Muzo! Męża wyśpiewaj, co święty gród Troi
Zburzywszy, długo błądził i w tułaczce swojej
Siła różnych miast widział, poznał tylu ludów
Zwyczaje, a co przygód doświadczył i trudów!
Zatem… jestem póki jestem. Stoję na brzegu, a lazurowe wody najstarszego morza świata obmywają mi stopy. Patrzę na ślady na piasku i widzę, jak to co ludzkie zanika w bezmiarze czasu. Czasu przelewającego się nam przez palce, niczym te wody Mare Nostrum. Gdzieś tam, na horyzoncie zaciera się linia między ziemią a niebem, nieskończoność wód staje się bezkresem kosmosu. Tak stoję, a z oddali, dokąd pamięć sięga-li tylko zupełnym przypadkiem przychodzą do mnie słowa dawnego poematu. Ile to lat temu było, gdym się nad tymi strofami pochylał? Nie z własnej woli, acz i nie pod rozkazem – ot, na pozór swobodnie. Kimże jestem? Starym, pomarszczonym poetą, co za kielich wina składa swoją opowieść w rymy ku radości kolejnego audytorium? A może zepchniętym w wieczną tułaczkę żydowskim wędrowcem nucącym – pod piekącym słońcem – swój lamet głosem (nomen omen) Adolfa Atti. The Hebrews, najbardziej oczywisty z początków rozważań o znaczeniu Morza Śródziemnego, tej naszej cywilizacyjnej i duchowej kolebki, niesie się wzdłuż piaszczystej plaży i ponad falami w czasoprzestrzeń bez końca.
Zatem stoję. Przywołuję z pamięci delikatny grzechot białych licyjskich otoczaków, poddających się oddechowi Wielkiej Zieleni, jak czasami o Mesogeios mawiali starożytni. Czuję na plecach muśnięcie cienia czających się w oddali gór Taurus i myślę o biegnącym wzdłuż wybrzeża szlaku wędrówek karawan ku wzgórzom dawnej Fenicji. Wiatr od morza przynosi tchnienie rześkiego powietrza, a ten zapach: cyprysowo – oliwnego wyuzdania jest niczym śpiewne zawodzenie Nazihy Meftah w Ts’Voren. Odwracam się więc i wchodzę po skalistych zboczach Efezu na grań starego fiordu, gdzie kiedyś wody obmywały kadłuby trirem Cyrusa Wielkiego. Zachodzące słońce głaszcze zmurszałe kamienie amfiteatru, muska promieniami ruiny sławnej biblioteki, by w końcu schować się daleko, hen w ciemnej toni. I tylko szumiący minionymi stuleciami Notos przynosi z oddali ciepłe tchnienie afrykańskiego wybrzeża, które jawi się nam niczym namiętny śpiew Nurii Roviry Salat, równie dobrze brzmiący tak pod niebem Iberii jak i na gorących plażach Mahrebu. Ten europejski blichtr dociera do nas w brzmieniu fortepianowych impresji, w skardze skupionych na sobie skrzypiec, tak do bólu naznaczonych naszą kulturą i łagodnych nutach rodzących się na strunach gitary, która jakby wreszcie zrozumiała, że świat muzyki to nie tylko rozwydrzenie rockowej sceny.
Zatem schodzę z gór Taurus ku szmaragdowej tafli morza jawiącego się starożytnym oceanem
i maszeruję piaszczystym wybrzeżem słonecznej Italii … skąd dobiega mnie śpiew pięknej Ariany Vafadari w kończącym album Scherzo. Oto idealne podsumowanie wszystkich myśli i spostrzeżeń, jakimi uraczył mnie otaczający świat. Jest bezgranicznie piękny, niewyobrażalnie smutny i zarazem cudownie poetycki, jakbyśmy tylko dla takich dzieł przemierzali ten padół. Czy będzie to lament Gülay Hacer Toruk w The Bosphorus czy też zahaczający o kosmos i niezgłębione przestrzenie śpiew Xanthouli Dakovanou w Mount Olympus – czeka nas spotkanie z muzyką porywającą i nieopisywalną. Kryje się w tych nutach tęsknota za światem, którego już nie ma i zarazem… radość z tego, co nadejdzie.
Mediterranean: A Sea for All. Album z muzyką filmową Armanda Amara, tego samego, który kiedyś z Levonem Minassianem stworzył znakomite dzieło Songs From The World Apart. Amar to człowiek właśnie od takich barw – świetnie radzi sobie z ilustrowaniem obrazów, dobierając dźwięki i harmonie tak, aby z muzyki uczynić swoistą helleńską świątynię. Która zachwyca swoim dostojeństwem, raduje kształtem, oczarowuje bogactwem szczegółów, pojawiających się tam, gdzie ich się zupełnie nie spodziewamy. Taki jest ten album zawierający utwory z filmu o Morzu Śródziemnym: pełen pasji, namiętności i smutku zarazem. Dlaczego? To w sumie nadzwyczaj proste. Wystarczy zebrać w całość pojedyncze nuty oraz melodyjne frazy, dodać głosy znakomitych artystów (i to najlepiej takich, którzy tworzą Sztukę, a nie żyją dla splendoru kolorowych magazynów), zaś całość okrasić tu i ówdzie… ciszą. Ciszą?!! Ano właśnie tak. Proste? Proste. Ale bardzo niewielu kompozytorów potrafi z takiego misz maszu stworzyć rzeczy nieziemskie. Amar… o tak, on to umie jak mało kto.