ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Ad Infinitum ─ Ad Infinitum w serwisie ArtRock.pl

Ad Infinitum — Ad Infinitum

 
wydawnictwo: Kinesis Inc. 1998
 
1.Ad Infinitum - 8:25
2.Immortality - 7:02
3.Waterline - 11:00
4.Physician Heal Thyself - 4:25
5.A Winter's Tale - 10:22
6.Rain Down - 5:21
7.Overland - 8:43
8.All Hallows Eve - 8:29
9.Neither Here Nor There - 11:19
10.Ad Infinitum (Reprise) - 2:27
 
Całkowity czas: 77:28
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 3, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
09.06.2000
(Recenzent)

Ad Infinitum — Ad Infinitum

Wszystko zaczęło się w roku 1993 , kiedy to klawiszowiec i gitarzysta niejaki Todd Braverman postanowił opuścić amerykańska grupę Cathedral (nie mylić z angielskimi doom metalowcami). Podczas okazjonalnej rozmowy o kwiatach z przyjacielem i gitarzystą Craig'iem Wall'em, Craig bezwolnie zapytał " A flower ?", co u rasowych progman'ów wywołało tylko jedno skojarzenie - kultowy utwór Genesis "Supper's Ready". Od słowa do słowa narodziła się koncepcja projektu, u którego podstaw leżałoby kultywowanie tradycji rocka symfonicznego lat siedemdziesiątych opartego na konwencjonalnym brzmieniu gitar, Hammondów, Moog'u i Mellotronu. Tak narodził się Ad Infinitum. Panowie zaczęli więc tworzyć pierwsze szkice kompozycyjne i tak po dokooptowaniu klawiszowca Ian'a Goldman'a, basisty Dave'a Beers'a , perkusisty Don'a Dipaolo i utalentowanego wokalisty Mike'a Seguso o nick'u "Goose" zespół rozpoczął pracę nad swoim debiutanckim albumem. Ze względu na uboczne projekty płyta ujrzała światło dzienne dopiero w 1998 roku nakładem wytwórni Kinesis.
Mając w ręku po raz pierwszy produkt tego zespołu zastanawiałem się nad głębszym sensem powstawania takich projektów, które, literalnie biorąc, nie bardzo są progresywne, bezkrytycznie cofając się w lata siedemdziesiąte. Nawet okładka płyty jednoznacznie kojarzy się z ówczesną estetyką , do złudzenia przypominając grafiki zdobiące wczesne wydawnictwa Yes. Nie twierdze, iż nie jestem zwolennikiem takiej twórczości, wręcz przeciwnie. Sam poszukuję grup porównywanych do wielkich minionego okresu. Bałem się jednak, iż Ad Infinitum może okazać się niezdarnym naśladownictwem grupki zapaleńców, których klęska komercyjna jest z góry przesądzona. Wielokrotna "lektura" tego albumu rozwiała jednakże moje obawy.
Płytę otwiera ośmiominutowa suitka "Ad Infinitum", która ze względu na tytuł powinna być niejako wizytówką zespołu. I tak też jest. Tajemniczy keyboard'owy wstęp wprowadza w nastrój sennego marzenia, po którym wokalista rozpoczyna rozpoetyzowaną opowieść przepełnioną egzystencjalnymi rozterkami śpiewaną ciekawym głosem mogącym się niektórym kojarzyć z Nick'iem Berret'em z kultowego Pendragon'a. Pojawiające się dalej kolejne plany dźwiękowe tworzą niejako zespół obrazów nakładających się na siebie z łącznikiem gitarowo-mellotronowym spinających całość delikatną klamrą. Kolejny utwór "Immortality" jest pewnym zaskoczeniem. Proste, prawie "popowe" gitary, tryskająca optymizmem, żeby nie powiedzieć skoczna linia melodyczna. W połowie utworu następuje jednak zmiana tempa i nastroju z idealnie wpasowaną solówką gitarową wspieraną podkładem Hammond'ów. "Waterline" to następna suitka na tym albumie. Znowu atmosfera przepełniona poezją, marzeniami i nieokreśloną lekkością mogącą działać niczym balsam na ewentualnie zestresowanego słuchacza. Ta "poetyckość" towarzyszy właściwie całej płycie. Moim zdecydowanym faworytem jest "Physician Heal Thyself". Fantastyczny riff, kontrapunktowany Hammondami, niezła linia melodyczna. "A Winter's Tale" i "Nether Here Nor There" to dwie rozbudowane formy godne tuzów rocka symfonicznego lat siedemdziesiątych. W balladzie "Rain Down" można podziwiać krystaliczne brzmienie dwunastostrunowych gitar, brakuje tu jednak zdecydowanego tła klawiszowego w postaci chociażby mellotronu, końcówka utworu to jednak za mało. Płyta zakończona jest tematem otwierającym, co czyni całość zamkniętym dziełem.
Album Ad Infinitum zaadresowany jest przede wszystkim do fanów twórczości Genesis z Peter'em Gabriel'em czy nowocześniejszego Spock's Beard. Ortodoksyjnym progfanom nie przepadającym za spojrzeniem w przeszłość gorąco tej muzyki nie polecam.
Muzycy z Ad Infinitum zapewniają , że jest to dopiero pierwsza płyta. Zatem w oczekiwaniu na następną propozycję merykanów wypada trzymać kciuki abyśmy doczekali się kontynuacji przewyższającej poziomem debiut. Oby Todd Braverman i spółka nie wypalili się zbyt wcześnie.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.