ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Mad Season ─ Above w serwisie ArtRock.pl

Mad Season — Above

 
wydawnictwo: Columbia 1995
 
1. Wake Up 7:38
2. X-Ray Mind 5:12
3. River of Deceit 5:04
4. I'm Above 5:44
5. Artificial Red 6:16
6. Lifeless Dead 4:29
7. I Don't Know Anything 5:01
8. Long Gone Day 4:52
9. November Hotel 7:08
10. All Alone 4:12
 
Całkowity czas: 55:36
skład:
Barrett Martin – drums, percussion, double bass, cello, marimba, vibraphone
Mike McCready – lead and rhythm electric and acoustic guitars
John Baker Saunders – bass guitar
Layne Staley – vocals, rhythm guitar, illustrations
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,3

Łącznie 6, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8++ Arcydzieło.
27.03.2019
(Gość)

Mad Season — Above

Niedługo rocznica śmierci nieodżałowanego Layne Staleya, toteż chciałem odświeżyć jedyną w sumie płytę Mad Season. Płytę tak grunge'ową, jak i ze wszech miar artrockową, żeby nie rzec progresywną...

Są płyty, które w swoim gatunku są krystalicznie esencjonalnym uosobieniem wiosny. Przynoszącej wybuch życiodajnej energii, dającej impuls do nowej epoki, rozpoczynającej nowy muzyczny cykl ożywczej wegetacji. Są także płyty, które w obrębie swojej działki są emanacją sił jesieni. Pięknej, mieniącej się kolorytem i szepczącej do nas całą feerią barw. Ale równocześnie symbolizującej nieuchronnie nadchodzący schyłek i zwiastującej zanik życiodajnej energii napędzającej muzyczny ekosystem. Gdybym miał wskazać wiosnę dla jednego z najbardziej soczystych gatunków rocka jakim jest grunge, to byłby to projekt Temple Of The Dog. Ale gdybym miał analogicznie wskazać jesień, to wszystkie muzyczne drogi wiodłyby mnie do małego czarno-białego pudełeczka z napisem Mad Season. I tę właśnie płytę, na przekór panującej na zewnątrz aurze, chciałbym dziś przywołać...

Spotkali się na odwyku, tudzież w miejscach powiązanych z nim. Potrącone przez życie ofiary zderzenia wrażliwych dusz, z bezlitosną ścianą życia mielonego przez muzyczny przemysł. Wchłonięci przez zimną maszynę mainstreamu i wypluci niczym pestki z gardła jakiegoś opasłego molocha. Layne Staley, coraz bardziej pogrążający się w narkotycznym odmęcie wokalista zespołu Alice In Chains, obdarzony cudnie niesamowitą barwą głosu. Mike McCready, wirtuoz gitary grający na co dzień w Pearl Jam, który ból istnienia i ciążący mu coraz bardziej blichtr sławy próbował ukoić w uzależniających środkach i alkoholu. Napiętnowany podobnymi problemami bluesowy basista John Baker Saunders, znany z chicagowskiej sceny undergroundowej. Oraz wielce uzdolniony pałker zespołu Screaming Trees Barett Martin, z jednej strony najbardziej czysty z całej czwórki, ale w gruncie rzeczy też nie stroniący od tego i owego. Po kilku eksperymentalnych szyldach postanowili zaczerpnąć nazwę swojego efemerycznego projektu od terminu, którym zwykło się opisywać szalony amok ludzi zbierających halucynogenne grzyby w obłąkanym poszukiwawczym widzie. Mad Season. Szalona pora szalonych ludzi...

Gdyby zestawić muzykę, jaką nagrała ta z pozoru przypadkowa zbieranina muzyków z okresem w historii gatunku jakim jest grunge, wyszłaby jasna odpowiedź, dlaczego gatunek ów po gwałtownej erupcji w poprzedzających ją latach wszedł w okres schyłkowy. W jesień swojego żywota. W swój szalony sezon. W świat liści opadających z na wpół uwiędłych drzew i osiadających na skórze pozostawiając ślady, niczym po igłach strzykawek. Muzyka zawarta na jedynej wydanej przez zespół płycie jest melancholijna niczym tren nad grobem zmarłego dziecka. Przenikająca swoim smutkiem wylewającym się niczym z dogasającego serca człowieka o duszy trawionej śmiertelną raną. Nasączona tak transowym kwaśnym bluesem, jak i wszechogarniającą leniwie rozlewającą się psychodelią. Czasem jest intymnie wyciszona jak człowiek, który postradał całą nadzieję i poddał się bezwładnie swojemu losowi. Czasem zaś rozpaczliwie krzycząca w swoim łaknieniu, oznajmieniu całemu otaczającemu światu, iż "nie wiem nic i nie wiem kim jestem". Dosłownie w każdym wersie słychać wewnętrzny ból Layne'a coraz bardziej oddalającego się od świata żywych i zmierzającego ku swojemu nemezis. Ku bezlitosnemu przeznaczeniu, które dosięgło go zaledwie kilka lat później. Podobnie jak narkotykowe fatum dosięgło basistę Johna Saundersa, niespełna dwa lata po Staley'u, nieodwracalnie kładąc kres zespołowi. A może choć nieco odwracalnie ? Wszak zespół został wskrzeszony półtorej dekady później wraz z wieloma gościnnymi wielkimi muzykami typu Chris Cornell, Mark Lanegan, Duff McKagan czy Sean Kinney, po to tylko by oddać hołd klasycznemu składowi, który odcisnął swe piętno na muzyce grunge i milionach jej słuchaczy na całym świecie.

Jesień grunge'u powoli lecz nieuchronnie dobiegała swego kresu 20 lat temu. Jesień życia Layne i Johna zakończyła się niewiele później. Dziś słuchając ich cudnej spuścizny zaklętej na srebrnym krążku, mimowolnie chciałoby się wyciągnąć do nich pomocną dłoń i zaśpiewać:

Obudź się młody człowieku, czas się obudzić
Twój romans musi skończyć się
Przez dziesięć długich lat, przez dziesięć długich lat
Zgarniałeś liście znaczące ślady na twych rękach
Powolne samobójstwo bez drogi wyjścia
Powolne samobójstwo bez drogi wyjścia
Obudź się, obudź się
Obudź się, obudź się...

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.