ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Thin Lizzy ─ Fighting w serwisie ArtRock.pl

Thin Lizzy — Fighting

 
wydawnictwo: Vertigo 1975
 
1.Rosalie [3:11]
2.For Those Who Love To Live [3:08]
3.Suicide [5:12]
4.Wild One [4:18]
5.Fighting My Way Back [3:12]
6.King's Vengeance [4:10]
7.Spirit Slips Away [4:33]
8.Silver Dollar [3:26]
9.Freedom Song [3:32]
10.Ballad Of The Hard Man [3:41]
 
Całkowity czas: 37:55
skład:
Phil Lynott - gitara basowa, śpiew
Scott Gorham - gitara prowadząca
Brian Robertson - gitara prowadząca
Brian Downey - bębnym instrumenty perkusyjne
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,4
Arcydzieło.
,2

Łącznie 7, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
23.09.2014
(Recenzent)

Thin Lizzy — Fighting

Thin Lizzy przedstawiać nie trzeba. Sztandarowa kapela anglosaskiej inwazji hardrockowej gwardii w latach 70-tych. Wprawdzie z tą „anglosaskością” to jednak nie do końca było (powstali w końcu w Dublinie i tam stawiali pierwsze kroki), jednakże fakt pozostaje faktem, że mówiąc o klasyce wyspiarskiego, cięższego brzmienia sprzed czterech dekad nie można opowiadać nie wymieniając kapeli wujka Phila.

Zresztą Thin Lizzy było dla mnie dość specyficznym zespołem tego gatunku. Grupa zdawała się przykładać większą wagę do feelingu w swoich kawałkach, bardziej niż do decybeli i ciężkości brzmienia. Stąd na płytach Lizzies cała masa lekkich utworów, lubiących zachaczać zarówno o funk, jak i groteskę. Zresztą sam Lynott nie był typem pospolitego krzykacza takim jak Gillan, czy Coverdale. Jego barwa głosu była zdecydowanie cieplejsza, niejako zmuszająca zespół do łagodniejszego podejścia do swojej twórczości.

Skąd Lizzies zasłużyli na miano nieśmiertelnych? Mianowicie dzięki niezwykle równemu i wysokiemu poziomowi krążków ze swojego złotego okresu. „Fighting”, „Jailbreak”, Johnny The Fox”, “Bad Reputation” oraz „Black Rose” to absolutne mistrzostwo świata (o koncertowym wymiataczu “Live and Dangerous” nawet nie wspomnę). Płyty niezwykle spójne, ciekawe brzmieniowo i (nie bójmy się użyć tego słowa) przebojowe. Świetne riffy, zapadające w pamięć melodie i ten niezwykły, specyficzny śpiew Lynotta. Co jak co, ale obok takiej kombinacji nie da się przejśc obojętnie.

Czemu akurat obrałem za cel tę pierwszą z wymienionych? Chyba nie mam specjalnego powodu. Po prostu ją lubię. I tyle.

Zapewne niejedni znawcy stwierdzą, że „Fighting” to tylko swoiste preludium do tego co grupa osiągnie chociażby rok później wraz z wydaniem „Jailbreak”, który z delikatnością lodołamacza wbije się na czołówki list i wywinduje zespół do statutu megagwiazdy. Nie do końca się z tą opinią zgadzam bowiem na „Fighting” jest wszystko to co przysporzy kapeli laurów za kilkanaście miesięcy.

Jest sporo przebojowego grania; mamy tutaj i chwytliwe „Rosalie” i bardziej agresywne „Fighting My Way Back” oraz „Suicide” wcale nie prezentujące się gorzej niż „The Boys Are Back In Town”, czy „Emerald”. Są melodyjniejsze i łagodniejsze „For Those To Love To Live” i „Silver Dollar” nie ustępujące niczym „Running Back”. Mamy tutaj luzackie „King’s Vengance”  mające ten sam nie do końca poważny charakter jak „Romeo & The Lonely Girl”. Są w końcu bardziej podniosłe „Wild One” oraz przede wszystkim „Spirit Slips Away”, który to niezwykle podnosi wartość wydawnictwa. Mroczny i złowgrogi gitarowy wstęp, ustępuje miejsca ślicznej linii melodycznej (cudny śpiew Lynotta), sprawiając, iż utwór jako całość przezntuje się niezwykle pięknie i okazale. Trudno nie lubić również takiego mocniejszego „Ballad Of The Hard Man”, kojarzącym sieco z „Runaway” Wishbone Ash z płyty „New England”; jest tutaj i fajny gitarowy motyw i bardziej zadziorny niż wcześniej wokal Lynotta i konkretna partia sekcji rytmicznej.

Jak już wspomniałem złoty okres Thin Lizzy to seria bardzo przemyślanych albumów z których cieżko wybrać ten jeden i powiedzieć: „tak, to jest esencja Lizzies, której nie dało się powtórzyć na żadnym innym krążku”. W drugiej połowie lat 70-tych zespół stworzył całą masę świetnej, ale niezwykle miłej i przystępnej odmiany hard-rocka. A, że twórczość Lynotta i spółki broni się po latach sama, tylko dodaje smaczku i dodatkowej otoczki ich poczynaniom.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.