ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Jack Dupon ─ Jésus l’aventurier w serwisie ArtRock.pl

Jack Dupon — Jésus l’aventurier

 
wydawnictwo: Musea Records 2013
 
01. Margaretha (1:42)
02. Ulysse (4:51)
03. Brynhild (1:28)
04. Raymond (15:39)
05. Grigori (1:42)
06. Butch (10:41)
07. Alexandra (1:03)
08. Modestine (16:21)
09. Laïka (0:39)
10. Jack (1:28)
 
Całkowity czas: 55:34
skład:
Arnaud M'Doihoma – gitara basowa, śpiew
Gregory Pozzoli – gitara, śpiew
Thomas Larsen – perkusja, śpiew
Philippe Prebet – gitara, śpiew

oraz:
Robbie Boney – harmonijka ustna
Boston – trąbka
Eduard Tetzlaff, Xavier Gomez, Lucette, Henryk Palczewski, Maria Nowak, Brian Sachs – głosy, tłumaczenia
 
Brak ocen czytelników. Możesz być pierwszym!
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Brak głosów.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
09.03.2016
(Recenzent)

Jack Dupon — Jésus l’aventurier

Actually Jack Dupon is a character who have existed or who exists,  evolving through ages, we’re telling his stories and adventures in our songs, maybe you’ve already met him?

W istocie Jack Dupon to postać, która istniała lub istnieje, zmieniając się poprzez wieki; opowiadamy jego historie i przygody w naszych piosenkach; może go już spotkaliście? [1]

Onstage Jack Dupon, a fictionalized character, travels back and forth through time to help in bettering the world.

Na scenie Jack Dupon, postać fikcyjna, podróżuje w tę i z powrotem poprzez czas, aby dopomóc w polepszeniu świata.[2]

JackDupon is our own mythology. He can be anywhere any time, a bit like "Kilroy was here" from World War II. He is our eyes and ears, a prism through which we can understand and transform the world into music.

Jack Dupon to nasza własna mitologia. Może być gdziekolwiek, kiedykolwiek, trochę jak „Kilroy was here” z okresu II wojny światowej. Jest naszymi oczami i uszami, pryzmatem, poprzez który możemy rozumieć i przekształcać świat w muzykę.[3]

 

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Jack Dupon to jedna z najbardziej ekstrawaganckich i pozytywnie zakręconych kapel na świecie. Działający na wyobraźnię ekscentryczny wizerunek grupy, kreowany i podtrzymywany jest nie wyłącznie poprzez dziwne zachowania, szalone pomysły i pstrokaty a nieraz wymyślnie skrojony ubiór zwariowanych członków tej swoistej trupy, lecz nade wszystko za sprawą jej nieszablonowej i wymykającej się prostym klasyfikacjom muzyki, którą można upchnąć w jakiejś nie do końca domykającej się szufladzie z napisem „ROCK”, choć jeśli już, to najlepiej zapewne z jakimś dopiskiem w rodzaju „eksperymentalny, awangardowy, w opozycji”.

Jednakowoż od razu zaznaczyć należy, iż zrazu grupa nie miała jakichkolwiek związków z ruchem Rock in Opposition (RIO), ba, o jego istnieniu nawet nie wiedziała. W istocie, jej początki były niepozorne i – jak to nieraz bywa – sięgają okresu szkoły średniej, dokładnie roku 2001, kiedy to Thomas Larsen (ur. 1983; perkusja, śpiew), Gregory Pozzoli (ur. 1983; gitara, śpiew) i Arnaud M'Doihoma (ur. 1984; bas, śpiew) zaczęli spotykać się, by w wolnym czasie wspólnie pograć i poimprowizować dla przyjemności. Nie działali jeszcze wtedy jako Jack Dupon, co nastąpiło dopiero w trzy lata później, więc w 2004 roku, kiedy poczęli jamować ze znacznie od siebie starszym Philippe’em Prebetem (ur. 1953; gitara, śpiew), muzykiem już doświadczonym, i właśnie założyli w Clermont-Ferrand w Owernii zespół pod znanym do dziś mianem[4].

Wkrótce zaczęli koncertować i w przeciągu kolejnych dwóch lat wystąpili na wielu scenach, nie tylko zresztą we Francji. W 2006 wydali własnym sumptem swój pierwszy album, instrumentalny L’africain disparu[5]. W tym też roku grupa nagrała wideoklip do kawałka La secte des mouches[6], w kolejnym zaś wystąpiła na festiwalu Bilborock w Bilbao w Hiszpanii, gdzie odniosła niemały sukces, pośród bezliku wykonawców zajmując czwartą pozycję w konkursie muzycznym. Jednocześnie M’Doihoma zdobył tam nagrodę dla najlepszego basisty. Te i inne zdobycze pozwoliły muzykom podpisać w 2008 kontrakt z Musea Records, znaną i cenioną przystanią dla wielu zespołów szeroko pojętego rocka progresywnego. W rezultacie jeszcze w tym samym roku pod jej szyldem ukazała się druga płyta Jacka, L'échelle du désir (2008), która w odróżnieniu od poprzedniczki doczekała się profesjonalnej produkcji, a promowana była m.in. występem w paryskiej koncertowni Le Triton. Francuzi zaprezentowali też dwa nowe klipy, Pig Monster oraz – w 2010 – La cousine du grand Mongol, oba nakręcone we współpracy z niejakim Renardem.

W 2010 ruszyli ku Nowemu Światu, precyzyjniej ujmując – do Stanów Zjednoczonych, gdzie w ciągu września sporo najeździli się i nakoncertowali wzdłuż Wschodniego Wybrzeża, przy okazji zaś skorzystali z okazji do zarejestrowania w Drumlin Downe Studio trzeciego albumu, Démon Hardi. Ten wypuszczony został w następnym roku przez europejską Museę oraz amerykańską Transit Music Group (TMG), która pomogła Jackowi w zorganizowaniu trasy koncertowej po bezkresnych włościach Wuja Sama, udokumentowanej zresztą blisko półgodzinnym filmem[7]. Uskrzydleni ciepłym przyjęciem wspomnianej płyty, Owernijczycy udali się w obejmujące wiele krajów Starego Świata tournée, w tym – obok Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Rumunii, Łotwy i państw byłej Jugosławii (Słowenii, Chorwacji, Bośni i Serbii) – Polskę. Co więcej, w 2011 zostali zaproszeni do udziału w czwartej edycji na nowo organizowanego od kilku lat we francuskim Carmaux prestiżowego festiwalu Rock in Opposition. Tego samego roku kwartet zaprezentował również czwarty wideoklip, Baron Samedi, a od jesieni począł rejestrować swoje występy, przygotowując się do ogłoszenia materiału koncertowego, który, podwójny i zatytułowany Bascule à vif,  znalazł się w sprzedaży w 2012, dokumentował zaś koncert dany 22 października 2011 roku w rodzinnym Clermont-Ferrand. W rzeczy samej, nie bez kozery muzycy zdecydowali się uwiecznić na krążkach właśnie to wydarzenie.

W 2012 zespół wypuścił klip Hardi Yokaїs i uczestniczył w kilku większych imprezach, pokroju wrocławskiej Energii Dźwięku, gdzie 13. lipca wystąpił m.in. obok polskich przedstawicieli awangardy rockowej Light Coorporation[8], oraz odbywającego się w sierpniu w niemieckim Bad Doberan Zappanale, dorocznej imprezy organizowanej w hołdzie Frankowi Zappie i jego twórczości. Ten ostatni to jedyny artysta z szeroko rozumianej awangardy znany Jackowi od zarania, skądinąd stanowiący też dla niego pewną inspirację. Jesienią muzycy otwierali natomiast wieczór na scenie Les Abattoirs we francuskim Bourgoin-Jallieu, rozgrzewając publiczność przed równie ekscentryczną i energetyczną jak oni grupą Gong, prowadzoną przez nieodżałowanego już obecnie Daevida Allena, z którym Francuzi mieli niezły ubaw za kulisami.

Wreszcie rok 2013 to czas, w którym Jack Dupon ogłosił album Jésus l’aventurier, przedmiot szczególnego zainteresowania w tym tekście. Nagrany z pomocą Etienne’a Mazoyera, odpowiedzialnego także za miks, a współpracującego z kwartetem i przy innych okazjach, album ten powstał w studio Bienvenue au Tibet, ukazał się zaś nakładem tych samych wydawnictw, co pozostałe płyty poczynając od Démon Hardi, zatem Musea i TMG. Został też porządnie i ładnie wydany. W digipacku, ozdobionym grafikami przygotowanymi przez artystów skrywających się pod pseudonimami Fariho i Domi, wzbogaconym nie o „tradycyjną” książeczkę, lecz dwustronicowy, po jednej stronie kolorowy, po drugiej czarno-biały[9] plakat o wymiarach 14″ x 19″ (= 36 x 48 cm), znaleźć można na plastikowej tacce cieszącą oko płytę obrazkową (picture disc), ukazującą szczupaka wyskakującego ze wzburzonych wód rzecznych, a oznaczoną charakterystycznym podpisem-logo-symbolem kapeli. Owa sygnatura widnieje również na przedniej okładce, ponad prezentującym swą niepozorną zdobycz wędkarzem.

Na płytę składa się dziesięć utworów, od bardzo krótkich, ledwie kilkudziesięciosekundowych kawałków (Margaretha, Brynhild, Grigori, Alexandra, Laïka, Jack), po kilku- (Ulysse), a nawet dziesięcio- (Butch) i kilkunastominutowe kompozycje (Raymond, Modestine)[10]. Razem stanowią one pewną całość, opowiadaną z różnych perspektyw, współtworząc tym samym album koncepcyjny. Celem muzyków było znalezienie odpowiedzi na pytanie, dlaczego i w jaki sposób pewne wybrane postacie, o których traktują poszczególne fragmenty płyty, uwikłały się w wypadki mające odmienić ich losy. Dlatego właśnie weseli a dociekliwi Francuzi wzięli na warsztat niejednoznaczne przypadki: oskarżonej o szpiegostwo tancerki Margarethy Geertruidy MacLeod, z domu Zelle, lepiej znanej jako Mata Hari (1876-1917); rzucanego po świecie Ulissesa, w Polsce łatwiej rozpoznawalnego pod swoim greckim imieniem, tj. Odyseusz; seryjnej morderczyni Brynhildy Storset vel Belle Gunness (1859-1908); anarchisty Raymonda Callemina (1890-1913), jednego z przywódcow gangu Bonnota; przez pewien czas wielce wpływowego na carskim dworze wędrownego mistyka Grigorija Rasputina (1869-1916); rozsławionego na Dzikim Zachodzie swoimi licznymi występkami złoczyńcę Butcha Cassidy’ego, a właściwie Roberta Leroya Parkera (1866-1908); Alexandry David-Néel, kobiety licznych zainteresowań i zdolności, która dożyła matuzalemowego wieku (1868-1969); nie dającej ujarzmić się charakternej oślicy Modestine, bohaterki książki Travels with a Donkey in the Cévennes (1879) autorstwa Roberta Louisa Stevensona (1850-1894); wystrzelonej przez Sowietów na orbitę okołoziemską i zatracenie suczki Łajki (fr. Laïka; 1954-1957); męża wielu umiejętności i talentów, sławnego pisarza Johna Griffitha Chaneya, czyli Jacka Londona (1876-1916). W kontekście tych wszystkich postaci, częstokroć zmitologizowanych już reprezentantów świata ludzi i zwierząt, także sam tytuł płyty, wspominający o niejakim Jezusie Awanturniku, wydaje się być całkiem wymowny.

Zanim przejdzie się do zwięzłego opisu tego, co najważniejsze, więc zapisanej na krążku muzyki, nadmienić można, że nie dająca się jasno skategoryzować dotychczasowa twórczość Jacka bywała zestawiana, a nawet mniej lub bardziej trafnie przyrównywana do stylów muzycznych najróżniejszych wykonawców. I tak wymieniano zespoły: Etron Fou Leloublan, Henry Cow, Samla Mammas Manna, Ange, Gong, Volapük, Magma, Sebkha-Chott, Primus, Mr. Bungle i in. Jak się jednak okazywało, wiele z tych grup, dla przykładu te związane z RIO, wiedzeni ciekawością Owernijczycy poznawali dopiero ex post, tzn. po zapoznaniu się z opisami i recenzjami swoich dokonań. Sami natomiast jako chętnie słuchanych przez siebie artystów i ewentualne źródło inspiracji podawali w wywiadach przede wszystkim Franka Zappę, King Crimson oraz lidera, basistę i wokalistę Primusa Lesa Claypoola; poza tym w ich wypowiedziach pojawiali się tacy wykonawcy, jak Phish, Gentle Giant, Caravan, Captain Beefheart, Mahavishnu Orchestra, Albert Marcoeur, Tom Waits bądź The Ex. Jakkolwiek w nieszablonowej i wielogatunkowej muzyce Jack Dupon doszukiwać się można wpływów tych czy innych twórców, to przez wzgląd na specyfikę kreowanych przez kwartet dźwięków może najlepiej będzie określić jego dokonania za pomocą określeń pokroju „jedyne w swoim rodzaju”, „niepowtarzalne”, „świeże”, „zaskakujące” czy „oryginalne”.

Jak już wiadomo, płytę wypełnia m.in. sześć bardzo krótkich utworów. Nie licząc otwierającej ją Margarethy i zamykającego całość Jacka, oddzielają one od siebie cztery dłuższe kawałki, pełniąc rolę interludiów, intermezzów czy intermediów, nierzadko też wiążą się z owymi bardziej rozwiniętymi kompozycjami i w nie przechodzą. W połowie są to miniaturki czysto instrumentalne (ostrzejszy Grigori, spokojniejsza i zagadkowa Alexandra, swobodniejsza i humorystyczna Laïka), w połowie z dodatkiem wokali (Margaretha; Brynhild, Jack). Margaretha, w pokaźnej mierze spowita swego rodzaju knajpianą, pogrążoną w oparach dymu i alkoholu aurą, zdominowana jest przez naraz recytujące tekst w wielu językach – angielskim, duńskim, francuskim, hiszpańskim, niemieckim i polskim – głosy. Należą one do osób, które muzycy Jack Dupon napotkali w trakcie licznych wojaży i poprosili, by przełożyły na ojczyste języki te same słowa, wypowiedziały je, zarejestrowały i odesłały kwartetowi, który otrzymawszy wszystkie nagrania zmiksował je i zamieścił na krążku. Oprócz nich wyraźnie słyszalny jest charakterystyczny, jakby zapijaczony śpiew ochrypłego krzykacza czy może sponiewieranego upływem czasu i bynajmniej nie wylewanymi za kołnierz procentami kataryniarza bądź podrzędnego grajka, który z kompanami zabawnie i nieco kakofonicznie przygrywa bywalcom nie pierwszej w okolicy tancbudy, serwując im nieskomplikowane walczyki. W gwarnej i dowcipnej Brynhild kilka głosów bezustannie dyskutuje i gada przy akompaniamencie kreujących dziwaczną atmosferę dźwięków. Natomiast oparty o crescendo, dwuczęściowy Jack zrazu gorączkowo narasta wśród wysuniętego na pierwszy plan chóru obsesyjnie pohukujących i poszeptujących, niejako pogrążonych w transie męskich głosów, niby dzikusów odprawiających przy wieczornym ognisku tajemne rytuały. Kiedy głosy milkną, na wezwanie gitar dochodzi do gwałtownego zrywu wszystkich muzyków i niespodzianie uderzającego z mocą w słuchacza instrumentalnego ataku, który wyrazistym akcentem finalizuje płytę.

Nieomal pięciominutowy, niemożebnie wolno płynący Ulysse znajduje się w towarzystwie poprzedzającej go „Małgorzaty” i udającej się w ślad za nim „Brunhildy”, bezpośrednio jednak łączy się jedynie z tą pierwszą krótkimi i urywanymi, ciętymi uderzeniami gitary. Te zaraz na początku wywołują jakieś quasi-operowe żeńskie wycie, które może jest dalekim i zniekształconym w ciągu wieków echem pięknego śpiewu syren kuszących nieszczęsnego Odysa, może pastiszem lub parodią wokali spod znaku zeuhl, a może jeszcze czymś innym. Owym pełnym żalu pieniom akompaniują instrumenty, z leniwie ciagnącym się, żałośliwym zawodzeniem gitary oraz przydającą utworowi komicznej powagi i majestatu perkusją. Ta ostatnia to prędko narasta i gromko uderza, to znowuż niespiesznie wybija rytm. Potem, pośród zgiełkliwych instrumentalnych walnięć, kawałek przepływa do swojej drugiej części. W niej miejsce żeńskiej wokalizy zastępują wołania i śpiew samych członków zespołu, którzy, wciąż grając, chóralnie, z monotonią i znużeniem w głosach opiewają historię długoletniej tułaczki króla Itaki.

Trzonem albumu są kompozycje Raymond, Butch i Modestine, które razem stanowią ponad ¾ długości płyty. Wielowątkowe, rozbudowane i dynamiczne, zdają się wywodzić z tak chętnie uprawianych przez Jack Dupon zespołowych improwizacji, w trakcie których muzycy swobodnie kształtują wzięte na warsztat tematy, w sobie właściwy sposób interpretując i urozmaicając je. Każdy jeden z tych pokręconych kawałków ma wiele do zaoferowania, tak pod względem kompozycyjnym, jak i aranżacyjnym oraz wykonawczym. Oto członkowie grupy napisali utwory, które sięgają do rocka spod znaku psychodelii, progresji, eksperymentu czy awangardy, równocześnie zaś są zasilane inspiracjami płynącymi m.in. z wodewilu, kabaretu i poezji śpiewanej, w tym piosenki francuskiej. Podobnie jak numery krótkie, tak i te trzy kolosy rozwijają się w sposób absolutnie nieprzewidywalny, do tego przy całej swojej żartobliwości, figlarności i zwariowanej atmosferze utrzymane są raczej w mrocznej aurze i ciemnych barwach. Oparte są na wielu nagłych a zaskakujących zwrotach i kontrastach, skutkiem czego po wielekroć intensywność, nieokiełznanie, żywiołowość oraz ciężar sąsiadują bezpośrednio z wyciszeniem, nastrojowością i lekkością, ekspresja przeplata się z impresją. W tym ciągłym ruchu i pośrod licznych zmian ujawniają się talenty twórców kwartetu, którzy uprawiają swoje rzemiosło z inwencją, werwą i polotem, a przy tym – mimo całej swojej biegłości technicznej – nie popadają w tanie popisy, jakich w rocku co niemara. Jednak Owernijczycy nie tylko grają z wyobraźnią, pomysłowo, a czasem wręcz udziwnienie kształtując dźwięki dobywane ze swoich instrumentów z pomocą licznych efektów oraz urozmaicając – skądinąd ostre i niewygładzone – brzmienie przy użyciu wielorakich przystawek. Otóż częstokroć karykaturalnie i na różne sposoby korzystają także ze swoich możliwości wokalnych, w pojedynkę lub grupowo, do rymu lub nie poszeptując, mówiąc, melorecytując, śpiewając, nawołując, pokrzykując itd. Tak jest choćby w hipnotycznie pulsującym i buchającym rozmaitymi namiętnościami „Rajmundzie”, kiedy to na przełomie dziesiątej i jedenastej minuty nawet dziko i zawzięcie powrzaskują przy akompaniamencie trąbki oraz dzierżonego przez siebie sprzętu. Zarówno w tym utworze, jak i w pozostałych sporo dzieje się, pomimo że Francuzi chętnie stosują repetycje, tak że niekiedy wydaje się, że długo grają jedno i to samo. W istocie często dokonują pewnych zmian i przesunięć, o ile nie gwałtownych zerwań, mniej lub bardziej zauważalnie modyfikując dalszy bieg tego czy innego kawałka. Każdorazowo pojawiają się też ostre i wyraziste riffy, do tego pokrętne i mocno odjazdowe solówki niekoniecznie grywających unisono, za to doskonale uzupełniających się gitarzystów, jak również wyborne i silnie uwypuklone basowanie oraz kunsztowna robota żywo uwijającego się za swoim zestawem perkusisty. Ponadto występują dysonanse, nieregularności i polirytmy, raz po raz zmienia się tempo, to następuje ritenuto bądź ritardando, to accelerando itepe itede. Wszystko to sprawia, że muzyka Jacka frapuje i wciąga, stąd też wysoka ocena prezentowanej płyty.

Na przykładzie Jésus l’aventurier ogólnikowo opisać zresztą można i całą dotychczasową twórczość kwartetu, którą cechują: szaleństwo, anarchia, absurdalność, dowcipność, kreatywność, improwizacyjność, wielogatunkowość, kontrastowość, niekonwencjonalność, specyficzność, energetyczność, teatralizacja, wyluzowanie, zespołowość; sięganie po mnogie i częstokroć zaskakujące środki wyrazu, po intrygujące rozwiązania melodyczne, harmoniczne i rytmiczne. Ujęte razem przesądza to o tym, że nieskrępowane dzieło twórcze Jack Dupon, w którym spotykają, łączą i wzajem zgrabnie uzupełniają się różnorakie style, estetyki i konwencje, nie razi schematycznością i nie nuży, jest niebanalne, na swój sposób oryginalne i wyjątkowe, przekorne i dadaistyczne.

W 2013, oprócz wydania czwartego albumu studyjnego, którego premiera odbyła się w czwartek 28 marca, grupa udała się w kolejną międzynarodową trasę, odwiedzając Hiszpanię, Szwajcarię, Belgię, Niemcy oraz Polskę. Niektóre z koncertów, choćby w Brukseli, Paryżu i Tuluzie, miały unikalną oprawę wizualną, przygotowaną we współpracy z artystą Fariho. W grudniu owego roku kapela zdążyła jeszcze zarejestrować w Onze Bis w Vichy występ, który trafił na płytę Tête de chien. Ta znalazła się w sprzedaży już w 2014, podobnie jak dokumentujący to samo wydarzenie film Les ronfleurs dorment, wzbogacony o scenki plenerowe z udziałem muzyków i plastelinowe animacje, zapisany na DVD. Ogłoszenie obu tych wydawnictw mniej więcej zbiegło się z obchodzoną podówczas dziesiątą rocznicą narodzin Jacka, i w 2014 nie mogącego usiedzieć na miejscu (Belgia, Francja, Hiszpania, Luksemburg, Niemcy, Polska), z okazji której 5 lipca zorganizowano nawet w kawiarence La Licorne w miejscowości Mauzun okolicznościowy mini-festiwal.

Docierając z wolna do końca tej opowieści, odnotować potrzeba, że w ubiegłym roku kwartet znów wylądował za oceanem, tym razem w Kanadzie, by uczestniczyć w Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej w Victoriaville (FIMAV) w Quebecu, gdzie w maju pokazał się pośród wielu innych wykonawców, z których wymienić można chociażby zespoły Laibach i Magma. Wreszcie w 2016 kapela planuje ogłosić premierowy materiał, który, obecnie już w fazie produkcyjnej, dostępny będzie na płycie kompaktowej i winylu.

Zaiste, kto mimo lektury niniejszego tekstu wciąż nie dowierza, że Jack Dupon należy do najbardziej osobliwych i nieprzewidywalnych kapel współczesnego świata, a ma ochotę zweryfikować tę opinię, niech zapozna się z jednym z wideoklipów grupy bądź upewni się, czy przypadkiem w najbliższym czasie kwartet nie wystąpi w jego okolicy, skoro, jak napomknąłem, nie tylko przejazdem zdarza się Francuzom bywać w Polsce. Albowiem bodaj w żadnym innym momencie i nigdzie indziej, jak właśnie w trakcie koncertów ci zwariowani muzycy w pełni prezentują swoje niespożyte moce twórcze, swą ujmującą wesołością i wielobarwnością ekscentryczność oraz wyraziste oblicze proponowanej słuchaczom niecodziennej i silnie steatralizowanej muzyki.

 


[1] Olav Martin Bjørnsen, bez tytułu (wywiad z Jack Dupon), [w:] House of Prog z dnia 14 grudnia 2013: http://houseofprog.com/blog/2013/12/14/jack-dupon/ [dostęp: 8 marca 2016]. Tu i dalej przekłady własne.

[2] Lisbet Larsen, Jack Dupon, [w:] Wikipedia, the free encyclopedia z dnia 9 czerwca 2013: http://en.wikipedia.org/wiki/Jack_Dupon [dostęp: 8 marca 2016].

[3] ?, Off The Record: An Interview With Jack Dupon, [w:] Up Key Notes z dnia 27 października 2014: http://upkeynotes.blogspot.com/2014/10/off-record-interview-with-jackdupon.html?spref=fb [dostęp: 8 marca 2016].

[4] W 2004 grupę współtworzył również gitarzysta Denis Cosson, który jednak rozstał się z nią po kilku miesiącach, by być malarzem. Za: Olav Martin Bjørnsen, op. cit. Znaleźć można też informację, że przyczyną odejścia Cossona były względy zdrowotne. Za: Henryk Palczewski, „Jack Dupon”, „Informator <>2” 2011, nr 52, s. 36. W istocie obie te informacje wcale nie muszą się wykluczać.

[5] Zarówno ten, jak i pozostałe albumy Jack Dupon odsłuchać można na stronie http://jackdupon.bandcamp.com/ [dostęp: 8 marca 2016].

[6] Tak ten, jak też inne związane z grupą filmiki obejrzeć można na kanale Jack Dupon w serwisie YouTube: http://www.youtube.com/channel/UCw2qEyNIkgAZ72Y640wr2vw [dostęp: 8 marca 2016].

[7] Film ten, jak trzecia płyta zatytułowany Démon Hardi, wydano w 2012 na pierwszym w karierze zespołu DVD (Live Dans la Tele/Bonus/Le Clips/Démon Hardi). Znalazły się na nim także różne inne materiały, w tym wszystkie zrealizowane do tego czasu wideoklipy oraz wybór filmików ukazujących Jack Dupon bezpośrednio w akcji, tj. w trakcie występów.

[8] Na łamach ArtRocka pisał o tym szerzej w swojej relacji Grzegorz Kaczmarek: http://artrock.pl/zagrali/707/energia_dzwieku_2012_wroclaw_awangarda_bwa_13_lipca_2012r.html [dostęp: 8 marca 2016].

[9] Na tej stronie znaleźć można teksty większości piosenek: Margaretha, Butch, Raymond, Ulysse, Modestine.

[10] Takich znacznej długości utworów nie brakowało i na wszystkich poprzednich wydawnictwach studyjnych zespołu, a zdarzało się, że bywały nawet dłuższe – wystarczy wspomnieć La trilogie des mouches oraz L'homme à la jambe qui boit, istne kolosy z L'échelle du désir.

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.