Pierwsze przesłuchanie płyty wprawiło mnie w zakłopotanie. Znam Kevina Moore’a z różnych dokonań, ale z tej strony jeszcze go nie znałem. Wprawdzie słyszałem jakieś – bliżej nie do sprecyzowania przeze mnie - jego utwory i to całkiem niedawno, ale ten album to dla mnie prawdziwe zaskoczenie. Cała płyta, od pierwszego do ostatniego utworu jest przejmująco psychodeliczna i smutna. I tak naprawdę to jest w niej najpiękniejsze. Nie da się ukryć, że jest trudna w odbiorze. Tylko osoba, która po pierwsze: jest otwarta na nowe nieznane dźwięki; po drugie: ma dużo cierpliwości; a po trzecie: słucha wielu, przeróżnych płyt ma szansę na w miarę spokojny i muzycznie pełny odbiór tej płyty. W przeciwnym razie albo ona mu się nie spodoba, albo też nie zostanie właściwie zrozumiana, choć z drugiej strony zrozumienie płyty zawsze jest sprawą indywidualną.
Płyta jest połączeniem psychodelicznej podróży, odkrywania transowych rytmów, zlepków dźwięków, które mogą stanowić muzykę i z czasem przeobrazić się w ścieżkę dźwiękową filmu, czym zresztą muzyka na krążku w pewnym stopniu jest jest (o czym później). Kevin spędzał ostatnio czas, mieszkając i podróżując gdzieś na styku wschodniej Europy i Azji zarówno fizycznie, jak i muzycznie, co jest słyszalne od pierwszego wejścia instrumentów.
'YYY' - te dziwne niby-dzwonki kojarzą mi się z filmami karate i przyjazdem dzikiego białego do Japonii, czy do Tybetu: są bardzo rzeczywiste i trwają krótko by po chwili przejść w deszcz ‘Give Up’, który jednak szybko się kończy i tylko gitara lekko kapie przez jakiś czas. Pojawiają się tu pierwsze samplowane głosy i wypowiedzi, których będzie więcej w ciągu następnych kilkudziesięciu minut. ‘White Robe’ to już swobodne recytacje Kevina, choć są moim zdaniem ściśle związane z filmem, co słychać gdy go oglądamy. ‘Mother’s Radio’ to jedna z najcenniejszych pamiątek dla chłopca z filmu, a dla mnie jeden z najlepszych utworów – chylę czoła przed Briana. To prawie muzyka lotnisk. Utwór tytułowy jest bardzo pogodny. Cwierkające ptaszki, spokojniutka gitara, idealna na wycieczkę i opowieści przy ognisku. ‘Salvation’ jest z kolei bardzo jazzowy - to niesamowite, że tak ładnie udało się to wszystko połączyć. Utwór następny to orientalne brzmienia, idealne do spotkania z przyjaciółmi i fajki wodnej. ‘Human Love’ rozpoczyna się jak rozmowa u bram piekieł, a rozmawia z tobą sam… Jest to zarazem jeden z najdłuższych utworów na płycie, dla mnie muzycznie bardzo blisko trip-hopu. Coś mi się stało z głośnikami, dziwnie charczą… nie to po prostu ‘Come In, Over’ i Vangelis (pamiętacie go?). ‘Pure Laughter’ sprowadza nas na ziemię – muzyka jest prawie pogrzebowa i te głosy jakby płaczące, brrrrrrr. Następny utwór i znów się rozpadało, tym razem na dobre – leje przez całe dwie minuty i dwanaście sekund i tylko krótki klakson pod koniec. Utwór ‘Sad Sad Movie’ – mój ulubiony - to jakby przypomnienie o OSI, bardzo wyraźne, to miłe, choć nie od razu zauważalne (słyszalne). ‘True And Lost’ trochę mi przypomina Alicję w łańcuchach i choć pojawia się tu wokal damski (jakaś odmiana) – to nadal jest wspominkowo i niezbyt wesoło. Otwór ostatni najlepiej opisuje jego odpowiednik z płyty DVD - powinien się nazywać nie ‘Again Today’ lecz właśnie ‘Okay?’. Kevin śpiewający pełnym głosem i połamana perkusja. Możemy znów radośnie patrzeć w przyszłość.
… for you, for you, hey I’m so sorry again today,
hey for you I’ll be sorry, tomorrow too…
so, so, so, so, so beautiful… for you
okay, okay, okay, okay, okay, okay
will we sorry – every day
Przez te wszystkie zmiany klimatów, tempa, różne instrumenty, i wokalizy nie spodziewam się, by te utwory zostały zagrane kiedyś na koncercie Kevina. To płyta, która nie ma w sobie żadnego jak na razie specyficznego znacznika (choć być może po prostu ja go nie usłyszałem). Jednak po kilkakrotnym przesłuchaniu okazuje się, że to naprawdę dobry, dopracowany i na pewno nie komercyjny album.
Wspomniałem o ścieżce dźwiękowej. Gdy włożymy płytę z filmem AGE 13, album Mountain Graveyard Home rozpoczyna się od nowa i po chwili okazuje się, że cały film Sida Davisa z roku 1955 jest podkładem do płyty Kevina Moore’a; lub też płyta Kevina jest nakładka na film, zainspirowaną opowiedzianą w nim historią. Rzecz dzieje się gdzieś w Stanach Zjednoczonych (charakterystyczne szerokie samochody) mniej więcej w latach 1953-55 – trudno dociec z którego roku dokładnie. Film oparty jest na prawdziwej historii. Opowiada o samotności trzynastoletniego chłopca, który po śmierci matki zostaje sam. Jest wprawdzie ojciec, lecz wykazuje większe zainteresowanie kotem dachowcem niż synem. Chłopiec jest pośmiewiskiem w szkole, na podwórku i podczas zajęć sportowych. Pewnego razu chłopiec wsadza kota do pociągu i wysyła w podróż, choć trudno powiedzieć czy dlatego, że przegrywał z nim w walce o ojcowskie uczucia, czy też dlatego, by kotu było lepiej. Innego dnia po przyjściu na mecz siatkówki w klasie, gdy w jego pobliże dotacza się piłka – kopie ją daleko poza boisko. Cała męska grupa, a po chwili i dziewczęta ruszają na niego, by go pobić – wtedy on wyciąga ukradzioną ojcu broń i strzela - na szczęście nikogo nie zabija. Gdy wraz z dyrektorem szkoły przychodzi do domu – ojciec ma już nowego kota...
Nie będę opowiadał wszystkiego, historii jest znacznie więcej. Film bardzo interesujący, smutny i dający do myślenia; naprawdę zmienia sposób odbierania muzyki zawartej na tej płycie. Zaczynamy się zastanawiać co było pierwsze: jajko czy kura ? I choć kalendarzowo nie mamy wątpliwości, to jednak artystycznie, przynajmniej ja osobiście takiej pewności już nie mam. Możemy tu odnaleźć minimalizm Briana Eno, poszukiwania przestrzeni charaktrysyczne dla Roberta Frippa, czy też Petera Gabriela. Wschodnia część świata jest bardzo, bardzo odległa od Ameryki Północnej – tak samo jak Chroma Key od Dream Theater.
Reasumując, bardzo interesujące i dobre wydawnictwo. Jedno jest pewne - warto się z nim zapoznać.
DLA ZAINTERESOWANYCH FILMEM: tu link