Są płyty, obok których nie da się przejść obojętnie. Ale by przekonać się o tym, trzeba je najpierw odkryć, a wcześniej dowiedzieć się o ich istnieniu. Do takich przypadków z całą pewnością należy najnowszy album Australijczyka Colina Edwina, (byłego?) członka Porcupine Tree, oraz Włocha Lorenzo Feliciati, Twinscapes. Choć na bieżąco śledzę katalog RareNoiseRecords, to nie będę ukrywał, że po ten album sięgnąłem właśnie z uwagi na Colina. Po zawieszeniu działalności Porcupine Tree śledzę autorskie projekty ich członków. I muszę przyznać, że poza Stevenem Wilsonem to właśnie Edwin ma muzycznie najwięcej ciekawego do „powiedzenia”. Zawsze podziwiałem to, jak czuje i rozumie muzykę, czy to na albumach znakomitego tria, potem duetu Ex-Wise Heads, efemerycznego Random Noise Generator, solowych wydawnictwach – a tych, szczególnie w ostatnim czasie, trochę się pojawiło – czy wreszcie na krążkach i podczas występów Jeżozwierzy. I przepraszam, że ciągle tak wspominam i odwołuję się do Porcupine Tree, ale… skoro grało się w jednym zespole przez kilkanaście lat, objechało z nim pół świata i zagrało setki koncertów, to jakże się do tego nie odwoływać? Zresztą ten wiecznie uśmiechnięty, ale skromny i stojący na scenie tak jak gdyby był w innym świecie muzyk wbrew pozorom bardzo dużo wnosił do kompozycji Jeżozwierzy. Niech przykładem będą pomysły i przywiezione z Afryki instrumentarium, wykorzystane podczas nagrywania Lightbulb Sun. Zresztą co tu dużo mówić, moim skromnym zdaniem nikt lepiej nie otworzyłby kompozycji Jeżozwierzy niż Colin Edwin. Swoim stylem, techniką gry dodawał im nowej jakości, rytmu, przestrzeni. Po przesłuchaniu rzeczonego Twinscapes albo którejś z wcześniejszych solowych płyt: Third Vessel, PVZ, Burnt Belief oraz oscylującego w świecie etno i world music Ex-Wise Heads, pewnie wielu stwierdzi, że Edwin bardzo musiał męczyć się grając w Porcupine Tree, szczególnie na ostatnich dwóch albumach, ocierających się nieco o klimaty około metalowe, które tak naprawdę pojawiały się na płytach już od czasów In Absentia. Czy się męczył, tego nie wiemy, ale możemy być pewni, że podołał każdemu z tych zadań wyśmienicie, co jeszcze bardziej podkreśla jego talent.
Przejdźmy teraz do najnowszego dziecka, Twinscapes, które, jakkolwiek to zabrzmi, ma dwóch ojców. Tutaj oczywiście elementem decydującym jest bas. Ale nie jest to album oparty tylko i wyłącznie na najróżniejszych rodzajach gitar basowych; progowych i bezprogowych. Mamy tu także szeroką paletę efektów, gitarowych przesterów, instrumentów klawiszowych i całą gamę elektroniki. Pojawiło się też kilku jakże znamienitych gości. W dwóch utworach – „Transparent” oraz „Sparse” - pojawił się znakomity jazzowy trębacz, Nils Petter Molvær. Swoje trzy grosze w „i-Dea” na saksofonie dorzucił David Jackson (tak, tak to ten sam pan ze starego, dobrego, wręcz kultowego składu Van Der Graaf Generator). Poza nimi jest jeszcze perkusyjna sekcja włoska w osobie Roberto Gualdiniego oraz szwajcara Andiego Pupato, znanego m.in. ze współpracy z Nikiem Bärtschem oraz Andreasem Vollenweiderem. A to jeszcze nie koniec, ponieważ całość została zmiksowana w Nowym Jorku przez legendarnego „Człowieka ze Złotym Uchem”*, Billa Laswella, którego chyba żadnemu szanującemu się melomanowi przedstawiać nie trzeba. Zrozumiałe zatem, że taki zestaw powinien zabrzmieć znakomicie.
I tak też się stało. Twinscapes to jedenaście kompozycji będących prawie godzinnym zaproszeniem do muzycznej wyobraźni kolaboracji Edwin/Feliciati. Jest to album przepełniony paletą brzmień, nagrany bez kompromisów i tym samym wymykający się wszelakim muzycznym szufladkom czy klasyfikacjom. Owszem, znajdziemy tutaj coś z jazzu, muzyki etnicznej czy nawet jakiegoś space-ambientu z nutką spokojnej, delikatnie łechtającej uszy słuchacza elektroniki. Do takiej fuzji dźwięków wybór Laswella jako osoby mającej to „finalnie poskładać” był strzałem w dziesiątkę. Z pośród jedenastu utworów moim zdaniem nie da się wybrać faworytów, całość brzmi fenomenalnie i nie warto się rozdrabniać na kawałeczki. Warto zasiąść wygodnie w fotelu, zanurzyć się w te dźwięki i rozkoszować się nimi jak najdłużej. Przy którymś z kolei odsłuchu zauważymy coraz więcej smaczków, solówek i ciekawych rozwiązań w samych strukturach utworów. Pewne jest to, że jeśli raz weźmiemy do ręki Twinscapes, szybko się z nim nie rozstaniemy. I tak jak napisałem na samym początku – nie jest to album, który będzie czekał na nas na wyciągnięcie ręki w każdym sklepie muzycznym. Ale mamy XXI wiek i jeśli tylko poświęcimy trochę czasu, to krążek jest do zdobycia. Warto poszukać.
* – Człowiek ze Złotym Uchem (The Man with the Golden Ear Award) „za pionierskie dokonania w dziedzinie produkcji muzycznej” podczas 5 Międzynarodowego Festiwalu Producentów Muzycznych Soundedit (International Festival of Music Producers and Sound Designers Soundedit) w październiku 2013 roku w Łodzi.