. Prawda jest jednak taka, że powinniśmy byli jednak wydać Easter jako pierwszy singiel. Tylko, że wytwórnia koniecznie chciała czegoś bardziej POPowego i trochę nas wmanewrowano w wydanie na początku właśnie Hooks in you. Rzeczywiście trudno byłoby znaleźć mniej reprezentatywny utwór… no ale z drugiej strony jest sporo ludzi, którzy naprawdę bardzo go lubią.
PK. To teraz coś z innej beczki…. Kiedyś gdy ktoś chciał być na koncercie blisko Ciebie dobrze wiedział gdzie ma stanąć. Mieliście ustaloną konfigurację na scenie… a potem nagle zaczęło się to zmieniać. Stąd pytanie… co decyduje o tym jak ustawiacie się na scenie.
SR. Kilka lat temu Mark uległ pewnemu wypadkowi podczas nurkowania tracąc część słuchu. Spowodowało to u niego wiele problemów i dolegliwości. W jego uszach pojawiały się uciążliwe hałasy gdy mój sprzęt był w jego pobliżu. Musieliśmy się od siebie oddalić. Ale zdaje się, że teraz już mu się poprawia, więc niewykluczone, że wrócimy na swoje dawne miejsca… zatem niczego nie możecie być pewni hi hi.
PK. Występując solo ze swym własnym zespołem współpracujesz z naszym „rodakiem” Martinem Jakubskim w Europie oraz z Gabrielem Agudo po drugiej stronie oceanu i wykonujecie sporo utworów, które marilion dawno już pogrzebał. Wiadomo, Steve H. niektórych utworów nie chce wykonywać, szanujemy to. Ale Ty ewidentnie lubisz grać starsze kawałki. Brakuje Ci ich w marilion?
SR. Steve H zdecydowanie nie chce wykonywać tych dawnych utworów, w których jego zdaniem nie mógłby dodać czegoś od siebie, a rola zwykłego odtwórcy Fisha mu nie odpowiada. Ale ja jestem dumny ze wszystkich naszych płyt i rzeczywiście bardzo lubię grać starsze utwory. Daje mi to dużo radości i zabawy. Niedawno w Milanie graliśmy całe Clutching at Straws i było super. Niektórych kawałków nigdy wcześniej nie grałem na żywo. Np. Just for the record, The Last Straw (tu Steve się myli, w latach 1987-88 marillion wykonywał The Last Straw ….co zresztą dokumentuje oficjalne wydawnictwo Live from Lorelay przyp.PK) czy Going under. Oj było sporo nauki by to zagrać.
PK. A myśleliście kiedyś o czymś w stylu Old Medley w wersji instrumentalnej? Trochę na zasadzie by wilk był syty i owca cała.
SR. No wykonaliśmy kiedyś w wersji instrumentalnej Jigsaw (marilion weekend 2011. PK). Nie mówię nie… może kiedyś zrobimy coś takiego. Nie zastrzegam się.
PK. Ooooo powiało nadzieją, hi hi.
SR. Jak to się mówi nigdy nic nie wiadomo. Może się nam coś takiego zdarzyć.
PK. To jak jesteśmy znów przy konwencjach… zdecydowaliście się by w przyszłym roku zrobić aż 5 imprez z cyklu marillion weekend. To przecież ogromne logistyczne wyzwanie.
SR. Oj tak. Taaaaa pięć weekendów… nie pytaj kto wymyślił ten piąty hi hi.
PK. Bardzo się cieszymy, że Polska nadal jest na liście. Mogę zatem uznać, że byliście zadowoleni z weekendu, który po raz pierwszy odbył się w Polsce rok temu?
SR. O tak, zdecydowanie. Było świetnie, mamy tu przyjaciół, publiczność w Polsce jest wyjątkowa. Chcielibyśmy możliwie szybko tu wrócić z normalnymi koncertami w przyszłym roku albo w 2020.
PK. Już z nową płytą?
SR. Eeee to musiałby być chyba 2030 hi hi.
PK. Czujecie jakąś wyjątkową satysfakcję z sukcesu płyty F.E.A.R.? Zgarnęliście w prog świecie pierwsze miejsca chyba w każdej możliwej kategorii.
SR. Z pewnością to bardzo udany album. Do tego teksty niesamowicie wpisały się w to co dzieje się na świecie i to pomimo tego, że część z nich powstała 2-3 lata przed zaistnieniem sytuacji, które opisują. Gdy graliśmy w pobliżu Time Square w Nowym Jorku w dniu ogłoszenia wyników wyborów prezydenckich widzieliśmy ze sceny skonsternowanych ludzi, którzy przekazują sobie informację o zwycięstwie Trumpa i naprawdę było widać, że są zaszokowani. Gdy zatem graliśmy w takiej sytuacji F.E.A.R. miało to szczególny wydźwięk.
PK. Cóż my też mamy tu swoje poważne problemy od pewnego czasu, a Wy z kolei macie Brexit.
SR. No właśnie. Wygląda tak, jakby w niemal każdym kraju do głosu doszło jakieś szaleństwo. Pojawiają się problemy z prawami obywatelskimi, nietolerancja, a także problemy związane z religią. Nikogo nie oskarżając trudno nie zauważyć, że mamy naprawdę duże kłopoty. Znów mamy okres obaw i niestabilności.
PK. Słyszałem, że z tekstem do Gazy też mieliście pewne problemy. Pojawił się jakiś hejt. To prawda?
SR. Tak. Tak niestety było. Co tu mówić… religia i polityka to źródło całego zła. Najbardziej burzyli się ci, co pewnie nawet nie zadali sobie trudu posłuchania tego utworu. Nie zastanawiali się nad jego uniwersalnością. Gdy umieściliśmy to nagranie na youtube natychmiast pojawiły się nienawistne komentarze osób, które nawet nie próbowały się nawzajem zrozumieć. Dosłownie strzelali do siebie. Miało być albo czarne, albo białe. Czysty fundamentalizm. To było bardzo smutne i frustrujące. Objawiła się znów zła strona ludzkiej natury. A my nie jesteśmy politykującym zespołem. Pokazaliśmy tylko fakty.
PK. Tak sobie myślę, że chyba nie ma ani jednej takiej sytuacji na świecie, takich uczuć, zdarzeń, czy emocji, które nie znalazłyby odbicia w waszych tekstach i muzyce. To imponujące.
SR. Mamy olbrzymie szczęście do twórców tekstów. Zarówno Fish, jak i John Helmer i Steve Hogarth piszą wspaniałe teksty. Gdy uda się połączyć niezwykłą muzykę z dobrymi tekstami wtedy naprawdę powstaje coś wartościowego.
PK. No cóż… mój czas niestety drastycznie się kończy.
SR. Nie martw się… wszystko będzie dobrze hi hi
PK. Bardzo dziękuję za wspaniałą rozmowę. Liczę na to, że za jakiś czas uda się nam pociągnąć ją dalej. Do zobaczenia. A co tam słychać u Jenny? (pytam o muzykującą córkę Steve’a Jennifer PK)
SR. Aaa wszystko dobrze. Występuje teraz z Riccardo Romano (klawiszowca w zespole SRB). Niedawno zagrali razem 3 koncerty w UK, a pod koniec czerwca grają dwa koncerty we Włoszech. Ja też tam gościnnie wystąpię. Płyta Ricardo, na której śpiewa Jennifer to fantastyczny album nagrany dla małej włoskiej wytwórni. To naprawdę cudowne i świeże utwory.
PK. Jeszcze raz wielkie dzięki. Do zobaczenia Somewhere Else.