Hamadriady to według mitologii greckiej nimfy drzew, córki Zeusa, stanowiące uosobienie żywotnych sił przyrody, jej piękna. Mimo boskiego pochodzenia były śmiertelne, gdyż ginęły wraz ze swym środowiskiem. Były niejako pośredniczkami pomiędzy bytami śmiertelnymi i nieśmiertelnymi..................
Kanada jako „kraj pachnący żywicą” jest znany z połaci dziewiczych regionów nie tkniętych jeszcze niszczącą ręką Homo Sapiens. Wygląda na to, że mieszkanka jednego z tych wspaniałych i dostojnych kanadyjskich drzew gdzieś w 1995 roku zaopiekowała się artystycznymi duszami pięciu mieszkańców Montrealu ogarniętych pasją tworzenia muzyki progresywnej. Właśnie dzięki temu magicznemu zdarzeniu w 2000 roku świat usłyszał o zespole Hamadryad.
Tak naprawdę materiał, który odnajdujemy na „Conservation Of Mass” powstawał przez trzy lata. Powstawał pod wpływem miłości do szeroko rozumianego rocka symfonicznego, którego złote czasy, wydawać by się mogło, już dawno minęły. King Crimson, Genesis, Gentle Giant, a przede wszystkim Yes to zespoły najpewniej będące inspiracją muzyków z Hamadryad. „Ojej, znowu nudne i regresywne w swojej naturze ekshumowanie starych mistrzów ! ” mogą wykrzyknąć skrzywieni sceptycy. W przypadku tej właśnie płyty rzeczone ekshumowanie wydaje się nad wyraz uzasadnione. Oto w naszych rękach płyta rewelacyjna i perfekcyjna pod każdym względem. Progrockowa jazda na najwyższych obrotach. Zgoda, po paru pierwszych przesłuchaniach Yesowe analogie wydają się lekko nachalne jednakże głębsze zapoznanie się z tym cudownym materiałem nie pozostawia cienia wątpliwości, że to nie jest żaden klon tylko budzące nadzieję zjawisko obdarzające nas dawką świeżości na niestety zapyziałym progowym rynku. Odnajdziemy tu całe spektrum doznań właściwych tej muzyce. Od rozpływających się w mellotronach, hammondach i polymoogach, (a więc instrumentarium charakterystycznym dla klasycznego art - rocka) melancholijnych planów dźwiękowych (np. „Still They Laugh Pt.1 i 2”, „Shades Of Blue”, „Watercourse Hymn” (tu także mnóstwo ślicznej, akustycznej gitary o czym koniecznie trzeba nadmienić)) poprzez utwory utrzymane w średnim Yesowym tempie („The Second Coming”) aż po nieomalże estetykę progmetalową, choć to ostatnie to oczywiście z naszej strony zamierzona przesada („Amora Demonis", sam początek „Nameless”). Słuchając ognistych riffów „Amora Demonis” nie można uwolnić się od oczywistych skojarzeń z karmazynowym „Larks Tongues in Aspic” czy Yesowskim „Relayer”, a nawet ambitnym hard - rockiem. Jako danie zaserwowane na początku albumu kawałek ten aż kipi od werwy przeplatanej z lirycznością gdzie ma ni jednej zbędnej nutki, ale ni jednej też nie brakuje. Co za kapitalne zaostrzenie apetytu na całość krążka! "Namless" pomimo wybuchowego zawiązania jest kompozycją rozwijającą dość łagodnie z przepięknymi, urozmaiconymi partiami wokalnymi, samplowanym fragmencikiem tudzież podniosłą, instrumentalną końcówką. Jest także coś dla rozsmakowanych w wirtuozerskich „cyberiadach”. Taki „...Action!” potrafi zaskoczyć najbardziej wybrednych, a solo gitarowe serwowane w środku utworu może być śmiało przyczyną arytmii serca niejednego „strunowego wymiatacza”. Napotkamy tam zresztą fragment, który określić można progrockową refleksją na temat owych legendarnych już kilku minut w środku "Metropolis Part I" (Images & Words) Teatru Marzeń - zatem wymiatająca gitara znajduje równych sobie partnerów. A po całym tym szaleństwie w zupełnie naturalny sposób wchodzi spokojna, powtarzająca się piękna melodia wokalna. "...Action" warte jest najwyższej uwagi z jeszcze jednego powodu: narastająca od początku muzyka podaje nam charakterystyczny motyw, który później jest wielokrotnie i z niezwykłą pomysłowością przetwarzany, zachwycające. Wspomniane już dwie części "Still They Laugh" wraz z "Carved In Rust" oraz "The Second Round" są świetnie ze sobą połączone tworząc tak po prawdzie znakomitą trwającą 9:42 min. mini - suitę aż krzyczącą od zmieniających się pomysłów. To tutaj obok nawiązań do Yes można wychwycić też najwyższych lotów inspiracje ala Gentle Giant - zwłaszcza w zharmonizowaniu partii wokalnych. Koniecznie zatem należy wspomnieć o wokaliście Jocelyn’ie Beaulieu. Arcyciekawa barwa będąca wypadkową Jona Andersona i Geddy Lee, niesamowita skala oraz lekkość tworzenia niełatwych acz ujmujących linii melodycznych.
Muzyka zawarta na dokonaniu "Conservation Of Mass" nie wymaga, a zresztą i nie pozwala na prowadzenie dalszych, dogłębnych analiz bo ich nieudolność mogłaby tylko zaszkodzić odbieranemu i rekomendowanemu przez nas materiałowi. Wspomnimy więc tylko raz jeszcze o przedostatnim kawałku "The Second Coming" - ta aż nazbyt pachnąca manierą Andersona i spółki, choć przecie urocza skądinąd piosneczka, delikatniutko zaniżyć może wartość całego albumu ściągając go z jakiegoś niedostępnego parnasu na poziom, który ogarnąć można pisaną w absolutnym zachwycie recenzją. Nie ma więc tego złego co by na dobre nie wyszło :-). Cudownie i świeżo przetworzone na dzisiejsze czasy inspiracje Wielkim Dawnym Art - Rockiem, klasa wokalisty i wyborne, techniczne umiejętności muzyków sprawiają, że Hamadrayd to pewniak i żelazna pozycja na jednego z liderów progrockowych osiągnięć przełomu wieków. Nie przesadzamy ani przez moment.
Płytka jest dostępna między innymi poprzez www.lasercd.com oraz www.missingpiece.com.