To były cudowne chwile dla każdego fana Marillion. 15 lutego mieliśmy okazję po raz pierwszy zaznajomić się z najnowszym albumem zespołu - Somewhere Else. Myślę, że dla każdego sympatyka zespołu na M. były to chwile niezwykle. W ciszy i skupieniu (czasami przerywanymi niestety przez mało zdyscyplinowane grono przypadkowych osób) zapoznaliśmy się z Somewhere Else. Po pierwszym odsłuchu nie mogę powiedzieć, czy jest to album dobry, czy przeciętny. Myślę, że potrzeba czasu. Dlaczego? Bo brakuje szelestu otwieranej płyty, zapachu farby drukarskiej, wyciszenia oraz komforlu słuchania.
Do dnia premiery jeszcze kilka tygodni, mamy nadzieję, że poniższy – bardzo ciekawy wywiad z zespołem, umili Wam czas oczekiwania na Somewhere Else.
Lothien
Artrock.pl Witam. Reprezentuję serwis Artrock, który skoncentrowany jest na artystach takich jak Wy, dlatego wydaje mi się, że nie ma sensu poświęcać całego wywiadu na promocję Somewhere Else (większość z nas płytę już zamówiła), chciałbym się raczej skoncentrować na ciekawostkach. No, ale oczywiście rozpocznę od pytań związanych z Somewhere Else:
A: Czy utwory z Somewhere Else łączy jakiś nadrzędny temat, wspólny dla wszystkich utworów, czy też są to odrębne piosenki?
SH: To odrębne piosenki. Przypuszczam, że można je podzielić na… dwie, trzy piosenki o miłości (a przynajmniej o sprawach sercowych), piosenki o miłości i nienawiści, są też ze dwie piosenki, które mają związek z moim aktualnym postrzeganiem świata, jego właściwościach. Nie jestem tak głupi by zajmować się światową polityką. Dodatkowo jest też utwór See it like baby, który ma najwięcej wspólnego z poglądami (punktem widzenia) jak żyć. Pisałem o tym jak piękny jest świat. Zatem See it like baby i Faith są o pięknie.
A: Faith dobrze znamy, bo umieściliście ten utwór na stronie B singla. Steve (R.) zrezygnowałeś z jednej ze swych partii gitarowych w ostatecznej wersji tego utworu.
SR: Aaa tak. Przepisaliśmy od podstaw ten utwór od środka do końca. Nagraliśmy to ponownie z Mike’m Hunterem, który dodał kilka różnorakich sekcji. Obecnie środkowa sekcja gitary to gitara barytonowa stanowiąca coś pośredniego między klasyczną gitarą a gitarą basową. Gdy nagrywa się utwór od nowa stara się znaleźć na niego inny sposób, podejść do niego inaczej. I to właśnie zrobiliśmy z Faith.
A: Czy sądzicie, że XXI wiek jest być może ostatnim wiekiem człowieka. Pewnie nie całej ludzkości, ale tej tzw. cywilizowanej ludzkości?
SH: Jest całkiem możliwe, że okres człowieka… jest coś takiego w psychice, że niby mamy jeszcze 93 lata do końca wieku, więc to do diabła kupa czasu. Mnie wydaje się to całkiem dużo, ale w ciągu tych nadchodzących 93 lat poziom mórz się podniesie około 3 metry, rozpuszczą się czapy lodowe na biegunach (…). Niesiemy ze sobą niezbyt ciekawą perspektywę. Eksplozja ekonomiczna w Chinach, która pewnie sprawi, że wykończymy to co jeszcze zostało z zasobów ziemi i powietrza, którym oddychamy. Oto dlaczego pojawiła się ta piosenka – Last Century For Man. Śpiewam: oto jesteśmy na początku ostatniego wieku Człowieka (…)
A: Ostatnie pytanie związane z SwE. Anoraknophobia i Marbles były związane z niezwykłą formą sprzedaży, tym razem zaproponowaliście coś zdecydowanie bardziej konwencjonalnego. Mam takie odczucie jakbyście nieco krępowali się prosić ludzi o pieniądze na długo przed nagraniem płyty?
SR: Nie… nie krępujemy się wcale. Po prostu tym razem nie musieliśmy tego robić. Nie byliśmy do końca zgodni w zespole i z Lucy, co powinniśmy zrobić tym razem. Ostatecznie stanęło na tym, że nie robimy żadnej nietypowej kampanii. Pewnie kogoś rozczarujemy, ale tym razem nie będzie ekskluzywnej wersji płyty, nie będzie nazwisk drukowanych w książeczce dołączanej do płyty. Pewnie jeszcze kiedyś w przyszłości tak zrobimy, ale tym razem zostało to tak wymyślone, że po prostu jest płyta.
SH: Niektórzy członkowie zespołu rzeczywiście czuli się nieco zażenowani pomysłem zbierania pieniędzy od fanów po raz trzeci z rzędu….
A: Którzy członkowie?
SH: Mark Kelly. Ja i Steve uważaliśmy, że powinniśmy zgromadzić tyle pieniędzy ile tylko możliwe. Potrafię jednak zrozumieć Marka. Nie chciał byśmy wyglądali na żebraków. A poza tym, kiedy robiliśmy tę kampanię dla Anoraknophobii to było coś zupełnie nowego, łamiącego podstawowe zasady. Nikt wcześniej tego nie zrobił. To było niezwykłe i piękne, że tyle ludzi kupiło tę płytę w ciemno nie mając zielonego pojęcia jak będzie brzmieć.
A: Mamy do Was zaufanie.
SH: Taaak dokładnie tak. I to jest piękne. Natomiast Marbles robiliśmy w zupełnie inny sposób. Było specjalne opakowanie, podwójna płyta – tak naprawdę to były dwie normalne płyty. Tym razem czuliśmy, że już wcześniej to zrobiliśmy. Więc nie powinniśmy robić czegoś, co już wcześniej zrobiliśmy. To już nie byłoby żadne wydarzenie, żadna nowość. A my naprawdę nie potrzebowaliśmy tych pieniędzy. Więc o nie nie prosiliśmy. Nie robiło nam różnicy, czy dostaniemy je pół roku wcześniej czy pół roku później.
A: Easter jest jedną z Waszych najbardziej ulubionych przez fanów piosenek. Wiem, że to jedna z Twoich (H) piosenek z plastikowego wiadra (Steve H. przyniósł po dołączeniu do Marillion plastikowe wiadro pełne kaset z nagraniami jego muzycznych pomysłów – przyp. PK). Jednocześnie jest to utwór rozpoczynający się pięknym akustycznym intro oraz zawierający jedną z najwspanialszych partii solowych Steve’a Rothery. Ile zatem w ostatecznej wersji Easter jest z oryginalnej piosenki Steve’a H. i jak głęboko Marillion w nią ingerował?
SR: Oryginalny pomysł oparty był na temacie gitarowym, który potem stał się tematem granym na pianinie (do Steve’a H) czyż nie?
SH: Nie pamiętam. SR: No tak to trudne. W każdym razie ja zagrałem akordy. Natomiast solo to improwizacja, która szczęśliwym trafem została zarejestrowana. Gdyby nie to, to solo by nie zaistniało. (…) To nie było coś wymyślonego wcześniej więc gdybyśmy tego nie nagrali po prostu by tego nie było. Na szczęście nagraliśmy to. Taka to historia. Potem musiałem się tylko tego nauczyć. No a na koniec napisaliśmy całą końcową sekcję.
SH: (nuci podstawową melodię Easter i gra w powietrzu na klawiszach) oto co napisałem przed moim dołączeniem do Marillion i co znalazło się w plastikowym wiadrze. Od początku do końca. I to tyle.
A: Odkąd dołączyłeś do zespołu gracie razem w niezmienionym składzie. Stąd pytanie: czy jesteście po prostu dobrze dobraną drużyną czy też prawdziwymi przyjaciółmi także w prywatnym życiu?
SR: Łączy nas wielka muzyczna chemia. Potrafimy większość czasu pracować bez chęci pozabijania się nawzajem, co jest dużym osiągnięciem w przypadku ludzi, którzy grają ze sobą od 18 lat (w przypadku większości zespołu to już grubo ponad 20 lat- przyp. PK). Pewnie, że zdarzają się jakieś okazjonalne niesnaski, ale umiemy sobie wybaczać i zapominać wszystkie te niewielkie kłótnie, które nam się przytrafiają. Oczywiście podróżujemy ze sobą jako zespół i… tak… jesteśmy przyjaciółmi. Spędzamy ze sobą tak wiele czasu w roku, że gdybyśmy nie byli przyjaciółmi (kolegami) byłoby kiepsko. Być może nie spotykamy się za często celach towarzyskich, ale nie mamy z tym żadnego problemu.
SH: Tak właściwie to w tej materii jest lepiej gdy akurat nie robimy muzyki, bo muzyka i cały ten związany z nią biznes: co mamy robić, jak mamy to robić, kiedy robimy teledysk, na co przeznaczamy pieniądze ble, ble ble te wszystkie interesy i spotkania stanowią tyle okazji do kłótni i konfliktów, że trzeba być naprawdę prawdziwym profesjonalistą, a przecież jednocześnie nie da się zapobiec przegrzaniu sytuacji (nadmiarowi bodźców). Kiedy cały ten biznes odsuniemy na bok i jesteśmy razem bez konieczności tworzenia muzyki i bez rozmów o biznesie jest między nami naprawdę bardzo dobrze. Szczególnie, gdy dołączyłem do zespołu zwykliśmy spotykać się towarzysko. No ale potem każdy z nas miał już dzieci, a to oznacza, że skoro muzyka zajmowała nam tak wiele czasu, gdy tylko pojawiła się gdzieś chwila wolnego czasu wszyscy szybko rozbiegali się do domów, położyć dzieci do łóżek, lub po prostu troszczyć się o nie. Nie spędzamy więc ze sobą towarzysko tyle czasu co kiedyś, teraz to niemal wyłącznie praca. Ale kiedy już się towarzysko spotykamy, robimy to naprawdę świetnie.
A: Chciałbym Was teraz spytać o Waszego wyjątkowego fana - Neila Armstronga (pierwszego człowieka na Księżycu przyp. PK). Czy mieliście okazję spotkać go osobiście i porozmawiać?
SH: Spotkałem się z nim dwukrotnie. Za drugim razem przyszedł na próbę dźwięku w Cinncinnati na naszej poprzedniej trasie Marbles. Cały zespół podszedł uścisnąć dłoń Wielkiego Człowieka. A tak w ogóle poznaliśmy się przez jego synów – ma dwóch synów Ricka i Marka – obaj są fanami Marillion. Spotkałem się kiedyś jednego wieczoru z Rickiem chyba na trasie Afraid Of Sunlight w Columbus Ohio. Zaczęliśmy rozmawiać i oczywiście w końcu okazało się, że to syn Neila Armstronga. Kilka lat później jechał na bardzo słynne pole golfowe w St. Andrews w Szkocji (legendarne miejsce skąd pochodzi gra w golfa). Dla każdego maniaka golfowego przyjechać i zagrać na polu golfowym w St. Andrews jest prawdziwym marzeniem. Obaj Rick i Neil są zapalonymi golfistami. Więc kiedy przyjechali do Anglii po drodze do Szkocji, Rick zaprosił mnie i moją rodzinę na lotnisko Heathrow na filiżankę herbaty z Neilem!!!!! Kiedy tam dotarliśmy pojawił się problem, bo lot został odwołany (opóźniony) więc nagle mieli dodatkowe dwie godziny czasu. W ten sposób usiedliśmy razem w restauracji i zjedliśmy lunch z Neilem Armstrongiem!!!
A: Waaaaaawwww! A czy wasza rozmowa zahaczyła o lądowanie na Księżycu?
SH: Nie. Przypuszczam, że jestem pierwszą osobą w historii, która go o to nie zapytała. Wiem, jak to jest być stale o coś pytanym jeśli jest się z czegoś znanym. Czasem naprawdę doceniamy to, że ktoś chce porozmawiać po prostu o ludzkich sprawach. No więc rozmawialiśmy o wszystkim z wyjątkiem lądowania na Księżycu. Nasza rozmowa była naprawdę niezwykła. Opowiedział mi o jego wyprawie na biegun północny, po to by zjeść lunch. Zanim zapisał się do NASA był pilotem oblatywaczem w US Air Force. Opowiadał mi o tych wszystkich szalonych rzeczach, które robił jako oblatywacz na tych wszystkich latających obiektach, które dawali im do latania. O tym jak był przyczepiony w jakiejś bezskrzydłej rakiecie do skrzydła bombowca B-52 lecącym na granicy przestrzeni kosmicznej, jak nagle rakieta odpaliła a jego najważniejszym zadaniem było po prostu wylądować w jednym kawałku. A najbardziej jest dumny z tego, że nadal nie pobito jego rekordu w wylądowaniu najdalej od zaplanowanego miejsca lądowania. Miał wylądować w Colorado, a wylądował gdzieś w Afryce. (śmiech). Czyli nawet nie na tym samym kontynencie! Tak, z tego jest naprawdę dumny. Myślę, że nawet bardziej niż z lądowania na Księżycu.
A: Steve (R) mam do Ciebie być może niezbyt mądre pytanie, ale zawsze chciałem Ci je zadać. Wiele, wiele lat temu odmówiłeś ogolenia się by zostać gładko ogolonym księdzem (w teledysku do Garden Party Steve grał Księdza… oczywiście z brodą przyp. PK). Czy pamiętasz ten moment, gdy zdecydowałeś się objawić światu jako gładko ogolony facet?
SR: Taaaa, Taaaaaak. To było krótko po tym jak Steve dołączył do zespołu, jeszcze w trakcie pisania Seasons End. Wygłupialiśmy się (może Steve powie ci coś więcej na ten temat) i ktoś zasugerował bym zgolił brodę i udawał ucznia. (…) Robiliśmy wiele różnych rzeczy, o których nie powinniśmy tu rozmawiać. Moglibyśmy o tym pogadać ale w innych okolicznościach.
A: Covery. Zagraliście wiele coverów np. Sympathy, Fake Plastic Trees (uwielbiam waszą wersję) wiele piosenek The Beatles. W jaki sposób wybieracie piosenkę do zrobienia coveru. Głosujecie? Przekonujecie się nawzajem?
SR: Po prostu dyskutujemy. Parę tygodni temu mieliśmy fanklubową konwencję w Holandii dla 3 tys. ludzi. Jednego wieczoru graliśmy rarytasy marillionowe, utwory z B-sides oraz covery (wszyscy wybraliśmy po dwie piosenki). Nasz producent Mike Hunter wybrał nam piosenkę Britney Spears - Toxic.
A: Tak widziałem zdjęcie Steve’a w transseksualnym wdzianku.
SH: To wcale nie było przy okazji Britney Spears. To była Abba.
A: Tak, racja Abba! Czy mogę zasugerować jedną piosenkę? Purple Rain Prince’a.
SR: Właściwie już to kiedyś grałem. Czasami robię takie rzeczy dla zabawy. Jest taki zespół grający covery Stranger by the minute. Graliśmy razem ten utwór parę razy.
SH: A ja myślę, że to szmira i nie będę tego śpiewał. (…)
A: Czy Marillion wykonał kiedyś Games In Germany? (utwór z repertuaru How We Live dawnego zespołu H przyp. PK). To bardzo dobra piosenka.
SR: Nie.
SH: Myślę, że byliśmy blisko by to zrobić. Pamiętam, że w okresie nagrywania Seasons End nasz dawny manager John Arnison ją lubił i sugerował, że dobrze byłoby to zrobić. Ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć byśmy kiedykolwiek ćwiczyli ten utwór. Więc pewnie nigdy tego nie zagraliśmy. Hmm być może z H-band to graliśmy. Nie pamiętam. Ale tak… zgadza się to dobra piosenka. Prawdziwa. Opowiada o moim koledze, który był w Niemczech w wojsku, a po powrocie z wojska nie mógł wrócić do normalnego życia.
A: Ostatnie pytanie: jakim doświadczeniem była dla Was Wasza obecność podczas wydobywania łodzi Donalda Campbell’a Bluebird? W końcu to wasza piosenka (Out Of This Word z AOS przyp. PK) sprawiła, że ktoś podjął się tego niezwykłego zadania
SR: O tak. To był naprawdę niewiarygodny dzień czyż nie (do H). Taa wydobycie Bluebird.
SH: Tak. To zresztą cała niezwykła historia. Napisałem kiedyś ledwie kilka słów, parę linijek o Bluebird, o wypadku Campbella, o tym jak jego łódź podrywa się z powierzchni jeziora, obraca i rozbija. Lata temu. Potem znalazłem ten pamiętnik, w którym to zapisałem i połączyłem te słowa z tekstem piosenki powiedzmy miłosnej. I wyszło to naprawdę nieźle na albumie Afraid Of Sunlight. Mike Hunter uważa, że to najlepsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiliśmy, co mnie zresztą bardzo zaskoczyło, bo to raczej niepodobne do tego co zwykł on słuchać. Tak się jakoś złożyło, że ten facet Bill Smith niezależny biznesmen z północno- wschodniej Anglii, którego pasją jest nurkowanie do wraków (ponieważ jest tak bogaty, że go na to stać i ponieważ fascynuje go technologia, zakupił z całego świata najbardziej „wypasiony” sprzęt do nurkowania i robienia zdjęć i filowania obiektów zatopionych głęboko w wodzie) usłyszał Out Of This World, zachwycił się tym utworem i zdecydował, że pojedzie do Coniston aby odnaleźć i wydobyć Bluebird. Zajęło mu to dwa lata. A kiedy znalazł, zadzwonił do mnie mówiąc mi, że odnalazł tę łódź, że to nasza piosenka sprawiła, że jej szukał i zaprosił Steve’a i mnie nad to jezioro. Staliśmy więc obaj na brzegu jeziora i był to dla mnie naprawdę niesamowity moment, bo pamiętam jak oglądałem tę katastrofę w wiadomościach, gdy byłem mały, moja mama płakała, a ja się zastanawiałem dlaczego płacze. Więc to było tak jakby czas zatoczył pełne koło od tego momentu, gdy byłem chłopcem. Gdzieś tak pół roku później zadzwonił jeszcze raz, bo znalazł ciało Donalda. Kiedy odnalazł Bluebird to była sama łódź. Nie znaleźli wtedy ciała. Więc wrócił tam i w końcu znalazł ciało Donalda. Była potem wielka prawna sprzeczka ponieważ ex-żona Donalda nie chciała by naruszano zwłoki, ale jej córka Giny chciała by je wydobyto – nie chciała ich zostawić w jeziorze. Sprawa trafiła do sądu, który przyznał rację Giny. No i wydobyto ciało Donalda, choć tak właściwie to nie było ciało, a worek kości. Co jest szczególnie interesujące: kombinezon, w który ubrany był Donald był wykonany z jakiegoś syntetycznego materiału i zachował się w nienaruszonym stanie. No więc tak naprawdę wydobyto kombinezon pełen kości (…) Potem sprowadzono serwis pogrzebowy z kościoła by zorganizować pogrzeb, a Giny poprosiła mnie bym zaśpiewał na tym pogrzebie. Ponieważ to nie byłby dobry pomysł by wprowadzać cały zespół do kościoła (no wiesz tu pogrzeb a tu rockowa kapela) zasugerowałem, że odtworzymy podkład z taśmy a ja po prostu miałem to zaśpiewać. No i tak zrobiliśmy. Żeby było jeszcze ciekawiej dzień pogrzebu przypadał na dzień po 11 września (2001r. dzień zamachów na WTC i Pentagon przyp. PK). Więc siedziałem w kościele ćwicząc tę piosenkę na pogrzeb tego faceta, wiedząc, że jedynym powodem, dla którego ostatecznie znalazł się w trumnie jest to, że tę piosenkę kiedyś napisaliśmy, a potem wyszedłem do pubu coś zjeść i w telewizji zobaczyłem co się dzieje. A następnego dnia musiałem tam pójść i zaśpiewać przed całą rodziną Campbella, dzień po takim wydarzeniu zastanawiając się, jak pewnie wszyscy na całym świecie o co w tym wszystkim do cholery chodzi.
SR: Poproszono mnie o wykonanie fotografii z tego zdarzenia (Steve jest nie tylko wyśmienitym gitarzystą, ale także fotografem przyp. PK), które potem trafiły na kalendarz. Celem była zbiórka pieniędzy na kontynuację renowacji Bluebird by doprowadzić go do w pełni sprawnego zrekonstruowanego stanu. Tak. To było naprawdę satysfakcjonujące być zaangażowanym w coś takiego.
A: No cóż, mój czas minął. To była dla mnie wielka przyjemność. Ale, ale. Czy zdajesz sobie sprawę, że w tym roku mija 20-sta rocznica Twej pierwszej wizyty w Polsce.
SR: 12? Nie 20!!! O! No to trzeba to jakość uczcić. Być może napić się.
A: Do zobaczenia w maju!
SH i SR: Do zobaczenia. Było nam miło.
Wywiad przeprowadził Paweł Korbacz (Van Marillo)
Za pomoc w przeprowadzeniu wywiadu oraz za możliwość premierowego przesłuchania
Somewhere Else dziękujemy Annie Samsel z Kartel Music.