ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Blue Cheer ─ Vincebus Eruptum w serwisie ArtRock.pl

Blue Cheer — Vincebus Eruptum

 
wydawnictwo: Mercury 1968
 
1.Summertime Blues [3:45]
2.Rock Me Baby [4:19]
3.Doctor Please [7:50]
4.Out Of Focus [3:56]
5.Parchmnet Farm [5:47]
6.Second Time Around [6:17]
 
Całkowity czas: 32:06
skład:
Dick Peterson - śpiew, gitara basowa
Leigh Stephens - gitara prowadząca
Paul Whaley - bębny
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,1

Łącznie 5, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
04.08.2013
(Recenzent)

Blue Cheer — Vincebus Eruptum

Pozwólcie popuścić sobie wodzę fantazji i wyobraźcie sobie, że zamiast w Środkowej Europie przełomu tysiącleci, rodzicie się ponad pół stulecia wcześniej po drugiej stronie globu. Żeby upiększyć scenerię: widzicie kalifornijskie słońce i piękne dziewczyny z kwiatami we włosach. Jesteście grupą kajtków, którzy z jednej strony chcą kilka takich lasek wyrwać i rozkoszować się wszelkimi (z głównym nastawieniem na ten cielesny) aspektami Lata Miłości, a z drugiej powkurzać rodziców, sąsiadów i cały powojenny establishment dając upust swoim muzycznym zapędom w garażu w którym wasz stary trzyma swojego Dodge’a.

Co więcej macie na tyle szczęścia, że akurat obok rzeczonego garażu przechodzi jegomość zajmujący się scoutingiem dla PolyGramu i przysłuchuje się waszym popisom. Zaciągając się mocno ziołem mówi głośno niczym Ali G.: „this is very good shit”. Zaprasza chłopaków do biura wytwórni i podpsuje z nimi kontrakt płytowy. A jako, że mamy rok 1968, to przełożeni rzeczonego wyszukiwacza talentów nie kwestionują wyboru. Wytłumaczenie takiego postępowania może być co najmniej dwojakie; albo byli tak samo ujarani jak ich pracownik i nie mieli czasu wziąść pod lupę wyborów dokonanych przed podwładnego, albo też uznali, że wspomnany pracownik miał nosa (a raczej płuca wypełnione odpowiednimi substancjami) do wyszukiwania najbardziej odjazdowych kapel tamtych czasów i wyszli z założenia, że im głośniej, surowiej i spontaniczniej, tym lepiej.

Co więcej; rozochocony swoim odkryciem Pan Scout mówi chłopakom tego samego dnia: „Biorę was do studia. Nagrywajcie płytę”. Chłopacy nie powiedzieli „nie” i z biegu weszli do Amigo Studios w północnym Hollywood, aby nagrać swój pierwszy album.

Tak (mniej lub bardziej prawdziwie) wyborażam sobie początki - tego pochodzącego z San Francisco - tria Blue Cheer i debiutnackiego krążka „Vincebus Eruptum”.

Tych kilka powyższych akapitów nie jest przypadkowych. Trójka grajków nagrała niewiele ponad dwa kwadranse muzyki niezwykle szczerej, spontaniczenej i ultra surowej, by nie rzecz, że garażowej. Do tego stworzonej będąc pod działeniem substancji pobudzających , niezwykle popularnych w tamtych czasach (czego Dickie Peterson dał wyraz chociażby w  utworze „Doctor Please”).

O ile jeszcze klasyczny „Summertime Blues” Eddie’go Cochrana jest jeszcze zagrany w ryzach wymagań utworu na potrzeb radia, o tyle dalej już mamy typową jazdę bez trzymanki.

Tylko początek „Rock Me Baby” wydaje się uporządkowany. Po dwóch minutach wraz z wejściem sola gitarowego i coraz bardziej drapieżnego wokalu odczuwamy ten przyjemny, psychodeliczny muzyczny bałagan.

Wspomniany „Doctor Please” to blisko 8-minutowa swobodna forma, tylko pozornie trzymająca się standardowych konwencji. Brudne gitarowe partie, mocne bębnienie i niezwykle krzykliwe popisy Dicka Petersona... Wszystko to zagrane bez jakichkolwiek barier i ograniczeń.

O ile jeszcze w „Out Of Focus” jest znów prościej (co nie znaczy, że mniej surowo), o tyle na sam koniec znów panowie poszaleli. „Parchment Farm” jest niezwykle rozpędzony, oparty na brzmieniach balansujących gdzieś pomiędzy Iron Butterfly, a Ten Years After, a gitarowych szaleństw w wieńczącym całość „Second Time Around” nie powstydził się sam Jimi Hendrix (a sola perkusyjnego Mitch Mitchell).

Blue Cheer świata nie zwojowali, ale w tzw. undergroundzie mieli status niemal kultowy. Niezwykła swoboda poruszania się między spontanicznością - rozciągniętą do granic niemal kakofonii - a świetnymi melodiami jest niesamowicie wysublimowaną mieszanką w przypadku debiutanckiego wydawnictwa tria z San Francisco. Płyty pomimo jej drapieżności słucha się przyjemnie, a sposób w jaki muzycy bawią się przy tworzeniu krążka zadzwia po dziś dzień. „Vincebus Eruptum” to kawał niezwykle swobodnego, garażowego psychodelicznego rocka, godny polecenia każdemy młodemu zespołowi szukającego swojej drogi.

 

 

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.