Po trzech latach, dwie płyty. Do nabycia w jednym pudełku. Później pojawiły się także edycje oddzielne, jednak zarówno z powodu ceny, jak i ze względów estetycznych, bardziej opłaca się położyć na półce wydanie łączone. Tak czy inaczej albumy różne, więc i recenzje winny być osobne. Będzie o Sirius B.
Ostatnio był koncept, teraz jedenaście niepowiązanych tematycznie kompozycji. Ponoć Therion napisał materiał mogący zapełnić trzy krążki: te bardziej progresywne – cokolwiek miałoby to oznaczać – światło dzienne ujrzą na następnej płycie, bardziej heavymetalowe znalazły miejsce właśnie na Sirius B, reszta poszła na Lemurię. Zgodnie z zapowiedzią, obok chórów i orkiestry, które stały się już stałym elementem muzyki Szwedów, pojawiły się dawno niesłyszane rockowe partie wokalne (głos nr 1: Mats Leven, znany ze współpracy z Malmsteenem; głos nr 2: Piotr Wawrzeniuk, niegdyś perkusista grupy) a ciężar został położony na tę metalową stronę twórczości. Może być to o tyle zaskakujące, że ewolucja widoczna na poprzednich dokonaniach skandynawskiej ekipy wskazywała na coraz większe rozbieżności między wizją Johnssona a tradycyjną rockową formą. Co ciekawe, mimo pewnego rodzaju kroku w tył, Lemuria i Sirius B są najdroższym jak do tej pory przedsięwzięciem w historii formacji - wzięło w nim udział 171 muzyków, głównie z praskiej filharmonii.
Trzeba przyznać liderowi Therion, że nadal ma sporo dobrych pomysłów i chociaż obraca się w granicach obranej przed laty formuły, zmiany są całkiem duże. Christofer wciąż nie wyczerpał swego talentu do tworzenia dobrych melodii, charakterystycznych riffów, odpowiednio patetycznych refrenów i wszystkiego tego, za co można pokochać lub znienawidzić jego zespół. Tak więc mamy zarówno zabójczy otwieracz, szybki, skoczny, rockandrollowy, ale oczywiście z orkiestrą i chórem w refrenie (w zwrotkach Leven pokazuje, że śpiewak z niego wyśmienity), jak i chwytliwy zamykacz - Voyage of Gurijeff. Jest Son of the Sun z kolejnym dobrym riffem, kolejnym zostającym w głowie refrenem i operowym popisem dwóch Czeszek – Anny-Marii Krawe i Urliki Skarby. Wyróżnia się zachwycająca ballada, The Wondrous World of Punt, w której instrumentaliści odrzucają gitary i chwytają mandoliny, a sentymentalny nastrój podkreślony jest przez rozpoczynające całość kościelne organy.
Warstwa tekstowa nie odbiega od typowych wynurzeń Karlssona o bogach i mistykach. Przewija się przez nią między innymi Rasputin, Persefona czy Kali Yuga (temat dwuczęściowej kompozycji; mrocznej, w pierwszym akcie wręcz doomowej, w drugim szybszej, ale nadal relatywnie ciężkiej). Zwraca uwagę praktycznie pozbawiony słów utwór tytułowy - klimatyczny, trochę filmowy, ograniczony do powtarzanej jak mantra przez chórzystów frazy Po tolo! Powolny, majestatyczny, lekki numer, chwilami kojarzący się z niezapomnianym Siren of the Woods.
Sirius B to naprawdę dobra płyta, która pokazuje, że w Therion nadal tkwi potencjał. Niewątpliwie nie jest to najlepszy album szwedzkiej formacji, ale paradoksalnie może przekonać do niej tych niezdecydowanych, których nie odstrasza wysokie stężenie patosu. Mniej dostojny i mroczny od ostatnich dokonań, luźniejszy i bardziej wpadający w ucho, stanowi należyte wprowadzenie do muzyki Johnssona, który w wysokiej formie (nagrywając w tym czasie rzeczy znacznie się od siebie różniące) utrzymuje się już przez czternaście lat.