W opublikowanej w roku 1910 książce „Cowboy Songs and other Frontier Ballads” John Avery Lomax i Alan Lomax zamieścili przykłady kilkudziesięciu odkrytych przez siebie oryginalnych piosenek ludowych Ameryki. I tak szukając źródeł amerykańskiej folkowej pieśni można stwierdzić, że jest to zbiór różnych utworów wśród których znajdują się stare szkockie, angielskie i irlandzkie piosenki ludowe a także utwory powstałe już w Nowym Świecie, i to zarówno wśród białych, jak i czarnych mieszkańców Ameryki.
Na początku lat sześćdziesiątych muzyka folkowa rozpoczęła swój marsz przez Stany i powoli zyskiwała coraz większą popularność. Nagle na scenie folkowej pojawił się Bob Dylan, już za chwilę okrzykniętym swoistym guru. Ale niepokorna dusza Dylana długo nie pozwalała mu tkwić w czystej folkowej formie. Powoli rozpoczynał filtr z muzyką rockową, a tam gdzie Dylan się zatrzymał pojawił się zespół, który łącząc muzykę folkową z rockową dał, podwaliny pod nowy styl muzyczny zwany folk rockiem.
The Byrds, bo o nim to mowa powstał w Kalifornii w 1964 roku. Dwa pierwsze albumy grupy zdefiniowały gatunek muzyczny folk rock i stały się kanonem muzycznym. Trzeci, „Fifth Dimension” został nagrany po odejściu jednego z założycieli grupy, Gene’a Clarka i był krokiem w stronę psychodelicznego rocka. Stery w grupie przejęli Crosby i McGuinn, i to oni napisali większość materiału. Jednak ostatnim akordem Clarka była kompozycja słusznie uznawana za jeden z największych utworów lat 60-tych. Chodzi o „Eight Miles High”– ostatni i największy wkład Gene Clarka dla zespołu.
To wspaniała rzecz. Dziwne harmonie słyszane w tym numerze czynią go jedną z najbardziej psychodelicznych piosenek, a gitarę McGuinna porównałbym do rozpryskanych notatek w arkuszach dźwiękowych Johna Coltarne’a. I chociaż ta solówka przyciąga uwagę, to pochwały za ten numer zbiera cały zespół. Michael Clark chciał aby to brzmiało bardziej rockowo niż folkowo. I tak jest! Reszta grupy zagrała doskonale i wyszła z tego jedna z najlepszych kompozycji, zagranych bardzo spójnie w całej karierze The Byrds. Jim McGuinn kontynuował psychodeliczny kierunek w utworach „Fifth Dimension” i „Mr.Spaceman”. Oba numery mają niesłychany wielowarstwowy dźwięk i głębię, a nowym elementem brzmienia The Byrds są organy na których gra Van Dyke Parks. Znikają wszystkie dwuwymiarowe granice czasoprzestrzeni, pojawia się muzyczny piąty wymiar. Pierwszym utworem napisanym przez Crosby’ego dla zespołu jest „What’s Happening?!?!”. Utwór nagrany bez typowych dla grupy harmonii wokalnych jest… majstersztykiem wokalnym kompozytora. Ta nostalgia panująca w jego śpiewie, ta samotność gdy śpiewa „I don’t know, I’m not crying” a gdy w tekście około 42 sekundy jest wers „Laughing mosty as you can see” to wręcz namacalnie słychać ten lekki uśmiech wokalisty. I jeszcze gitara grająca tak, jakby to dźwięki sitaru były. Rewelacyjny numer. Na płycie znajduje się jedenaście utworów i nie sposób jest przejść obok nich obojętnie. „I See You” spokojny wokal prowadzony jest przez cały numer nawet wtedy gdy wokół dzieją się piekielne rzeczy.
Moim ulubionym utworem jest przejmujący protest song „I Come and Stand At Every Door”. Proste środki wyrazu jak jeden beat perkusji, w tle spokojna gitara prowadzą nas do wręcz mówionego tekstu: „mam dopiero siedem lat chociaż umarłem/ w Hiroszimie dawno temu/ mam teraz siedem lat, Kiedy dzieci umierają , nie rosną/ Wszystko o co prosisz, to dla pokoju/ aby móc żyć, rosnąć, śmiać się i grać”.
Ta płyta jest psychodelicznym klejnotem duetu McGuinn-Crosby. Zespół zrezygnował z utworów Boba Dylana ale przypomina nam, że folkowe naleciałości nie są mu obce. „Wild Mountain Thyme” i „John Riley” spokojnie mogłyby się znaleźć na jednej z pierwszych płyt grupy. Oba mają ładne melodie i wokalne harmonie. Jest jeszcze utwór, który parę miesięcy później rozsławiła grupa Jimiego Hendrixa. „Hey Joe” podany tu został w formie garażowego rocka i przebija przez niego młodzieńcza werwa. I na zakończenie zespół proponuje nam muzykę eksperymentalną, dźwięk prawdziwego reaktora. który otwiera wrota przyszłości.
„Fifth Dimension” jest płytą wręcz genialną i pomimo odejścia lidera grupy Gene Clarke’a, The Byrds poradzili sobie wyśmienicie i stworzyli tą płytą pomost pomiędzy folk rockiem a psychodelią.