To prawie najkrótsze demo (nad czym ubolewam, będąc miłośnikiem długich kompozycji), jakie miałem przyjemność recenzować. Jednak te niespełna jedenaście minut bardzo mile mnie zaskoczyło. Muzyka, jaką zaprezentowała nam piątka muzyków jest... No właśnie, jaka jest? To przede wszystkim pokręcone klimaty z wczesnego (choć nie tylko) King Crimson, ale też z porządnego, starego Franka Zappy. Tak naprawdę nie wiemy, czego powinniśmy się spodziewać, ani w którym kierunku grupa za chwilę podąży. Zmiany rytmów, brzmień, napięcia. Chwilami jest to pełne spokojnego, w miarę stonowanego grania, ale po niedługiej chwili wszystko się zmienia.
Bardzo mnie zainteresował głos Artura, z jednej strony można przyznać, iż kompletnie nie potrafi śpiewać, że jest to krzykliwe, niemelodyjne i w ogóle bez uczucia - ale to kompletna bzdura, po prostu trzeba się wsłuchać. Nie chcę tu przypisywać go do jakiegoś konkretnego wzoru – nie uważam, aby to było konieczne, zresztą mogłoby się okazać nieprawdziwe, lub nie do końca precyzyjne. Jest w nim mnóstwo psychodelii, rozpaczy, krzyku uwięzionego w otchłani.
Trzy dziwne utwory, z których każdy wciąga i żaden nie jest łatwy w odbiorze. Brak tu jednostajności, brak jednego rytmu – zdecydowanie nie są to piosenki. Najsilniejsze słyszalne wpływy to King Crimson, ale jest tutaj też dużo własnego, dobrego rzemiosła. Czekam na dłuższy materiał i przede wszystkim na koncert – wiadomo, iż występ na żywo jest najlepszym sprawdzianem dla zespołu.
Jeszcze jedno. Płytka została bardzo profesjonalnie wydana. Domowym wprawdzie kosztem, ale jest kolorowa okładka w standardowym pudełku. Nie ma wprawdzie tekstów, ale jest opis, kto, gdzie i kiedy ten materiał nagrał. Na samej zaś płycie jest czarny, profesjonalny nadruk – z tych nowych drukarek do płyt. Polecam.