Jakim mianem można określić kogoś, kto zabiera się za coverowanie albumu-świętości? Mało tego... Jak nazwać kogoś, kto totalnie bruka taką świętość i robi coś, czego według oddanych fanów Floydów robić nie wolno? Idiotą, innowiercą, buntownikiem albo... geniuszem? The Flaming Lips, w towarzystwie młodszych kolegów z Stardeath & White Dwarfs, legendarnego Henry'ego Rollinsa i kontrowersyjnej piosenkarki Peaches postanowili zaszokować, ustawili wielkiego muzycznego buldożera naprzeciwko klasyka Pink Floydów i przywalili z całej siły. Zanim polecą w ich stronę siarczyste przekleństwa, poproszę o chwilę uwagi, warto bowiem zaznajomić się z nową, brudną wersją Ciemnej Strony Księżyca...
Początek niemal identyczny. Bicie serca, jakiś silnik, głos, śmiech, krzyk i... I teraz słychać różnicę. Powabne i kojące "Breathe" zostało zamienione w zgrzytliwy i surowy rock'n'roll oparty na motorycznym rytmie i wzbogacony o jękliwą, szaloną solówkę. Oczy otwierają się bardziej – cholera, to ma moc! "On The Run" z syntezatorowego eksperymentu zamienił się w bujający podkład grany przez cały zespół. Oczywiście w tle słychać jakieś szelesty, głosy i inne dodatki, ale najważniejsza jest tu sekcja rytmiczna. Intro do "Time" to majstersztyk – loop ułożony został z pokasływania, szybkich wydechów, odgłosu dzwoniącego telefonu. Do tego te gitary... Kiedy już robi się niezłe zamieszanie, słyszymy spokojny damski wokal śpiewający przy akompaniamencie akustycznej gitary i delikatnych bębnów. W dalszej części, tak samo jak w oryginale, wraca mocne "Breathe". Ale jedźmy dalej.... "Great Gig In The Sky"! Mój faworyt! Lightowy wstęp, podobny do pierwotnej wersji. I bum! Ciężkie gitary, mocne uderzenie i przesterowany głos Peaches, która wydziera z siebie legendarną wokalizę. Miód na uszy, choć w tej wersji to raczej ostre gwoździe... "Money" z elektronicznie przetworzonym głosem i minimalistycznym podkładem nie pobije floydowego klasyka, ale jest ciekawą odskocznią. Mimo wszystko dłuży się... tak samo jak "Us And Them", które uważam za jeden z lepszych utworów na pierwowzorze. Można było zrobić z nim coś więcej, aniżeli tylko miauczące śpiewanie do klawiszy... Niby wprowadza to w fajny trans, ale nie tego oczekuje się po przesłuchaniu wcześniejszych utworów. "Any Colour You Like" z kolei jest dużo ciekawszy. Wracają brudne gitary, perkusja pozwala sobie na więcej... Dobrze się tego słucha, dzięki większemu temperamentowi i żywszemu tempu w porównaniu do oryginału. "Brain Damage" podobnie jak "Us And Them" nie zaskakuje, za to "Eclipse" na pożegnanie atakuje znowu czadem. Rewelacyjni są jako instrumentaliści. Może nie ma tu wirtuozerii, ale każdy dźwięk przykuwa uwagę słuchacza.
Oczywiście, nie jest to wykonanie Pink Floyd, ale... Jest "ale", bo ten album pokazuje zupełnie inne oblicze kompozycji Gilmoura, Watersa, Wrighta i Masona. Dlatego wracając do pytania, postawionego na początku mojego wywodu, spieszę z odpowiedzią: The Flaming Lips to geniusze. Wzięli na warsztat muzykę, która obrosła legendą, ale nie musieli lecieć na sławie tej muzyki, bowiem pokazali pazura i wykonali te kawałki w swoim stylu. Nie ma więc mowy o żadnej profanacji, jednak żelaźni fani Floydów niechaj lepiej sięgną po oryginał. Resztę zaś zapraszam do słuchania!