ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Marouani, Didier ─ Space Opera w serwisie ArtRock.pl

Marouani, Didier — Space Opera

 
wydawnictwo: Disques Trema 1987
 
1.Space Opera, Part I [4:39]
2.Space Opera, Part II [2:55]
3.Space Opera, Part III [3:51]
4.Space Opera, Part IV (Save Our Soul) [4:44]
5.Space Opera, Part V [3:39]
6.Space Opera, Part VI [4:30]
7.Space Opera, Part VII [4:07]
8.Space Opera, Part VIII [5:14]
 
Całkowity czas: 33:39
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 2, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
14.01.2017
(Recenzent)

Marouani, Didier — Space Opera

Swego czasu słyszłem dość ironiczną opinię, iż Didier Marouani to taki (parafrazując klasyka) „Jarre dla ubogich”.

Coś wydaje się być na rzeczy, gdyż zaczynał on i zawsze był w cieniu swojego wielkiego rodaka. Jednak co najśmieszniejsze, popularność zdobył - nawet sporą - nie tam, gdzie się spodziewał, tzn. po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny. Podobnież Rumunia, (słyszałem, że u nas też go cenili) dawna Czechosłowacja i - przede wszystkim - Związek Radziecki stały się głównymi rynkami zbytu płyt Francuza. Zresztą stąd też znam „Space Opera”. Ojciec ma w swoich zbiorach w piwnicy egzemplarz płyty wydany przez – wspomniany przez mnie przy okazji recenzji jedynego krążka Emerson, Lake & Powell - label Μелодия.

Przyznać jednak należy, iż Marouani koniunkturę wschodnioeuropejskiego rynku potrafił umiejętnie na własne potrzeby wykorzystać. Zagrał bowiem swego czasu spektakularne koncerty w Kijowie, Sankt Petersburgu, czy na moskiewskich Stadionie Olimpijskim i Łużnikach. A prestiż (na tamtejszy rynek oczywiście), jak również liczba uczestniczków rzeczonych wydarzeń mówią same za siebie.

W drugiej połowie lat 80-tych Marouani próbował (zwłaszcza stylistycznie) stąpać (dosłownie) Jarre’owi po piętach. Wydany w 1987 roku „Space Opera” jest tego koronnym przykładem.

W tamtych czasach pozycja Marouaniego była nawet w rodzinnej żabolandii na tyle mocna, iż znalazły się fundusze, aby opłacić kaprys muzyka, by na potrzeby nagrań „Space Opera” zaprosić zarówno Chór Armii Czerwonej, jak i jego uniwersyteckich odpowiedników z Harvardu. Taka próba ogólnoświatowego pojednania dodała płycie dodatkowego smaczku i – co nie bez znaczenia – odpowieniego pijaru. Wysiłek się opłacił. O „Space Opera” było swego czasu dość głośno. Żaby dodać całości dodatkowego smaczku, rzeczony krążek był odtwarzany przez radzeckich kosmonautów na stacji ‘Mir’, przez co – pobobno – był pierwszym CD odtworzonym w kosmosie*.

Marouani przy pracy nad konceptem rzeczonej płyty nie próbował być specjalnie oryginalny. Jeśli lubicie „Rendez-Vous” Jarre’a, to polubicie „Space Opera”. Jest tak samo fanfarowo, momentami pompatycznie, dość pretensjonalnie, brzmiąco jak na lata 80-te przystało.

Wybitne dzieło to również nie jest. Ciężko nazwać to jakimś ambitnym poematem dźwiękowm czy czymś w tym stylu. Ot, osiem (w sumie) prostych kompozycji, które połączone ze sobą zostały za pomocą jakiejś mniej lub bardziej spójnej koncepcji. Takie proste i łagodne dla ucha przebojowe elektroniczne granie.

Kolejne utwory nie przechodzą jakoś specjalnie płynnie jeden w drugi. Niemal każdy z nich kończy się wyciszeniem, a następny wydaje się nie mieć jakiegoś specjalnego motywu łączącego go z poprzednikiem.

Jednak odkładając czepialstwo na bok, obiektywnie stwierdzić należy, iż „Space Opera” to całkiem miłe dwa kwadranse obcowania z muzyką, której miło się słucha, a całość – jakimś cudem - zapada w pamięć.

Zazwyczaj jest dość wzniośle i pompatycznie („jedynka”, „dwójka”), by czasem nie rzec, że wzniośle („czwórka”), a momentami balladowo („trójka”, „siódemka”). Jedynym przysłowiowym kiksem jest część 5-ta; koszmarnie popowa, stylizująca się aż za bardzo na swoim odpowiedniku z „Rendez Vous” („Fourth Rendez Vous”). W podobnym klimacie, ale o wiele sprawniej prezentuje się szósta odsłona cyklu; już nie tak koślawie i tandetnie skonstruowana i brzmiąca. „Ósemka” natomiast to całkiem umiejętnie zagrany finał. Jest tu troszkę tego i tamtego; imitacje chóru, nieco quasi-symfoniczne poplumkiwania i całość prowadzona w tej lekkiej, elektronicznej i przebojowej manierze, znanej z poprzednich kilkunastu minut krążka.

Płyta „Space Opera” nie zasługuje na miano ponadczasowego dzieła. Jest to muzyka w sumie dość prosta, niespecjalnie wysublimowana, której jednak zaskakująco miło i przyjemnie się słucha. Sprawnie zagrana, z fajną otoczką, prowadzona w lekkim i przystępnym tonie. Rzecz, do której - pomimo pewnych braków - co jakiś czas chętnie się wraca.

 

 

 

* Fani Pink Floyd zapewne znają podobne historie z tymże samym eventem związanym z odtworzeniem „Delicate Sound Of Thunder”.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.