TO NIE JEST BLACK METAL. Tyle na początek. Jeśli wydaje Wam się jednak, że to kolejna recenzja grupy, która porzuciła modły ku chwale Belzebuba na korzyść muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej, muszę Was niestety wyprowadzić z błędu. W żadnym bowiem wypadku nie mamy do czynienia z blackmetalowcami nawróconymi na melodyjne smuty albo delikatne ambientowe pasaże. Blut Aus Nord – zespół, jak sama nazwa wskazuje, francuski – nagrał płytę niesłuchalną i kakofoniczną, tyle że jedno ekstremum zamienił na drugie. A że trafił w poletko za którym przepadam i, patrząc na niektóre pozycje tam umieszczone, mógłby spokojnie znaleźć się na progarchives, nie zaszkodzi nieco o nim napisać. Oto narodziła się pokręcona mieszanka ciężkiej muzyki metalowej z szeroko pojętym industrialem i nutką bogatej w tradycje francuskiej awangardy. Mieszanka podlana klimatem przywodzącym na myśl niektórych japońskich psychodelików.
Uspokajam: nie ma żadnych blastów, tempa raczej średnie, brzmienie pozwalające odróżnić od siebie wokal i bas. W ogóle brzmienie dziwnie klarowne, pozostające najbardziej przystępną cechą „MoRT”. Wokal zazwyczaj bełkotliwy, nieczytelny, na tyle wtopiony w tło, że chwilami zdaje się czynić jeno demoniczny pogłos. W zasadzie mogłoby go nie być wcale – poza podkreślaniem efektu wytwarzanego przez resztę nie wydaje się mieć jakiegoś istotnego przeznaczenia. A co z tą resztą? Ciężka, amelodyczna (z pozoru), psychodeliczna. Śmierdzi jak Art Zoyd czy inne Univers Zero, wrzucone do kadzi ze smołą, a potem wyprane w oleju napędowym. Cuchnie duchem Acid Mothers Temple, klimatem z jednej strony jakby podprowadzonym od ostatniego Celtic Frost, z drugiej od Aphexa Twina. Cuchnie też noise'm, ale nie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać przy pierwszym wrażeniu – tego naprawdę da się słuchać. Wartość krążka opiera się na niepokojącej aurze budowanej od początku do końca i na obłędnym motywie przewodnim – ów zresztą po dłuższym czasie przeradza się w mankament, bo, mimo całej swej eksperymentalności, płyta robi się ciut przewidywalna. Nie przeszkadza to jednak zanadto w odbiorze – gdy wiadomo już czego się spodziewać, „MoRT” słucha się nadal przyjemnie, jeśli w ogóle słowo „przyjemność” w wypadku tego rodzaju sztuki za odpowiednie uznać można. Tak czy inaczej słucha się tak, jak się takiej muzyki słuchać powinno.
I to w zasadzie wystarczy, ażeby wiadomo było o co chodzi. Nowy album Blut Aus Nord nie jest płytą dla miłośników grania spokojnego i melodyjnego – raczej dla zwolenników wszelakiej awangardy (do komponowania której, wbrew opinii wyrażonej ostatnio przez pewnego recenzenta, przyłożyć się należy ;)), mrocznego ambientu czy tej ciemnej strony muzyki industrialnej. Ewentualnie dla otwartych na innowacje fanów tzw. „klimatów” (tych cięższych - i bynajmniej nie chodzi mi o coś, co w ostatnich latach zwykło nazywać się gotykiem) – ale od tych do maniaków Art Zoyd tylko dwa kroki, uznajmy więc, że łapią się do pierwszej kategorii. Pozostali, w ramach ciekawostki, mogliby raz czy dwa przebrnąć przez ów wynalazek – co, po kilkuminutowym „oswajaniu się”, nie powinno stanowić problemu nie do pokonania – coby wiedzieli, że takie ustrojstwa też istnieją.