Druga płyta The Who, „A Quick One” jest powszechnie uważana za kluczową dla grupy ze względu na szybkie odejście od formuły rhythm and bluesa występującej na debiucie a także za migrację w kierunku bardziej oryginalnego pisania piosenek. Zanim zaczęli nagrywać „A Quick One”, ich współmenedżer Chris Stamp, wynegocjował umowę zapewniającą każdemu muzykowi zaliczkę w wysokości 500 funtów, pod warunkiem, że wszyscy napiszą piosenki na album (w 1966 roku była to mała fortuna, Daltrey kupił sobie Volvo w stylu „Świętego”).
Płyta została nagrana w Londynie we współpracy z menedżerem zespołu Kitem Lambertem jako producentem. Chociaż kilka wybranych piosenek z „A Quick One” stało się podstawą dla klasycznego rockowego radia, to tak naprawdę to ukryte perełki wydobywają urok tego albumu. Co więcej album ten jest najbardziej zróżnicowany. Oczywiste jest, że nie wszyscy muzycy należą do klasy kompozytora Pete’a Townshenda, ale materiał jako całość broni się i z przyjemnością słucha się tego albumu. Brzmienie stało się bardziej skupione, a same piosenki stały się jednocześnie bardziej artystyczne i melodyjne.
Townshend: „Wprowadziłem Johna Entwistle’a w tajniki mojej metody nagrywania demo. Kupił zestaw podobny do mojego. Napisał i nagrał „Whiskey Man” w małej sypialni w domu rodziców, gdzie nadal urzędował. Z kolei Rogerowi w moim studio w Soho pomogłem stworzyć demo „See My Way”, kawałka w stylu Buddy’ego Holly. Najgorzej było z Keithem. Utwór „Cobwebs and Strange” zdołał nam ledwie zagwizdać i był to najwyraźniej fragment ściągnięty ze ścieżki dźwiękowej jakiegoś filmu. Jakiego, nie wiedział. Coś mu kołatało w głowie. W takich bólach rodził się ten dziwaczny kawałek na orkiestrę marszową. Samo nagrywanie było już wielką przyjemnością. Maszerowaliśmy po studiu: John grał na trąbce, ja na banjo, Keith walił w wielki bęben a Roger dął w puzon. Nałożyliśmy na granie na odgłos maszerowania, potem dograłem partię fujarki a na końcu czynele Keitha”.
Różnorodność to główny atut płyty. Obejmuje humorystyczny „Cobwebs and Strange”, surfujący „I Need You”, modsowe „Run Run Run” oraz pierwszą mini-operę, dziewięciominutową „A Quick One While He’s Away”. Ten rozległy numer tytułowy napisał Pete Townshend, nawet The Beatles nie nagrali niczego tak długiego. Powodem tego nagrania jest mniej artystycznej brawury a zwykły pragmatyzm. Otóż po nagraniu całości okazało si, że brakuje sporo czasu aby płyta przekroczyła pół godziny. Poproszono Pete’a o wypełnienie płyty. Townshend napisał ten kawałek składając go z sześciu odcinków, opowiadając o niewiernej żonie, która szybko porzuca swojego kochanka Ivora i zostaje szczęśliwie rozgrzeszona przez swojego męża. Każda z tych opowieści jest samodzielną piosenką, fantastyczną zresztą a łączność między nimi przypomina późniejszego Sierżanta Pieprza dyrygującego przy Abbey Road. To był odważny pomysł. Fascynujące jest usłyszeć Townshenda wyruszającego na ścieżkę, która ostatecznie doprowadzi go do „Tommy’ego” i „Quadrophenii”. Sześć różnych części zaczynających się od sekcji a cappella, zharmonizowanej przez wszystkich muzyków zespołu. Następnie w „Crying Town”, Daltrey używa swojego najlepszego wokalu a całość brzmi jak Dylan stawiający stopy wśród kwaśnych ziem. Główną rolę w „Ivor the Engine Driver” gra Entwistle barwiąc te kilka wersów latawcami wypełniającymi niebo urokliwym skrzydłem. Finałowe „You Are Forgiven” prowadzi Townsend trzymając za sznurek i odganiając głodnego psa.
Uwagę przyciągają oba kawałki Johna Entwistle’a. „Whiskey Man” opowiada historię o niewidzialnym kumplu do picia a do tego pozwala Johnowi użyć waltorni, i to jako instrumentalnego solo. „Boris the Spider” zapada w pamięć. To chwytliwy numer, choć w swojej konstrukcji to niemal muzyczny horror, zwłaszcza gdy w refrenach John używa swojego głębokiego „złego” głosu, „Booooris the Spiiiider”. Co jeszcze? „So Sad About Us” przybliża dźwięk do klasyki The Who, zwłaszcza z brzmieniem basu i perkusji a „Don’t Look Away” waha się w okolicach amerykańskiego folku idąc przez rock po ołowiane trawy.
Chociaż wydaje się, że The Who w zestawie z The Beatles, The Kinks i Small Faces walczą o swoje miejsce to osiągnięciem, które ich wyróżnia od reszty jest właśnie ta płyta, „A Quick One”. Wielobarwna torba wypełniona różnymi smakami zaprasza słuchacza, takiego ciekawskiego i wszędobylskiego do zajrzenia w jej środek. Ciekawość procentuje zabierając cię w sam środek Swingującego Londynu, który pojawia się z każdą nutą płyty, bo przecież torba okazała się bez dna.