Pierwsza odsłona The Animals zakończyła swój żywot w 1965 roku, Burdon wyjechał do Stanów Zjednoczonych gdzie założył The New Animals. Grupa nagrała tam cztery albumy po czym się rozpadła. Trzy z nich już opisałem, kolej na czwarty (ale trzeci w kolei). „Every One Of Us” został nagrany w sierpniu 1968 roku, a do zespołu doszedł nowy muzyk, Zoot Money, grający wcześniej w psychodelicznej grupie Dantalian’s Chariot. Od wydania poprzedniej płyty minęło mało czasu, ale wszystko się dramatycznie zmieniło i muzyka Burdona zaczęła odzwierciedlać otaczający świat. To już nie było sielankowe Lato Miłości 1967 roku. Czołgi na ulicach, obławy, nagonki, płonące dzielnice, dziesiątki zabitych i rannych – te obrazy wstrząsnęły Ameryką.
„Wizje! Omeny! Halucynacje! Cuda! Ekstazy! Spłynęły rzeką Ameryki!
Sny! Adoracje! Olśnienia! Religie! Okręty wrażliwego łajna!
Prawdziwy święty śmiech w rzece! Widzieli to wszystko!
Dzikie oczy! Święte wycia! Żegnali! Skakali z dachu!
W samotność! Powiewając! Niosąc kwiaty! Do rzeki! Na ulicę!”
Allen Ginsberg „Skowyt”:
Płyta Erica Burdona i jego The New Animals ma w sobie coś z tej płonącej, złowieszczej rzeczywistości. Obok niepokoju, Burdon jest jednym z pierwszych, który żegna Lato Miłości.
Ale okazuje się, że ta melancholijna kolekcja piosenek wypełniona jazzowymi i folkowymi aranżacjami ma tą siłę, moc, wypowiedzenia wojny. A wszystko zaczyna się jeszcze dziewiczo, w utrzymanym w klimacie z poprzedniej płyty utworze „White Houses”. Dużą rolę odgrywa w nim świetna solówka Weidera oraz pełny, cholernie dojrzały głos Burdona.
Wiesz, dopiero teraz uświadomiłem sobie, że głównie jest to płyta Burdona. Jego wokal jest po prostu nie-sa-mo-wity. Taką głębię wyczarować może tylko artysta. I Eric Burdon nim jest. Aranżacja i wykonanie znanego bluesa „St. James Infirmary” pokazuje całą potęgę Burdona. Czysty, mocny, czarny głos doprowadza do ekstazy. Nagle nie wiesz co się dzieje, wojna trwa ale już nie tylko na ulicach ona też jest w Twojej głowie. Lato Miłości zmieniło oblicze świata i już nic tego nie stłumi. Ta wiara zawarta na płycie ciągle jest, tylko się wsłuchaj!!
Dziewiętnastominutowy „Nowy Jork 1963 – Ameryka 1968” jest podzielony, umownie na trzy części. Miła, spokojna melodia z monotonnym basem i cichą, melancholijną gitarą rozpoczyna utwór stanowiący punkt kulminacyjny całej płyty. Burdon podróżuje z Newcastle przez Londyn do Nowego Jorku zbierając swoje doświadczenia. W Nowym Jorku spotyka Boba Dylana i piękne czarne kobiety oraz czyta o śmierci Kennedy’ego. Część środkowa zawiera wywiad z członkiem Czarnych Panter, organizacji walczącej o prawa Murzynów. Rewolucja opanowała ścieżki płyty. Ostry, napędzający rytm z wyjącą wręcz krzyczącą „Wypuście mnie!” gitarą, do tego podłączone organy Zoota Moneya napędzają trzecią, pełną ekspresji część utworu czyniąc z niego prawdziwy dynamit, który wybucha z każdą sekundą trwania numeru. „Chcę być wolny cały czas” Burdon nie zostawia wątpliwości o co mu chodzi.
Słuchając tej płyty zawsze czuję się pochłonięty muzyką i wielkim wokalem w dziwny, ale przyjemny sposób.