Piątek z Agronomem – odcinek XXXI.
Tournee promujące „Roots To Branches”, choć z przygodami, ale trwało; tymczasem w roku 1996 fanów Jethro Tull spotkała miła niespodzianka. Amerykańska niezależna wytwórnia Magna Carta w latach 90. zaczęła wydawać albumy-hołdy, na których zespoły i muzycy związani z tą wytwórnią (Magellan, Robert Berry, World Trade, Shadow Gallery, Enchant, Tempest, Stanley Snail) nagrywały utwory z repertuaru sławnych prog-rockowych artystów. Po Floydach, Yes i Genesis przyszedł czas na album wypełniony kompozycjami Jethro Tull.
Jeśli chodzi o płyty-hołdy wydane pod szyldem Magna Carta, miałem z kilkoma już do czynienia – i na ogół te covery sprawiały wrażenie zagranych kompetentnie, ale trochę za bardzo na kolanach, coby jak najwierniej skopiować oryginały; trochę za mało było tam kombinacji, prób zaprezentowania odmiennej wersji, własnego spojrzenia na muzykę Idoli. Akurat „To Cry You A Song” jest wśród płyt-hołdów Magny Carty pewnym wyjątkiem: oprócz różnych zabiegów adaptacyjnych (zmiany w aranżacji są nierzadko duże – tu bardziej niż w oryginale wyeksponujemy klawisze, tam zupełnie inaczej zagramy gitarową solówkę, gdzie indziej dodamy wstęp, którego nie było w oryginale, albo zastąpimy linię wokalną partią instrumentalną) zebrano bardzo ciekawy zestaw muzyków: oprócz reprezentacji stałego zestawu artystów ze stajni MC (Magellan, Echolyn, Robert Berry) i paru eks-członków coverowanego zespołu pojawiła się tu cała armia weteranów – nie tylko rockowych, jest też słynny artysta folkowy, jest znany bluesman, do tego kilka nazwisk to artyści zdecydowanie pierwszej wielkości…
Cały zestaw otwiera kompozycja autorska Trenta Gardnera z grupy Magellan: “A Tull Tale” to całkiem interesująca impresja oparta na temacie “Bouree”, w której znajomy temat fletu połączono z instrumentalną miniaturą nawiązującą do innych kompozycji Jethro. Jedyne co trochę razi, to płasko brzmiąca elektroniczna perkusja. Również pierwsza odsłona właściwych hołdów przypada zespołowi braci Gardnerów: ich wersję „Aqualung” ciekawie otwiera fortepianowy, balladowy wstęp, oparty na spokojnym motywie ze środkowej części utworu. Potem jest niestety nierówno: części spokojniejsze wypadają nieźle, ale te rockowe zagrano bez finezji, przyciężko. Potem poziom całości skacze w górę: Roy Harper to klasa sama dla siebie, nie ma znaczenia, że wykonuje cudzy utwór. Po łagodnym, folkowym graniu przychodzi trzęsienie ziemi. „Nothing Is Easy” wykonuje supergrupa: prawie cały pierwszy skład Jethro Tull, tylko z innym Ianem – tym znanym z King Crimson i Foreigner – na flecie, do tego John Wetton za mikrofonem i Phil Manzanera na drugiej gitarze – takiego potencjału po prostu nie dało się spieprzyć: jest żywo, dynamicznie, z należytym feelingiem, gitara brzmi bardziej chropowato niż w oryginale, Robert Berry z klawiszami schował się nieco w tle (zresztą nie przesadza z nowoczesnością, ograniczając rolę syntezatorów i sięgając m.in. po hammondowe wstawki), pojawiają się nawet krótkie sola gitary basowej. Trio Abrahams-Cornick-Bunker jeszcze będzie na tej płycie często powracać, dzięki czemu możemy posłuchać, jak Mick po swojemu interpretuje partie Martina Barre’a.
Następnie znów przychodzi pora na popisy artystów z Magny Carty. „Mother Goose” przerobiono na żwawą rockową kompozycję, w której solidny gitarowy riff łagodzi flet, mandolina i bardziej akustyczne fragmenty. Z jednej strony – uleciał częściowo lekki, trochę bajkowy nastrój oryginału, z drugiej – ta ryzykowna przeróbka wypada bardzo interesująco, także za sprawą dobrej gitarowej solówki. Również „Minstrel In The Gallery”, choć otwarte akustycznym, subtelnym intrem, przerobiono na nowoczesną, rockową piosenkę, w której gitarowo-hammondowe granie z syntezatorowymi dodatkami ciekawie kontrastują łagodne, akustyczne wstawki – nie bez sukcesu. Po niezłej, acz trochę zachowawczej i pozbawionej finezji „One Brown Mouse” pojawia się kolejny wykonawca zdecydowanie pierwszoligowy: Charlie Musselwhite – do tego z gitarowym wsparciem Dereka Trucksa na gitarze slide i Abrahamsa na prowadzącej plus z Bunkerem na bębnach – w bujającym, czadowym „Cat’s Squirrel”. W kolejnym utworze Micka i Clive’a uzupełnia trzeci muszkieter, Glenn Cornick. Inny Glenn – Hughes – tym razem niestety tylko śpiewa w „To Cry You A Song” – szkoda, że nie chwycił za bas (tzn. Cornickowi nic nie brakuje, ale byłaby ciekawa odmiana). Na plus: efektowne hammondowe solo Dereka Sheriniana w środkowej części i hardrockowy popis wokalny Hughesa w finale. Trzech muszkieterów bynajmniej nie schodzi ze sceny – najpierw akompaniują znanemu z Kansas Robbiemu Steinhardtowi: w „A New Day Yesterday” (kolejna supergrupa - na drugiej gitarze znów Phil Manzanera) główną rolę gra wirtuozerska, rozbudowana partia solowa na skrzypcach, ładnie uzupełniana przez McDonalda na flecie. Ten sam instrument (acz w ludowej wersji) wzbogaca ciekawie „Teacher” – z jednej strony rock, hammondowe popisy Sheriniana, czadowa gra sekcji Cornick-Bunker i oczywiście popisy Abrahamsa na gitarze, z drugiej łagodna kantylena skrzypiec – ciekawie to wypada, szkoda tylko, że śpiew wypada bardzo tak sobie. Segment z trzema muszkieterami zamyka instrumentalna interpretacja „Living In The Past”, w której Keith Emerson ciekawie przeplata syntezatorowe partie z hammondowymi popisami, zgrabnie imitując oryginalną linię wokalną Iana.
Skrzypce wracają w dobrej, ciekawie przearanżowanej, hardrockowej wersji „Locomotive Breath”: to w ładnej kantylenie na wstępie, to w duecie z gitarą czy fletem, to w solowej partii – a z drugiej strony, gitarzysta ma też okienko dla siebie i chętnie korzysta, prezentując ładną solówkę. Na sam koniec mamy zaś delikatne wykonanie „Life’s A Long Song”.
„To Cry You A Song” może i jest ciekawostką w dorobku Jethro Tull, ale to frapująca i naprawdę warta poznania ciekawostka. Zarazem jest to jeden z najciekawszych albumów-hołdów (w katalogu Magny Carty chyba najciekawszy).