ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Home ─ Home w serwisie ArtRock.pl

Home — Home

 
wydawnictwo: Columbia 1972
 
1.Dreamer [5:34]
2.Knave [3:47]
3.Fancy Lady, Hollywood Child [4:08]
4.Rise Up [3:27]
5.Dear Lord [3:03]
6.Baby Friend Of Mine [4:51]
7.Western Front [5:25]
8.My Lady Of The Birds [9:07]
 
Całkowity czas: 40:38
skład:
Mick Stubbs - śpiew, gitary, instrumenty klawiszowe
Laurie Wisefield - gitary, śpiew
Cliff Williams - gitara basowa, śpiew
Mick Cook - bębny
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 5, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
01.04.2017
(Recenzent)

Home — Home

O zespole Home pewnie nikt by nie pamiętał, gdyby nie fakt, że dwóch jego muzyków zrobiło karierę dopero po tym jak kapela się wyzionęła ducha.

Tak zresztą również było w moim przypadku; gitarzystą Home był Laurie Wisefield, który na przełomie 1973 i 1974 roku zastąpi Teda Turnera w Wishbone Ash.

Ale po kolei. Zespół powstał, nagrał trzy płyty (ponoć nagrał nawet czwartą, ale nidgy nie ujrzała ona światła dziennego), coś tam pograł – głównie jako support (m.in. przed Led Zeppelin, Mott The Hoople, Slade, czy The Faces), ale kariery nigdy nie zrobił. Jedyna pozycja z dorobku grupy, która zaistniała to omawiany dziś drugi krązek z dyskografii kapeli. Jednak o jakimś przełomie nie można mówić; raptem 41-sze miejsce na liście sprzedaży w Zjednoczonym Królestwie i tyle po nich było słychać.

Czy Home zasługiwali na taką bezduszność publiczności? Nie była to wprawdzie twórczość na nie wiadomo jakim górnolotnym poziomie, ale muzyka Home na pewno była na tyle ciekawa i warta wysłuchania.

Jeśli ktoś - tak samo jak ja - sięgnie po wydawnictwa zespołu ze względu na osobę Wisefielda na pewno się nie zawiedzie. okazuje się bowiem, iż decyzja o wyborze takiego, a nie innego następcy Teda Turnera była przez pozostałych muzyków dość dokładnie przemyślana. Na płycie „Home” dominuje bowiem dość delikatne i senne gitarowe granie, będącą wypadkową zarówno anglosaskich jak i amerykańskich wpływów. Mamy tutaj bowiem dość wyspiarskie gitarowe zagrywki (skojarzenia z Wishbone Ash bardzo nieprzypadkowe) z jednej jak i partie wokalne zdradzające wyraźne inspiracje artystami zza Wielkiej Wody (fascynację szczególnie Neilem Youngiem słychać w śpiewie Micka Stubbsa) z drugiej strony.

Jakby na przekór zaczyna się zgoła odmiennie, gdyż „Dreamer” to fajne gitarowe zawijasy, szybki rytm i motoryczna całość kompozycji. Dalej jednak robi się już bardziej stonowanie; czy to w „Knave” z ciekawą prowadzącą partią fortepianu i wokalem troszkę „pod” Steve’a Winwooda, czy „Fancy Lady, Hollywood Child” osobiście kojarzącym się z kiczowatym balladami, którymi wkrótce zaczną nas uraczać Barclay James Harvest, czy w stylizującym się na folkową amerykańską nutę „Rise Up”. Troszkę przynudzania jest wprawdzie w nijako prowadzonym „Dear Lord”, ale już ciekawiej sprawa wygląda w takim „Western Front” z ciekawymi partiami gitary Wisefielda. Natomiast „My Lady Of The Birds” to taka śliczna mini-epopeja, nie za szybka, nie wiadomo jak zakręcona jednakże mająca sporo fajnych partii instrumentanych (głównie gitarowych), kilka progresywnych zmian tempa i klimatu, z wciągającym niemal pscyhodelicznym fragmentem wciśniętym gdzieś pośrodku kompozycji i szaleńczo rozpędzonym finałem rodem z wielbłądziego „Lady Fantasy”.

„Home” to pozycja lekka, łatwa i przyjemna. Fajerwerków tutaj nie ma, szaleńczych popisów również. Zamiast tego otrzymujemy krążek ze sprawnym (głównie) gitarowym graniem, który zapewne trafi w gusta miłośników Wishbone Ash w wariacji lekko podamerykanizowanej.

Ostatecznie warto po tę płytę sięgnąć.

PS. Tym drugim muzykiem wspomnianym we wstępie jest Cliff Williams, który kilka lat później zasili szeregi AC/DC...

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.